Łodzianie z kolejki na kolejkę pozbawiają się nawet matematycznych szans na utrzymanie w PKO Ekstraklasie. Jak to często w tym sezonie bywa, gdy tracą gola jako pierwsi, mają olbrzymie kłopoty z podniesieniem się. Nie inaczej było tym razem. Arkadiusz Malarz musiał wyciągać piłkę z siatki już po niecałych czterech minutach gry.
- Plan był taki, by zrehabilitować się za porażkę z Jagiellonią. Realizowaliśmy go do straty pierwszej bramki. A ta podcina nam skrzydła. Drużyna zaczyna inaczej funkcjonować na boisku. To w dużym stopniu ułatwia zadanie rywalowi. Planu nie udało się zrealizować, a przegrywamy wyżej niż ostatnio - stwierdził Wojciech Stawowy.
- Jedyny pozytyw to nasze 25 minut po przerwie, kiedy było widać, że zawodnicy potrafią grać i walczyć. Jednak aby utrzymać się w ekstraklasie, kończyć mecze honorowo, tak trzeba grać od pierwszej minuty. Trzeba się zastanowić nad tym wszystkim. Sytuacja, która miała się zmienić w ŁKS-ie, w ogóle się nie zmienia. Mental też nie napawa optymizmem. Nie można grać do pierwszej straconej bramki. Trzeba zostawiać zdrowie na boisku - dodał szkoleniowiec Łódzkiego Klubu Sportowego.
ZOBACZ WIDEO: PKO Ekstraklasa. Czy kibice powinni wrócić na stadiony? Profesor Simon stawia warunki, przy których to bezpieczne
ŁKS w drugiej połowie rozruszał nieco z przodu Samu Corral, który dopiero włączany jest do gry po kontuzji. Było to jego pierwsze 45 minut od restartu rozgrywek.
- Samu nie był gotowy na 90 minut. On stopniowo wraca. Każdy by chciał, by zagrał szybciej, ale muszę patrzeć na zdrowie piłkarza. Pokazał, że potencjał w nim jest duży. W kolejnych meczach, jeśli w mikrocyklu wszystko będzie dobrze, też powinien się pojawić. Od początku wystąpił Łukasz Sekulski, który gra na zmianę z Kubą Wróblem. Gdyby wszyscy na boisku mieli taki charakter jak Kuba i gralibyśmy tak od początku, moglibyśmy siedzieć w innych nastrojach - podsumował Stawowy.
Ogromny spokój z kolei bił od trenera Śląska Wrocław Vitezslava Lavicki. Zespół zrobił dokładnie to, co chciał szkoleniowiec. Wygrał pewnie, miał grę pod kontrolą i utrzymał trzecie miejsce po fazie zasadniczej.
- Chcieliśmy ten ostatni mecz fazy zasadniczej zagrać tak, by utrzymać naszą pozycję. Szacunek dla zawodników za wykonaną robotę. Wynik pokazuje, że było łatwo, bo było 4:0. A ŁKS to drużyna, która chciała grać w piłkę. Przycisnęli nas w drugiej połowie na początku. Nasi chłopcy w pierwszej połowie pokazali efektywność. To były podwaliny pod obraz całego meczu - analizował czeski szkoleniowiec.
Na pewno cieszy go też postawa piłkarzy ofensywnych. Bardzo dobre noty za występ w niedzielę zbierają szczególnie Dino Stiglec i Erik Exposito.
- Cieszę się, że idziemy krok po kroku. Mówiło się, że mamy problemy w ofensywie, a strzeliliśmy cztery bramki. Poza tym nie straciliśmy tym razem żadnego gola. Za to zespołowi dziękuję. Ale sezon się nie kończy. Ta finałowa część, najważniejsza, dopiero się rozpoczyna. Mówił o tym nasz kapitan Krzysztof Mączyński w szatni - zdradził Lavicka.
Śląsk Wrocław w 31. kolejce zagra na wyjeździe z Legią Warszawa (niedziela, 21 czerwca, godz. 17:30). Z kolei ŁKS już w piątek o 18:00 czeka starcie z KGHM Zagłębiem Lubin.
Sprawdź też:
Szczegółowy terminarz 31. kolejki PKO Ekstraklasy
Tomasz Żółkiewicz pojawił się na trybunach we Wrocławiu na Śląska