#DzialoSieWSporcie. Reprezentacja Polski debiutuje u siebie. W kadrze Reyman i Kałuża

Zdjęcie okładkowe artykułu: Newspix / Reprodukcja / Na zdjęciu: Henryk Reyman
Newspix / Reprodukcja / Na zdjęciu: Henryk Reyman
zdjęcie autora artykułu

Końcówka meczu Polska - Węgry. Po świetnym dośrodkowaniu Sperlinga w okienko bramki Węgrów strzela Józef Kałuża. Koniuszkami palców broni jednak Neuhaus. Tego dnia bramkarz Węgrów gra jak natchniony. Zadanie dodatkowo ułatwia mu nasza nieskuteczność.

14 maja 1922 roku. Stadion im. Józefa Piłsudskiego w Krakowie, gdzie odbyć ma się mecz Polska - Węgry, wypełniony jest po brzegi. 16 tysięcy kibiców chce na żywo być świadkami historii. To bowiem tego dnia swój pierwszy mecz na własnej ziemi rozegrać ma reprezentacja Polski.

Smaczku całej sytuacji dodaje fakt, że wyjściowa jedenastka naszej kadry składa się niemal wyłącznie z piłkarzy miejscowych klubów - Wisły, Cracovii oraz Jutrzenki. Na boisku pojawiają się legendy Krakowa - Henryk Reyman oraz Józef Kałuża.

Starcie nie rozpoczyna się jednak po myśli Polaków. Już w czwartej minucie piłkę do własnej siatki pakuje Ludwik Gintel. Po naszych reprezentantach widać tremę i presję związaną z wagą całego wydarzenia, a szybko stracona bramka tylko pogarsza sytuację. Silna kadra Węgier dominuje na boisku. Nadzieję w serca kibiców wlewają głównie pojedyncze przebłyski duetu Reyman - Kałuża. Tuż przed przerwą naszym zawodnikom drugi cios zadaje jednak Michaly Solti. Co gorsza, przy próbie interwencji w słupek wpada Stefan Śliwa, w efekcie czego już do końca meczu pełni bardziej rolę statysty (mecz toczy się bez zmian).

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Robert Lewandowski założył maseczkę i... popełnił błąd. Celowo

Po przerwie nasi reprezentanci zyskali nieco wiatru w żagle i to oni zaczęli dominować na boisku. Szczęścia próbują m.in. Kuchar, Reyman oraz Krumholz, jednak pomimo dość sporej łatwości w dochodzeniu pod bramkę Węgrów, zdecydowanie brakuje skuteczności.

W 79. minucie wynik spotkania na 3:0 ustala natomiast Solti. Tym samym Polacy ponoszą drugą porażkę w swoim drugim oficjalnym meczu. W debiucie bowiem, również z Węgrami, tyle że w Budapeszcie, przegraliśmy 0:1.

Skład reprezentacji Polski: Jan Loth (Polonia Warszawa) - Ludwik Gintel (Cracovia), Józef Klotz (Jutrzenka Kraków), Stanisław Cikowski (Cracovia), Stefan Śliwa (Wisła Kraków) - Tadeusz Synowiec (Cracovia), Henryk Reyman (Wisła Kraków), Józef Kałuża (Cracovia), Zygmunt Krumholz (Jutrzenka Kraków) - Wacław Kuchar (Pogoń Lwów) Leon Sperling (Cracovia)

Gra lepsza niż wynik

"Mający przeciw sobie słabą pomoc, dostawali się nasi napastnicy często na pole karne przeciwnika, ale tutaj mimo oddanej większej ilości strzałów nie mogli zmusić do kapitulacji doskonale dysponowanego Neuhausa" - relacjonował tamto spotkanie Przegląd Sportowy. "Do pola karnego posuwali się nasi szybko i rezolutnie, ale doszedłszy tutaj, stawali jakby za dotknięciem różdżki i zapominali nagle o potrzebnym starcie, decyzji i oddaniu strzału w odpowiedniej chwili. Ustawicznie powtarzały się te same sceny" - czytamy dalej.

Klasę naszej drużyny doceniali także rywale. József Szabó, kapitan Węgrów przyznawał, że nie zasłużyliśmy na tak wysoką porażkę. Wynik zrzucał głównie na karb nieskuteczności Polaków. - W drużynie polskiej podobały mi się lewa strona napadu wraz z Kałużą, obaj obrońcy i bramkarz. Można ich wstawiać do każdej drużyny reprezentatywnej. Mają tę wadę, że pod bramką tracą tempo i brak im celnych strzałów. Jak długo nie nauczą się strzelania, tak długa same porażki będą ponosić - zwracał uwagę Węgier.

Wieloletnia przyjaźń

Po meczu w salach Towarzystwa Strzeleckiego miejsce miał bankiet, na którym oprócz uczestników meczu zjawili się również liczni oficjele polscy i węgierscy. Nie brakowało obustronnych zapewnień o serdeczności wzajemnych relacji. Edward Cetnarowski, ówczesny prezes PZPN podkreślał, że fakt rozegrania dwóch pierwszych meczów Polaków właśnie z kadrą Węgier potwierdza i gruntuje wiekową przyjaźń obu narodów. W podobnym tonie wypowiadali się również Węgrzy.

Niewiele jednak brakowało, a to wcale nie Węgrzy byliby naszymi pierwszymi rywalami w historii. Wstępnie bowiem zaplanowany był już mecz z Austrią, z którą bliskie kontakty miały kluby galicyjskie, wówczas rozdające karty w polskiej piłce. Austriacy jednak w pewnym momencie przestali odpowiadać na listy PZPN-u, w efekcie czego trzeba było rozglądać się za alternatywami.

O te natomiast nie było łatwo. Związek nie miał pieniędzy na dalekie i kosztowne wyprawy choćby do Włoch czy Francji, a z uwagi na trudną sytuację polityczną wykluczyć trzeba było Niemcy, Rosję Radziecką czy Czechosłowację. Gdy z propozycją wyszedł węgierski związek piłki nożnej, nie wahano się długo. I choć przegraliśmy oba spotkania, to nasza kadra pokazała się z niezłej strony na tle mocnych rywali.

Na debiutancką wygraną kibice nad Wisłą nie czekali jednak długo. Już 14 dni po meczu w Krakowie, nasi reprezentanci w Sztokholmie pokonali 2:1 Szwedów.

Inne teksty z serii #DzialoSieWSporcie.

Sprawdź też nasze cykle Sportowe rewolucje i Pamiętne mecze.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)