Igor Lewczuk. Białystok nie był mu pisany

Zdjęcie okładkowe artykułu: Newspix / ICON SPORT / Na zdjęciu: Igor Lewczuk
Newspix / ICON SPORT / Na zdjęciu: Igor Lewczuk
zdjęcie autora artykułu

Adam Nawałka go odrzucił, podobnie Michał Probierz. Kariera w Jagiellonii nie była pisana Igorowi Lewczukowi, rodowitemu białostoczaninowi. - Czym więcej było przeszkód, tym stawał się mocniejszy - mówi WP SportoweFakty jego pierwszy trener.

W tym artykule dowiesz się o:

Końcówka sierpnia 2015 roku. Igor Lewczuk po raz pierwszy przyjechał do rodzinnego Białegostku w barwach Legii Warszawa, by zagrać przeciwko Jagiellonii. Trybuny pełne, teoretycznie sami swoi. O miłym powitaniu nie było jednak mowy i on doskonale o tym wiedział. Był na to gotowy. Dlatego kiedy słyszał kolejne wyzwiska kierowane w swoją stronę, to nie robiło to na nim żadnego wrażenia. Grał jakby nic się nie działo.

Kibice Jagi do dziś nie mogą mu wybaczyć słów, że wszyscy chcieliby trafić do znienawidzonego przez nich rywala. On sam ma natomiast zadrę do ich ukochanego klubu o to, jak go traktowano, gdy nie spełnił pokładanych w nim nadziei...

Probierz go odstrzelił

29 lipca 2010 roku, Jagiellonia gra z Arisem Saloniki w III rundzie eliminacji Ligi Europy. Święto dla klubu, pierwszy w historii występ w europejskich pucharach. Zaczyna się jednak bardzo źle, bo już na starcie rywale strzelają dwa gole. W stratę obu zamieszany jest Lewczuk: najpierw fauluje na rzut karny, później zostawia rywala bez opieki. Michał Probierz nie wytrzymuje i ściąga go z boiska po 23 minutach. Sytuacja się poprawia, po chwili Rafał Grzyb trafia do siatki. Niemniej kończy się 1:2.

ZOBACZ WIDEO: Piłka nożna. Grzegorz Krychowiak: Jeżdżę na trening z uśmiechem na twarzy

Grający jeszcze na prawej obronie białostoczanin został uznany głównym winowajcą porażki z Grekami, a charyzmatyczny szkoleniowiec już nigdy mu nie zaufał. Co prawda, dał mu jeszcze wystąpić w jesiennym meczu z Polonią Bytom (3:0), a po nim nawet pochwalił, ale nie miał już zamiaru na niego stawiać. Przesunął go do Młodej Ekstraklasy, a działacze wkrótce zabronili mu treningów nawet z nią. Powodem był brak chęci do podpisania nowego kontraktu, by nie odszedł za darmo.

- Z rana biegałem, pilnował mnie trener. Siedział w samochodzie, ja robiłem swoje. Dla siebie, więc nie ma problemu. Później miałem czytanie gazet. (...) Potem mogłem iść na obiad, drugi trening. Trenowałem dwa razy dziennie, oczywiście bez piłki. Raz poszedłem na siłownię, ktoś mnie zobaczył. Powiedzieli: "Nie, nie. Kolego, tu jest ciepło, a tam zimno. Myślisz, że będziesz w cieple?". Byłem też z piłką na boiskach MOSP, mieszkałem obok. No jak to? Nie, nie, nie. Lewczuk ma za blisko. Na Zwierzyniecką go, do parku - wspominał Lewczuk na łamach "Przeglądu Sportowego".

W końcu ugiął się i przedłużył umowę. Na grę w Jadze nie było już jednak szans, ale przetrwał. Odchodził na wypożyczenia i w 2012 roku był wolny, bo działacze niedopilnowali terminu podpisania kolejnej.

Miał być bramkarzem

Jagiellonia to największy klub w mieście, ale to nie w niej Lewczuk uczył się futbolu. Był 1995 rok, gdy ze swoim kolegą poszedł na trening Hetmana i tam już został. Trafił bardzo dobrze, bo to akurat ten zespół był wówczas najlepszy w swojej kategorii wiekowej. Trenował ich Wiesław Jancewicz.

- Prowadziłem ich przez 9 lat, począwszy od tamtej selekcji. Było tam wielu chłopaków z Bielska Podlaskiego, Suwałk czy Siemiatycz, którzy przyjeżdżali się do nas uczyć. Stworzyła się bardzo mocna ekipa. Wygrywaliśmy nie tylko z Jagą, ale nawet ze starszymi rocznikami - mówi WP SportoweFakty pierwszy trener przyszłego reprezentanta Polski.

- Jeśli chodzi o Igora, to do czternastego roku życia był... bramkarzem. O tym prawie nikt nie wie, ale mógł tam zostać na stałe. O zmianie pozycji zdecydowało tylko to, że drużyna była zbyt mocna i nie miał praktycznie co robić. Po czterech latach tak się nudził, że musieliśmy mu znaleźć miejsce gdzieś w obronie i tak zaczął tam grać - dodaje 55-latek.

Lewczuk zrobił największą karierę spośród kolegów, ale nie był największym talentem w zespole. Kiedy w 2003 roku drużyna grała w mistrzostwach Polski (odpadła w 1/8 finału z Amicą Wronki), to zainteresowanie większych klubów przykuli Paweł Jurgielewicz, Kamil Wojtkielewicz czy Grzegorz Kujawski. Zresztą oni grali już wtedy regularnie w czwartoligowych seniorach, a dwaj pierwsi dołączyli nawet do Jagi. Karier jednak nie zrobili.

Człowiek z charakterem

Lewczuk do seniorów Hetmana został dokooptowany na początku 2003 roku i po pewnym czasie wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie. Drużyna była mocna jak na czwarty poziom rozgrywkowy, ale działacze pilnowali, by ze względów finansowych nie awansowała wyżej. W efekcie trudno było się wybić. Chociaż i sam zawodnik nie wyróżniał się szczególnie na tle kolegów.

- Wtedy Igor był dużo słabszy technicznie, ale nadrabiał inteligencją i walecznością. Na pewno jego atutem były też "żelazne" płuca, choć to tylko, kiedy był w ciągłym treningu. Gdy zaczął studiować na AWF-ie, to było z tym gorzej i nic nie wskazywało, że jego kariera może się aż tak rozwinąć. Osobiście nigdy bym o tym nie pomyślał, szczególnie że było kilku bardziej utalentowanych chłopaków. Niemniej bardzo mnie cieszy, że chociaż jemu się udało - mówi nam Radosław Hawryluk, który grał z nim w tamtym okresie.

- Cóż, może rzeczywiście chłopak jakoś się nie wyróżniał i los nie obdarzył go jakimś wielkim talentem. Miał jednak wielki charakter oraz profesjonalną postawę. Był wysoki, pracowity i ambitny. Bardzo dobrze podchodził do wielu aspektów życia, nie tylko tych sportowych. A w piłce nie tylko liczą się umiejętności, bo te mają wszyscy zawodnicy na pewnym poziomie. Ważne też jest szczęście i to zapewne było jego stronie - dodaje Jancewicz.

Nawałka go odrzucił

W 2004 roku Jancewicz przeszedł do Jagiellonii, by zostać asystentem Adama Nawałki. Drużyna grała wówczas na drugim poziomie rozgrywkowym, ale miała aspiracje awansu do Ekstraklasy. Przed sezonem 2005/06 zaczęła budować naprawdę solidną drużynę. Oprócz transferów dość znanych zawodników i solidnych ligowców sprawdzano też jednak wielu młodych, głównie z niższych lig. Najczęściej odbywało się to w formie test-meczów.

Na jednej z takich prób wśród kilkunastu piłkarzy pojawił się Lewczuk. - Był on, przyjechał też wtedy na przykład Jakub Wilk z Lecha Poznań. Można było ich wszystkich ściągnąć za bardzo małe pieniądze. Igor był do wzięcia za 15 tysięcy złotych. Ale że akurat on był moim wychowankiem, to Nawałka się bał, iż to będzie takie załatwianie kogoś po znajomościach. Zrezygnował i ostatecznie ściągnął jakiegoś gracza po trzydziestce (Arkadiusza Kubika - przyp. red.). Szkoda, bo na pewno oddałby wtedy całe serce na boisku - ubolewa Jancewicz.

Tamtego lata Lewczuk ostatecznie został jeszcze w Hetmanie. Klub zaczął podupadać finansowo, ale on nie porzucał gry. Cały czas kursował między Białymstokiem a Warszawą, gdzie studiował. Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że na AWF-ie wykładowcą był Andrzej Blacha. To on po roku ściągnął go do Znicza Pruszków, gdzie piłkarz, u boku Roberta Lewandowskiego czy Radosława Majewskiego, znacznie się rozwinął. Drużyna awansowała najpierw na zaplecze Ekstraklasy, a jako beniaminek była krok od wejścia do elity.

Lewczuk był jednym z najbardziej wyróżniających się piłkarzy zaplecza Ekstraklasy, więc w Jagiellonii pojawił się w końcu konkretny temat jego pozyskania. Łatwo jednak nie było, bo chciało go również Zagłębie Lubin, a ofertę złożyła także Wisła Kraków. - Ostatecznie udało się go zakontraktować, choć trzeba było już zapłacić kilkunastokrotność wcześniejszej kwoty. To jednak nie koniec przeszkód. Długo go namawiałem na ten ruch, bo on już nie chciał wracać do Białegostoku - przypomina Jancewicz.

Wrócił, ale do Legii

Lewczuk miał być częścią dużej transakcji Jagiellonii ze Zniczem, w którą wchodzili też Paweł Zawistowski oraz Robert Lewandowski. Ostatecznie jednak tego ostatniego nie udało się namówić do transferu i zamiast przygotowanych dwóch milionów złotych wydano tylko 400 tysięcy. Ta kwota była jednak i tak zbyt duża, by klub pozwolił im wolno odejść. Nawet, gdy stali się zbędni. - Było różnie, ale jego to hartowało. Czym więcej było przeszkód, tym stawał się mocniejszy - podkreśla Jancewicz.

W Jadze Lewczuk zagrał łącznie 60 meczów, zdobył Puchar Polski. Największe sukcesy zaczął osiągać jednak znacznie później. Z Ruchem Chorzów został wicemistrzem Polski, a z Zawiszą Bydgoszcz zdobył kolejny PP. Wtedy w końcu docenił go Nawałka, umożliwiając mu dwa występy w reprezentacji Polski.

Najlepsze chwile przeżył jednak po transferze do Legii. Zdobył z nią m.in. po dwa mistrzostwa i Puchary Polski oraz zakwalifikował się do Ligi Mistrzów. Grą przy Łazienkowskiej 3 zapracował na transfer do Girondins Bordeaux. Cena: 1 mln euro. Nieźle, jak na kogoś, kto Ekstraklasę poznał dopiero w wieku 23 lat.

Latem pomysł jego ponownego sprowadzenia pojawił się w Jadze, ale nim doszło do jakichkolwiek działań, Lewczuk związał się ponownie z Legią, z którą zmierza po kolejny tytuł. - Tworzymy fajną grupę ludzi i szkoda byłoby zaprzepaścić szansę, która jest przed nami - powiedział niedawno.

W środę znów zagra jako legionista w Białymstoku. Meczu 31. kolejki PKO Ekstraklasy Jagiellonia - Legia o godz. 20:30.

Źródło artykułu:
Czy Jagiellonia Białystok powinna żałować, że skreśliła Igora Lewczuka?
Tak
Nie
Zagłosuj, aby zobaczyć wyniki
Trwa ładowanie...
Komentarze (0)