Bundesliga. Niemiec płakał, jak grał bez kibiców. Ale sprzedaje im kiełbaski

PAP/EPA / FRIEDEMANN VOGEL / Na zdjęciu: Signal Iduna Park w Dortmundzie
PAP/EPA / FRIEDEMANN VOGEL / Na zdjęciu: Signal Iduna Park w Dortmundzie

Bundesliga wraca, ale bez tego, co w niej najcenniejsze - bez kibiców. Niemieccy fani chwytają się jednak nietypowych sposobów, by straty ich ukochanych klubów były jak najmniej bolesne. W najgorszym przypadku mogły wynieść ponad 800 mln dolarów.

Powrót do gry - nawet bez kibiców - był dla niektórych niemieckich klubów sprawą życia lub śmierci. DFL, czyli Niemiecka Liga Piłkarska oszacowała, że dzięki wznowieniu rozgrywek ograniczy potencjalnie gigantyczne straty, które dla Bundesligi oraz 2. Bundeslig mogłyby wynieść nawet 812 milionów dolarów - gdyby kluby nie otrzymały części pieniędzy ze sprzedaży praw telewizyjnych.

Najgorszego udało się uniknąć. Wciąż jednak niemieccy działacze mają czego żałować. Każdy mecz rozgrywany bez publiczności to dla ich klubów wyjątkowo mocny cios. Oczywiście, gra bez kibiców to problem dla wszystkich lig wznawianych w dobie pandemii koronawirusa. Ale dla budżetów w Bundeslidze to szczególnie dotkliwe.

To liga, która gromadziła do niedawna największą średnią liczbę widzów spośród wszystkich piłkarskich lig na świecie - ponad 40 tysięcy na mecz. Co więcej, spośród wszystkich ligowych rozgrywek sportowych wyprzedzała ją pod tym względem tylko NFL (Liga Futbolu Amerykańskiego). Nie ma się co dziwić, że niemiecki futbol jest uważany za jedną z istotnych gałęzi niemieckiej gospodarki.

Wirtualne kiełbaski, piwa i przeciwciała

Tłumy na trybunach od dawna były wizytówką Bundesligi, a wznowienie rozgrywek przy zamkniętych stadionach może kosztować kluby niemieckiej ekstraklasy nawet 110 milionów dolarów. Już teraz niektóre z nich próbują zminimalizować te straty, chwytając się mocno nietypowych środków.

ZOBACZ WIDEO: Jaka sytuacja panuje w klubie Krzysztofa Piątka? Asystent Jerzego Brzęczka: "Krzysiek cierpi"

1.FC Union Berlin Rafała Gikiewicza postawił np. na wsparcie wirtualnych "pikników". Nie możesz przybyć na mecz ukochanej ekipy? Nic straconego - wirtualnie możesz wspomóc ją kupnem piwa (po 4 euro) i kiełbaski (po 2,5 euro). Co prawda w rzeczywistości obejdziesz się smakiem, ale za to twój klub będzie krok dalej od kryzysu finansowego.

W nieco innym kierunku poszła Borussia M'gladbach. Tam uznano najwyraźniej, że bardziej niż pieniędzy fanów, brakować będzie samej ich obecności. Dlatego na stadionie umieszczono kibiców, ale w formie... kartonowych podobizn. Kto chciał zostać tak uhonorowany, musiał wydać 19 euro, ale klub akurat na tym nie zarabiał. Część zebranych w ten sposób funduszy szła na Fanprojekt Moenchengladbach, część na akcję charytatywną i na fundację Borussia-Stiftung.

W jeszcze większym stopniu, niż kluby Bundesligi, ze wsparcia wirtualnymi karnetami i biletami korzystają kluby 3. ligi, choćby TSV 1860 Monachium. Najwięcej fantazji pod tym względem przejawiali jednak fani w Regionallidze. W Cottbus tamtejsza Energie sprzedaje wirtualne "przeciwciała" mające wzmocnić odporność klubu na gospodarcze skutki pandemii.

Z kolei w przypadku BFC Dynamo Berlin postawiono na wirtualny mecz z drużyną FC Corona Covid-19. Kibice wykupili aż 72 128 biletów. Oprócz wirtualnego piwa czy kiełbaski można było kupić nawet wirtualne środki pirotechniczne. Dynamo wygrało 4:3, ale łatwo o to pewnie nie było, bo w składzie rywali byli m.in. Quarantinho, Influenza czy Desinfektion.

Wsparcie od gigantów

Nie ma się co dziwić, że to właśnie mniejsze kluby przejawiają największą inwencję w wymyślaniu środków ratunkowych w czasach pandemii. To one właśnie są najbliżej ewentualnego upadku. Teoretycznie, najwięcej stracą ligowi giganci, z Bayernem Monachium i Borussią Dortmund na czele, ale te kluby mają taką finansową poduszkę, że mogą mówić najwyżej o lekkiej finansowej zadyszce, a nie o przyduszeniu widmem bankructwa. W dodatku, jako uczestnicy Ligi Mistrzów, wraz z RB Lipsk i Bayerem Leverkusen, przekazały 80 mln euro na wsparcie mniej zamożnych klubów. Więcej TUTAJ.

Największą frekwencją w lidze może się pochwalić właśnie Borussia i to ona z powodu zamykania stadionów w dobie pandemii może być najbardziej stratna. Średnio na mecze ekipy Łukasza Piszczka przychodziło bowiem 81 tysięcy widzów, a jedno ligowe spotkanie gwarantowało przychody na poziomie od 2,5 do 3 mln euro. W efekcie, po rozegraniu wszystkich spotkań do końca sezonu klub z Dortmundu mógłby żałować straty w wysokości od 12,5 do 15 mln euro (źródło: SportBild).

Tylko minimalnie mniej do odżałowania mają Bawarczycy. W przypadku Bayernu z powodu pandemii do kasy klubu może nie trafić ok. 10,8 mln euro. Może, ale nie musi - w każdym przypadku wysokość tej kwoty zależeć będzie też od postępowania karnetowiczów.

I choć na tej liście potencjalnych strat dopiero pod koniec widnieje Union Berlin, to w przypadku stołecznego klubu zniknięcie z budżetu ok. 4 mln euro może zaboleć wyjątkowo mocno. Dla Unionu pieniądze z wejściówek są bowiem bardziej znaczącą częścią budżetu niż dla możnych z topu tabeli. Podobnie w przypadku Paderborn. To właśnie te dwa kluby Bundesligi - oraz Schalke 04 Gelsenkirchen - mają wywołany pandemią kryzys przeżyć wyjątkowo mocno.

Nie ma się więc co dziwić, że w Berlinie postawili ostatecznie na sprzedaż kiełbasek. Zresztą czym niemiecki klub miałby się ratować w dobie kryzysu, jeśli nie dobrze przypieczonym wurstem. Nawet wirtualnie.

Komentarze (0)