Wielu może go pamiętać jako obiecującego skrzydłowego, tymczasem dziś to doświadczony środkowy pomocnik, cudzoziemiec z największą liczbą występów w barwach FC St. Pauli. Waldemar Sobota w niedzielę wznowi sezon, który dotychczas był dla niego najlepszym na zapleczu Bundesligi. W pierwszym meczu po przerwie jego zespół zagra z 1. FC Nuernberg.
Zawodnik FC St. Pauli opowiada o 7 latach na emigracji, grze w Belgii i Niemczech, niedocenianej 2. Bundeslidze, finansowym wsparciu pracowników klubu w czasie epidemii COVID-19, nagłym pożegnaniu z reprezentacją Polski i ambicji powrotu do drużyny narodowej.
"Piłka Nożna": Martwią pana zbliżające się wielkimi krokami 33. urodziny?
Waldemar Sobota: To tylko liczba. Nie patrzę na rocznik, czuję się bardzo dobrze. Poprzedni sezon był jedynym, podczas którego nieco trapiły mnie kontuzje. W obecnym zaliczyłem wiele spotkań, grałem na dobrym poziomie. Trener mi ufa, kilka razy byłem kapitanem drużyny. To wszystko składa się na pozytywny obraz. Wiekiem w ogóle nie zaprzątam sobie głowy. Jestem w formie i czuję się na siłach, żeby przez ładnych parę lat pograć w piłkę na wysokim poziomie. Wierzę, że jeszcze trochę dobrego przede mną.
ZOBACZ WIDEO: 2. Budnesliga. Piłkarze Dynama Drezno z potwierdzonym koronawirusem. Klub chwilowo poza rozgrywkami!
Z perspektywy czasu uważa pan, że zbyt późno zdecydował się na wyjazd za granicę?
Dopiero jako 23-latek debiutowałem w Ekstraklasie. Po trzech sezonach sukcesów w Śląsku pojawiła się szansa na zagraniczny transfer. Może 26 lat to późno, ale tak po prostu ułożyła się moja kariera. Nie narzekam.
Półtora roku spędzone w Belgii było udanym okresem?
W kraju było to różnie odbierane, niektórzy pisali, że sobie nie poradziłem. Nie zgadzam się z taką oceną. Pierwszy sezon był w moim wykonaniu bardzo dobry, w lidze belgijskiej rozegrałem ponad 30 spotkań, strzeliłem sześć goli. Później sytuacja się zmieniła. Rywalizowaliśmy na trzech frontach: były liga oraz puchar, a ponadto faza grupowa Ligi Europy. Trener rotował składem i nie zawsze łapałem się do jedenastki.
Dla mnie była to nowość - w Polsce przyzwyczaiłem się, że muszę występować w każdym meczu. Nie miałem doświadczenia w podobnej sytuacji. Byłem w gorącej wodzie kąpany, chciałem grać bez przerwy. Przyszedł styczeń, pojawiła się opcja wypożyczenia, z której skorzystałem. Teraz jestem bardziej doświadczony i gdybym obecnie znalazł się w takim położeniu, najprawdopodobniej nie opuszczałbym Belgii tak szybko. Poczekałbym przynajmniej do końca sezonu, bo w piłce sprawy zmieniają się czasami z dnia na dzień, dlatego warto zachować chłodną krew i cierpliwość.
Jesienią 2014 roku grał pan w eliminacjach mistrzostw Europy, lecz dalszego ciągu w reprezentacji już nie było. Jak to się stało, że nagle zniknął pan z kadry?
Pamiętam jak dziś: siedziałem w hotelu dzień przed meczem ligowym, kiedy zadzwonił trener Adam Nawałka. Selekcjoner oznajmił, że nie otrzymam powołania na najbliższe zgrupowanie, jednak nie znikam z kręgu zainteresowań sztabu kadry. Na tamtą chwilę nie było dla mnie miejsca, ale miałem dalej pracować i dawać pozytywne sygnały. Nawet nie przeszło mi przez głowę, że może to być mój ostatni kontakt z reprezentacją.
Miesiąc wcześniej wystąpiłem jako zmiennik w historycznym meczu z Niemcami. Potem była potyczka ze Szkocją, w której zagrałem od początku. Po tym spotkaniu selekcjoner miał zastrzeżenia do mojej postawy, jednak twierdził, że nie skreśla mnie definitywnie. Kilka tygodni później zmieniłem klub. Już podczas gry w Niemczech były okresy, kiedy odzywał się trener Bogdan Zając, ale wtedy do ponownego powołania nie doszło. Mam nadzieję, że to nie był mój ostatni występ w kadrze i będę robił wszystko, co jest w mojej mocy, a ostateczna decyzja należy do selekcjonera.
Spodziewał się pan, że zakotwiczy w Hamburgu na ponad pięć lat?
W futbolu wszystko dzieje się tak szybko, że nie zakładałem tak długiego pobytu. Tym bardziej, że przez pierwsze sześć miesięcy byłem na wypożyczeniu, kolejny rok to ponownie było tylko wypożyczenie. Następnie podpisałem umowę na dwa lata, którą później przedłużyłem o kolejne dwa. Nigdy nie miałem w St. Pauli bardzo długiego kontraktu, musiałem na bieżąco udowadniać swoją wartość na boisku. Chyba wyszło mi to całkiem nieźle, ponieważ dzisiaj już jestem w St. Pauli obcokrajowcem z największą ilością rozegranych spotkań w historii klubu.
Jak się pan odnajduje w jednym z największych miast w Europie? W porównaniu do kameralnej Brugii to spory przeskok.
Mam szczęście do miejsc, w których gram w piłkę. Wrocław jest piękny, Brugia, choć niewielka, to również atrakcyjna turystycznie. Hamburg to metropolia, drugie pod względem wielkości miasto w Niemczech. Mieszka się bardzo dobrze, jest wiele ciekawych miejsc. Mam wszystko, czego potrzebuję. Nie powiem, że nie chciałbym zostać tu na dłużej.
Fakt, że od 2018 roku na tym samym szczeblu rozgrywek występuje lokalny rywal, ma wpływ na FC St. Pauli?
To bardzo motywujący czynnik. W Polsce walczyliśmy z Zagłębiem Lubin o prymat na Dolnym Śląsku, w Belgii grałem przeciwko Cercle Brugge - zawsze było ciekawie, jednak tamtych meczów nie da się porównać z derbami Hamburga. Rywalizacja w ramach jednego, tak dużego miasta, w którym każdy z klubów ma mnóstwo fanów, to coś wyjątkowego. Derby wzbudzają tutaj wielkie emocje, ciśnienie czuć już kilka tygodni przed meczem. Dla kibiców to najważniejsze wydarzenia w sezonie.
Ma pan jakieś wyjątkowe wspomnienia z derbów?
Krótko przed zawieszeniem rozgrywek zwyciężyliśmy 2:0 na stadionie HSV. To był jeden z najlepszych momentów w mojej karierze. Przeżycie, które będę wspominać po latach. Dla St. Pauli była to dopiero druga w historii wyjazdowa wygrana w derbach. Wszyscy zawodnicy, którzy wystąpili w tym meczu, dostawali później wiadomości, że to osiągnięcie nigdy nie zostanie im zapomniane. Bezpośrednio po spotkaniu udaliśmy się całą drużyną do restauracji, żeby trochę poświętować. Kibice dowiedzieli się, gdzie jesteśmy: zaprosili nas na zewnątrz, a kiedy wyszliśmy przed lokal, zgotowali nam owację. Byli wniebowzięci.
Czy 2. Bundesliga jest w Polsce niedoceniana?
Zdecydowanie. Widać to na moim przykładzie: wypadłem z obiegu, bardzo mało pisało się o mnie w ostatnim czasie. Nie chcę narzekać, bo rozumiem, że media interesują się głównie zawodnikami, którzy grają w Ekstraklasie lub za granicą na najwyższym szczeblu, a takich mamy obecnie wielu. 2. Bundesliga wymaga bardzo dobrego przygotowania fizycznego, jest ligą szybką, w meczach panuje przez 90 minut wysokie tempo a za błędy jest się karanym natychmiastowo. Uważam, że wśród drugich lig na świecie podobny poziom jest tylko w angielskiej Championship. A jeżeli chodzi o wszystkie rozgrywki, 2. Bundesligę umieściłbym w czołowej dziesiątce.
Czyli porównanie do ligi belgijskiej nie ma sensu?
Zasadnicza różnica polega na tym, że druga liga niemiecka jest bardziej wyrównana. Nie brakuje niespodzianek, często o wyniku decyduje dyspozycja dnia. Trafiają się kluby, jak kilka lat temu RB Lipsk, które swobodnie radzą sobie na tym poziomie. Co sezon w lidze są wielkie marki, jednak bardzo rzadko zdarza się, aby któraś zdominowała rozgrywki. Spójrzmy na obecną sytuację: faworyci, czyli HSV oraz VfB Stuttgart, oglądają plecy Arminii Bielefeld. Hannover 96 czy Norymberga, które w poprzednim sezonie spadły z Bundesligi, są tylko w środku tabeli. Natomiast w Belgii hierarchia była jasna. Kiedy tam grałem, sześć czołowych klubów wiodło prym. W Club Brugge praktycznie nie zdarzały nam się wpadki w meczach z niżej notowanymi drużynami.
Już na dobre stał się pan środkowym pomocnikiem?
Trener Jos Luhukay widzi mnie na tej pozycji: wystawia do gry jako ósemkę bądź dziesiątkę. W roli środkowego pomocnika czuję się obecnie najbardziej wartościowy, mogę w największym stopniu wykorzystywać swoje atuty. Wyróżniałem się szybkością, więc radziłem sobie na skrzydle, ale szczerze mówiąc, moją ulubioną pozycją zawsze był środek pomocy. W pewnym sensie miałem jednak pecha, ponieważ w każdym zespole, w którym grałem, na dziesiątce występował kapitan albo najważniejszy zawodnik drużyny. Dziś jest inaczej i to ja narzucam tempo gry na środku pomocy. Czuję się na tej pozycji dobrze, ponieważ mogę brać na siebie dużo odpowiedzialności oraz dla dobra drużyny jak najlepiej wykorzystać swoje doświadczenie, szybkość, technikę i inne walory ofensywne.
Idąc tym tropem, karierę powinien pan skończyć jako defensywny pomocnik.
Zdarzyło mi się grać na pozycji numer sześć, nawet w tym sezonie. Preferuję jednak bardziej ofensywne zadania. Zawsze byłem kojarzony jako filigranowy zawodnik, zatem kilka lat temu pewnie niewielu by uwierzyło, że będę w stanie poradzić sobie w uchodzącej za fizyczną 2. Bundeslidze.
Co porabiał pan w ostatnich tygodniach, kiedy wolnego czasu było więcej niż zwykle?
Siłą rzeczy dłużej niż zazwyczaj przesiadywałem przed telewizorem czy komputerem. Po kilku latach przerwy uruchomiłem konsolę Nintendo Wii: włączałem takie gry, przy których można się poruszać, a nawet spocić. Nie mieliśmy zakazu wychodzenia z domu, więc starałem się spędzać jak najwięcej czasu na świeżym powietrzu - przede wszystkim dużo jeździłem na rowerze.
Jak przebiegała wasza praca?
Początkowo przez trzy tygodnie ćwiczyliśmy wyłącznie w domach, mogliśmy ewentualnie pobiegać samotnie w parku. Kolejnym krokiem były treningi w małych grupach. Drużynę podzielono na pięć grup sześcioosobowych: dwie ćwiczyły na stadionie, trzy w ośrodku treningowym, w którym zajęcia odbywają się na co dzień. Każda grupa miała swojego trenera oraz fizjoterapeutę. Wszystko zostało tak zorganizowane, aby grupy nie miały ze sobą bezpośredniego kontaktu. Musieliśmy czekać na zielone światło od polityków. Kiedy zapadła decyzja o wznowieniu ligi, przystąpiliśmy do treningów zespołowych.
Wynagrodzenia w klubie zostały obniżone w związku z zawieszeniem rozgrywek?
Od kwietnia do końca czerwca obowiązuje proporcjonalna obniżka płac. Jako drużyna wyszliśmy z inicjatywą przekazania części naszych wynagrodzeń innym pracownikom klubu. Pieniądze, z których zrezygnowaliśmy, trafiają do osób zarabiających najmniej, a więc najbardziej w tej chwili potrzebujących.
Co z pańskim kontraktem, który wygasa 30 czerwca?
Krótko przed wybuchem pandemii otrzymałem propozycję przedłużenia umowy. Temat nie został jednak doprowadzony do końca, rozmowy trzeba było zawiesić. Klub poprosił o cierpliwość a ja to uszanowałem. Biorąc jednak pod uwagę moją dobrą formę w tym sezonie, szacunek, którym darzy mnie trener Luhukay oraz deklaracje klubu dotyczące mojej przyszłości, jestem dobrej myśli, że niedługo wrócimy do rozmów i pozytywnie sfinalizujemy negocjacje.
Chciałby pan zostać w obecnym klubie?
St. Pauli jest dla mnie wyborem numer jeden. Czuję się tu doceniany, trener na mnie stawia. Jeżeli klub będzie zainteresowany przedłużeniem kontraktu, to nie widzę powodów do zmiany otoczenia. Jednocześnie nie zamykam się na inne opcje i ligi, gdyż obecna sytuacja jest bardzo dynamiczna a moja forma wzbudziła zainteresowanie także innych klubów.
Bierze pan pod uwagę - niekoniecznie tego lata, ale w przyszłości - powrót do Ekstraklasy?
Za granicą już gram dłużej niż w Ekstraklasie. Postawiłem przed sobą cel, aby w polskiej lidze dobić do setki: przed wyjazdem uzbierałem 89 występów. Pojawiały się pytania, rozmawiałem w sposób niezobowiązujący z kilkoma osobami z różnych polskich klubów. Miło byłoby kiedyś wrócić do kraju, jednak w tej chwili priorytetem są kluby zagraniczne.
Konrad Witkowski, "Piłka Nożna"
Czytaj również -> Sonny Kittel: Nie wpraszam się do reprezentacji
Czytaj również -> Marcin Kamiński: Pierwsze tygodnie były szalone