Robert Makłowicz już nie chodzi na mecze. "Futbol? To przede wszystkim pieniądze, a czasem i bandyci"

Na ekstraklasę nie może patrzeć, dobrze życzy zarówno Wiśle, jak i Cracovii, woli yerba mate od piwa z plastiku. - Jestem dziwnym kibicem - przyznaje Robert Makłowicz, podróżnik, historyk, dziennikarz.

Dawid Góra
Dawid Góra
Robert Makłowicz ONS.pl / Pawel Kibitlewski / Na zdjęciu: Robert Makłowicz
Czas pandemii pozwolił mu doprowadzić kilka spraw do końca, ale też zacząć zupełnie nowy etap w zawodowym życiu. Krakowski erudyta i znawca kuchni świata otworzył kanał na YouTube. Dopiero teraz jest w pełni wolny. Może nie tylko gotować, gdzie chce i co chce, ale też mówić o sprawach z gastronomią w ogóle niezwiązanych.

Dawid Góra: Na którym stadionie jest najlepszy catering?

Robert Makłowicz: Nie jem na stadionach. Nie jem też np. w kinie. Jedzenie i kibicowanie to osobne kwestie. Jedyne, co miałem w ręku na stadionie to tzw. bombillę, czyli przyrząd do picia yerba mate. To było w Urugwaju na Estadio Centenario, tam wszyscy ją żłopią praktycznie cały czas.

To lepsze od piwa i kiełbasek?

Moim zdaniem tak. Co to za przyjemność jeść z plastikowego talerzyka? Nie jem też w kinie, bo zajmuję się oglądaniem filmu. Jedzenie jest czynnością, do której potrzeba skupienia. Ponadto, jeśli mam pić piwo z plastikowego kubka, to wolę nie pić w ogóle. Yerba mate to zupełnie inna sprawa.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Mistrz olimpijski jest strażakiem. Zbigniew Bródka opowiedział o pracy w czasach zarazy
W Urugwaju na stadionach piją ją częściej niż alkohol?

Tam w ogóle na stadionach nie pije się alkoholu. Poza tym Urugwaj to kraj wina, a trudno sobie wyobrazić roznoszenie po trybunach butelek i kieliszków.

Często podczas podróży zagląda pan do miejsc związanych ze sportem?

Zdarzyło mi się nawet kręcić na paru istotnych stadionach i arenach. Mam na myśli wspomniany już Estadio Centenario, ale także Stadion Olimpijski w Berlinie, Stadion Śląski czy skocznię w Titisee-Neustadt. Na stadionie wielce zasłużonego Tirolu Innsbruck też.

Sport to część kultury. Zapewne trudno byłoby go pomijać podczas podróży.

Oczywiście, nawet samą aktywność nazywamy kulturą fizyczną. To rzecz jasna inny jej rodzaj niż teatr, ale jednak tak samo wywodzi się ze starożytnej Grecji i jednego od drugiego oddzielić się nie da. Inna sprawa, czy o kulturę można posądzić dzisiejszych kibiców. Choć może np. tych tenisowych - tak.

Nie zawsze. Zdarza się, że kibice tenisowi krzyczą podczas akcji czy nawet obrażają zawodników.

Nie wiedziałem. Ale z drugiej strony nikt wcześniej na skokach narciarskich nie obrzucał zawodników śnieżkami, a w Zakopanem to się zdarzyło. Żyjemy w kraju, który jest zdominowany przez piłkę nożną i są tego konsekwencje. Np. w Austrii miałem okazję oglądać zawody Pucharu Świata w narciarstwie alpejskim, które odbywają się w nocy w Schladming. Takiej liczby kibiców nie widziałem nigdy! Stadion piłkarski przy tym to nic. Nawet na manifestacji antykomunistycznej w stanie wojennym nie widziałem takich tłumów, jak tam. Było prawie jak na mszy papieskiej.

Jako że zawody rozgrywano w nocy i do tego zimą, alkohol sprzedawano masowo. A przecież nikt potem nikogo nie bił. Po zawodach grupy kibiców z różnych krajów poszły do barów i stawiały sobie nawzajem kolejki. To było wzruszające. Czegoś takiego nie widziałem nigdy wcześniej.

Sport to może być więc element kultury, choć dzisiaj niestety jest głównie elementem zarabiania pieniędzy i poligonem dla firm farmaceutycznych, które szprycują zawodników. Swój szlachetny wymiar dawno więc stracił. Teraz to nadmuchana bańka ze szmalem, że już o cenach piłkarzy nie wspomnę. Do tego mamy takie absurdy, jak mistrzostwa świata w Katarze. Zarówno piłkarskie, jak i piłki ręcznej. W tej drugiej dyscyplinie Katar wystawił zresztą drużynę narodową, w której praktycznie nie było Katarczyków.

Są jednak szczypiorniści, którzy katarskich propozycji nie przyjmowali.

Oczywiście, nie mówię, że wszyscy tacy są. Dla wielu zawodników sport to całe życie. Nie twierdzę, że lwia część bierze doping - podejrzewam, że większość trenuje i gra dla wspaniałej rywalizacji. Sport cierpi jednak przez chytrość sponsorów i ich wszechmocność.

Uwielbia pan rozdawać anegdoty. Jest jakaś związana ze sportem, którą polubił pan szczególnie?

Nie mam takich wiele, bo nie jestem sportowcem. Aktywnie gram tylko w brydża. To też sport, choć dość statyczny. Czasem jeszcze jeżdżę na nartach. W zimie byłem przez tydzień w Alpach. Miałem jechać jeszcze w marcu, ale wiadomo, co się wydarzyło, więc musiałem odpuścić...

Przypominam sobie jednak pouczającą dykteryjkę o Erneście Wilimowskim. Podczas meczu z Brazylią w 1938 r., po raz pierwszy w życiu zobaczył ludzi czarnoskórych. Po spotkaniu w szatni podobno popatrzył na swoje posiniaczone nogi i powiedział: "Nie wiedziałem, że oni tak farbują!". Dziś brzmi to rasistowsko, ale proszę pamiętać o kontekście – rzecz wydarzyła się przed wojną. W dzieciństwie bawiła mnie ta historia, ale przecież czytać uczyli nas z elementarza, w którym były kawałki o Murzynku Bambo, który boi się kąpać, bo się wybieli. Dziś brzmi to raczej słabo, delikatnie mówiąc, lecz nadal nie dla wszystkich, niestety. Rasistowskie incydenty na europejskich stadionach piłkarskich ciągle się zdarzają.

Przejdźmy do tego, co aktualne. Cracovia będzie mistrzem Polski?

A liga rusza?

Na ostatni weekend maja zaplanowano pierwszą kolejkę po przerwie.

Kompletnie mnie to nie interesuje. Piłka nożna bez kibiców to jest absurd. Zresztą już od jakiegoś czasu polska liga nie jest tym, co oglądam z wypiekami na twarzy.

Już nie jest pan kibicem Cracovii?

Ja w ogóle jestem dziwnym kibicem, bo życzę dobrze zarówno Cracovii jak i Wiśle. Brzmi to dziwacznie, wiem. Jako nastolatek, wiedziony instynktem stadnym, chodziłem na Wisłę. Po prostu mieszkałem w takiej części Krakowa. Potem mój syn grał w Cracovii i zacząłem chodzić na Cracovię. Nie jest tak, że jestem Wiślakiem albo że moje serce jest w pasy.

Nie lubię tego, co teraz rządzi w piłce - są to przede wszystkim pieniądze, a czasami również bandyci. Nie mogę na to patrzeć ani tego słuchać. Kiedy chodziłem na mecze w wieku kilkunastu lat, owszem, padały brzydkie słowa, ale członkowie klubu kibica nie byli facetami od handlu narkotykami i ucinania ludziom rąk maczetami. Rozumiem, że jest pewnego rodzaju subkultura, ale do tego dochodzą nacjonalistyczne i bogoojczyźniane hasła podczas meczów. Niech pan spojrzy, co wywiesza się na trybunach stadionu Legii, jak kibice określają się politycznie. To jest coś, co mnie odpycha.

Kiedy francuski przedsiębiorca Gregoire Nitot kupił Polonię Warszawa, dostawał listy z pogróżkami wymierzonymi w jego dzieci.

To jest właśnie to, o czym mówię. Tak przy okazji, Polonii też dobrze życzę.

Może będzie pan miał okazję zobaczyć jakiś mecz w Warszawie, bo na szybkie podróże zagraniczne raczej się nie zanosi. Pan musi szczególnie źle reagować na pandemię i jej ograniczenia.

Podróżować mogę, bo jestem rezydentem w Chorwacji. Zresztą wyjeżdżam tam w przyszłym tygodniu. Mógłbym nawet nieco wcześniej, ale musiałem załatwić kilka spraw w Polsce. Nie zmienia to faktu, że siedzę w domu od prawie trzech miesięcy i mam tego dość. Nigdy tak długo nie siedziałem na tyłku nigdzie nie wyjeżdżając. Przynajmniej nadrobiłem mnóstwo zaległości.

Książkowych, jak sądzę.

Nie, miałem różne rzeczy do skończenia, napisania... Poza tym otworzyłem kanał na YouTube. Po miesiącu mam już ponad 90 tys. abonentów. Zatem nie marnowałem czasu.

Kanał to odpowiedź na czasy pandemii?

Nie, to miała być kontynuacja moich podróży, ale teraz już na YouTube. A że przez chwilę nie dało się podróżować, to zacząłem nagrywać w domu. Od czerwca ruszam jednak z odcinkami kulinarnymi z podróży.

Czyli to odpowiednik "Podróży kulinarnych z Robertem Makłowiczem"?

Tak. Nie jestem teraz związany z żadną telewizją, więc przeniosłem się do internetu. To jest zupełnie inne medium. Na początku się go bałem, ale teraz widzę, jaka tu panuje wolność.

Pan często wyraża poglądy nie tylko na tematy kulinarne czy historyczne. Kiedyś widziałem wywiad z panem o legalizacji marihuany. Na kanale będą pojawiać się też takie treści?

Tak, choć program jest głównie podróżniczo-kulinarno-kulturowy. A wypowiadam się na różne tematy, bo jestem obywatelem. Mam do tego nie tylko prawo, ale wręcz taki obowiązek. Istnieje przekonanie, że jak ktoś zajmuje się śpiewaniem to powinien śpiewać, a jak gotowaniem to gotować i wara od reszty. Tymczasem to bolszewickie poglądy! Jesteśmy obywatelami i jako obywatele mamy właśnie obowiązek mówić o tym, co nam się podoba lub nie. Hasło "Pisarze do piór, studenci do nauki" pochodzi z lat 60. i w nich powinno pozostać.

Dr Paweł Grzesiowski o kibicach na meczach Ekstraklasy. "W moim pojęciu to niemożliwe" >>
Legendy Bayernu Monachium - rozpoznajesz je na zdjęciach? >>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×