Ogólnoświatowa pandemia koronawirusa sprawiła, że kluby zmuszone są do szukania wszelkich możliwych oszczędności. Wiele zespołów dogaduje się z zawodnikami na czasowe obniżenie pensji, tak by przetrwać ten trudny okres.
Jan Mucha zdradza jednak, że na Słowacji momentami przybiera to wręcz karykaturalny kształt. Jak zdradził były gracz Legii w rozmowie z Grzegorzem Rudynkiem z "Przeglądu Sportowego",
bywają oferty, w których piłkarzowi nie zostaje niemal nic z jego zarobków.
- Na Słowacji średnia pensja zawodnika to 1,5 tysiąca euro miesięcznie, wielu dostaje mniej niż tysiąc. Dlatego trudno im się dziwić, że nie chcą obcinać swoich zarobków nawet o 80 procent, a i takie padały propozycje. Były one z gatunku tych "nie do odrzucenia". Trudno się dziwić graczom, że kiedy są postawieni pod ścianą, przechodzą do obrony - powiedział Mucha, który jak sam przyznaje, w okresie pandemii wykonał setki telefonów w związku ze swoją rolą w unii piłkarzy.
ZOBACZ WIDEO: Piłkarze zapłacą za każde przekleństwo? Szymon Marciniak chwali pomysł dziennikarki Wirtualnej Polski
Pod koniec marca głośnym echem odbiła się informacja, że w stanie likwidacji znalazł się jeden z bardziej utytułowanych słowackich klubów - MSK Żylina. Właściciel zespołu przekonywał, że budżet klubu oparty jest o transfery, których przeprowadzanie uniemożliwia pandemia. Wcześniej jednak próbował porozumieć się z zawodnikami w sprawie obniżek, ci jednak nie przystali na propozycje zarządu. Jan Mucha zapowiada jednak, że ta sprawa wciąż pozostaje otwarta.
- Właściciel uznał, że koszty są za duże, ale postąpił w sposób niedopuszczalny. Po prostu znalazł furtkę, jak według niego pozbyć się problemu, a klubowi bankructwo oraz upadek i tak nie grożą. Sprawa nie jest zamknięta, pewnie będą się jeszcze toczyły postępowania w sądach, bo piłkarze zamierzają walczyć o odszkodowania - zapewnił.
Czytaj także:
Transfery. Liverpool potrzebuje więcej czasu na kupno Timo Wernera. Koronawirus skomplikował sprawę
9:0 w meczu ekstraklasy. Górnik Zabrze zdemolował Pogoń Szczecin