PKO Ekstraklasa. Otwarcie stadionów elementem kampanii wyborczej. "Obóz władzy nic na tym nie zyska"

- Otwarcie stadionów dla kibiców może być elementem gry politycznej, ale nie wpłynie na wynik wyborów. Środowiska kibicowskie nie mają rozstrzygającego głosu w Polsce - uważa prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.

Szymon Mierzyński
Szymon Mierzyński
kibice Legii Warszawa WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: kibice Legii Warszawa
Już od piątku kluby szczebla centralnego będą mogły wypełniać 25 proc. pojemności trybun i rozgrywać mecze z udziałem publiczności. Odmrożenie stadionów nastąpi na dziewięć dni przed I turą wyborów prezydenckich.

Rozporządzenie poszło nawet dalej niż wniosek Polskiego Związku Piłki Nożnej, który początkowo prosił władze o umożliwienie rozgrywania spotkań jako imprez niemasowych z maksymalną frekwencją na poziomie 999 osób. Tymczasem według ostatnich decyzji na największych polskich stadionach będzie mogło zasiąść nawet 10 tys. widzów.

Otwarcie stadionów elementem kampanii wyborczej

Czy odmrożenie trybun może pomóc obozowi władzy podczas nadchodzących wyborów prezydenckich? - To z pewnością element kampanii wyborczej, choć trudno prognozować, że w sposób bezpośredni przełoży się na głosy. Już od jakiegoś czasu widać zainteresowanie Prawa i Sprawiedliwości ekstraklasą piłkarską. To kwestia choćby sponsorowania rozgrywek. Na pewno jest to traktowane jako instrument docierania do kibiców, którzy do tej pory rzadziej pojawiali się przy urnach - powiedział w rozmowie z WP SportoweFakty prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.

ZOBACZ WIDEO: PKO Ekstraklasa. Czy kibice powinni wrócić na stadiony? Profesor Simon stawia warunki, przy których to bezpieczne

Otwarcie trybun to także gest w kierunku zdobywania poparcia w wielkich miastach. - Większość kibiców żyje w dużych ośrodkach, a tam PiS chciałby poprawić swoje notowania. Nie sądzę jednak, by takie działania miały znaczenie dla wyniku wyborów. Grupa docelowa jest zbyt mała - dodał.

Prof. Chwedoruk uważa też, że w walce o przychylność środowiska kibicowskiego nie można liczyć na szybkie korzyści. - By przekonać do siebie tak zróżnicowane pod względem poglądów grono osób, potrzeba wielu lat pracy. Poza tym Polska to nie Argentyna, gdzie niegdyś jedną z przyczyn zwycięstwa lewicy w wyborach było zapewnienie darmowej transmisji meczów w publicznej telewizji. U nas skala zainteresowania futbolem nie jest aż tak duża.

Politykom nie opłaca się mieszać ze sportem

Polska praktyka pokazuje, że środowiska kibicowskie (nie tylko te związane z piłką nożną) nie były w stanie wywrzeć decydującego wpływu na rozstrzygnięcia w wyborach. Dlatego politolodzy uważają, że próby szukania poparcia w tych grupach mogą przynieść więcej strat niż korzyści.

- W niewielkiej skali, czyli wyborach na radnego, albo w przypadku posła z dalszego miejsca na liście, poparcie jakiejś grupy może mieć znaczenie. Jednak w skali makro to nie zadziała. Przed laty mieliśmy konflikt Donalda Tuska z kibicami i to było chyba największe wydarzenie tego typu, ale ono nie zaszkodziło byłemu premierowi w wyborach parlamentarnych w 2011 roku, a może nawet pomogło mu je wygrać, bo miał wizerunek szeryfa. Straty nastąpiły dopiero później. Doszło wtedy do protestów w sprawie ACTA i bardziej to spowodowało odpływ młodego elektoratu od Platformy Obywatelskiej. Uważam, że środowiska najbardziej fanatycznych kibiców nie mogą wiele dać politykom, bardziej mogą im zaszkodzić - podkreślił prof. Chwedoruk.

- W większym stopniu chodzi o to, by nie mieć przeciwko sobie zwartej, dobrze zorganizowanej grupy ludzi. Kibice w Polsce niczego jednak nie rozstrzygają. Są subkulturą. Nie mają przełożenia na główny nurt i stąd właśnie określenie "subkultura". Pamiętajmy, że na stadionach zasiadają osoby o bardzo zróżnicowanych poglądach - zaznaczył.

Jako dowód na poparcie swoich tez prof. Chwedoruk podaje sytuację w Częstochowie. - Raków przeżywa teraz bardzo dobre czasy, a władze miasta nie spieszą się z budową nowego stadionu. Mimo to prezydent Krzysztof Matyjaszczyk z Sojuszu Lewicy Demokratycznej nie miał żadnych problemów z wygraniem ostatnich wyborów w I turze, mimo że sam klub znajduje się w dzielnicy najbardziej kojarzonej z SLD. Oczekiwania kibiców nie zostały spełnione, jednak na wynik wyborów to nie wpłynęło.

Kandydaci na głowę państwa nieatrakcyjni dla kibiców

W polityce krajowej środowisko kibicowskie też raczej nie będzie mieć decydującego głosu przy urnach, choć tu powód jest inny. - Gdy kiedyś walczyli ze sobą Lech Kaczyński i Donald Tusk, łatwiej było ich w jakiś sposób skojarzyć ze sportem. Tusk sam grał w piłkę, a Kaczyński był autentyczny. Dziś tego brakuje. Wszyscy kandydaci sa tak mocno przemaglowani przez specjalistów od marketingu, że o jakiejkolwiek autentyczności nie ma mowy - stwierdził.

Czy to oznacza, że faworyci prezydenckiego wyścigu nie mają wiele do zaoferowania? - Andrzej Duda przyznał kiedyś, że jest kibicem Cracovii, czyli drugiej siły w Krakowie, bo mówi się, że na dziesięciu fanów futbolu trzech sympatyzuje z "Pasami". Rafał Trzaskowski też nie był zbyt pragmatyczny, bo zadeklarował kibicowanie Polonii Warszawa, która w stolicy budzi jeszcze mniejsze zainteresowanie. To nie koniec. W Krakowie z PiS najbardziej sympatyzuje Nowa Huta, a tam fanów Cracovii jest wyjątkowo mało - dodał.

Prof. Chwedoruk uważa, że te deklaracje - choć nie należą do najpopularniejszych - nie zaszkodzą kandydatom. - Identyfikacja z klubem nie ma u nas wielkiego znaczenia. Polska to nie Włochy. Tam znaczenie tych spraw jest o wiele większe. U nas nie przekłada się na to poparcie - zakończył.

Czytaj także:
Szybkie zaproszenie i błyskawiczna wizyta. Prezydent Andrzej Duda odwiedził kibica Cracovii na ślubie
Fortuna I liga: Artur Derbin od nowego sezonu trenerem GKS Tychy

Czy uważasz, że otwarcie stadionów nastąpiłoby później, gdyby nie kampania wyborcza?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×