To jedno z najbiedniejszych państw Ameryki Łacińskiej. Dwie trzecie społeczeństwa, czyli ok. 6 mln osób, żyje w ubóstwie. Koronawirus jednak nie wybiera i atakuje wszystkie kraje bez względu na PKB. Do 25 czerwca potwierdzono ponad 15 tys. przypadków zakażenia SARS-CoV-2, 426 chorych zmarło.
- A ta liczba wciąż się zwiększa. Nawet prezydent kraju został zakażony. Każdego dnia robimy ok. tysiąca testów i prawie połowa to wyniki pozytywne. I zwłaszcza duże miasta jak San Pedro Sula czy Tegucigalpa mają wysoki wskaźnik zakażonych - mówi WP SportoweFakty Osman Chavez.
Bunt na ulicach
Pierwsza fala zachorowań wyhamowała na początku czerwca, ale od trzech tygodni przyrost zachorowań utrzymuje się na poziomie 4-5 proc. To skłoniło władze do bardziej stanowczego zachowania. - Dostrzeżono, że zbyt duża swoboda w podchodzeniu do zagrożenia była błędem i teraz panują restrykcyjne obostrzenia. Pojawił się temat otwarcia dużych miast, by podratować sytuację ekonomiczną. Wydaje się jednak, że to niemożliwe - opowiada były piłkarz, który w latach 2010-2013 występował w Wiśle Kraków.
ZOBACZ WIDEO: Orlen nie rezygnuje ze wspierania polskiego sportu w czasie kryzysu. "Zwiększyliśmy na to budżet o prawie 100 procent"
Obostrzenia, które wprowadzono, są bardzo radykalne. - Tylko jedna osoba z danej rodziny może wyjść na ulicę danego dnia. Sprawdza się to po numerze w dowodzie tożsamości. Jeżeli policja złapie cię na ulicy, a to nie była twoja kolej na wyjście, dostajesz mandat. Pozamykane są centra handlowe i nawet kościoły - tłumaczy Chavez.
Zamknięcie kraju wyhamowało nie tylko epidemię, ale też gospodarkę. Społeczeństwo zaczyna się buntować, bo pozbawione pracy, znalazło się pod ścianą. Swoje robi też strach przed koronawirusem. W maju w jednej z dzielnic Tegucigalpy doszło do zamieszek, gdy władze chciały pochować na lokalnym cmentarzu zmarłych na COVID-19.
- Jest duża presja na władzach. Ludzie chcą otwarcia instytucji, miejsc pracy, bo po prostu brakuje im środków do życia. Zdarzają się protesty, walki z policją. To jednak nie jest jeszcze odpowiedni moment, by luzować obostrzenia. Jest w tym wszystkim element chaosu - przyznaje nasz rozmówca.
Łzy wdzięczności
Chavez robi, co może, by ulżyć rodakom w trudnych chwilach. Jako parlamentarzysta ma większą swobodę poruszania się i wykorzystuje to, by pomóc współobywatelom. - W Hondurasie wiele osób żyje tak naprawdę z dnia na dzień. I jeśli nie mogą w danym momencie pracować, to po prostu nie mają co do garnka włożyć. Tym ludziom trzeba pomagać, trzeba dostarczać im jedzenie. Wozimy mąkę, ryż, fasolę, makaron - wylicza.
- Dostarczamy jedzenie, lekarstwa środki ochrony, zwłaszcza dla tych grup zawodowych, które nie mogą obecnie pracować: dla taksówkarzy, kierowców autobusów, nawet dziennikarzy. Oczywiście robimy to w maseczkach czy rękawiczkach, zachowując środki ostrożności. Wiemy, że to dość niebezpieczne, ale staramy się siebie również chronić - zapewnia.
Sam ma rodzinę i wie, że podejmuje spore ryzyko, niosąc pomoc innym ludziom: - Zdaję sobie sprawę, że w pewien sposób narażam siebie, a także swoich bliskich. Łatwiej byłoby siedzieć w domu z założonymi rękami. Ale boli mnie, gdy widzę, ile osób potrzebuje pomocy. W życiu czasem trzeba podejmować ryzyko.
- Zawsze lubiłem służyć innym. Dlatego nadal będziemy pomagać, choć oczywiście dbając o siebie. Ludzie, których odwiedzam, doceniają te gesty. Niektórzy płaczą, bo przyznają, że od kilku dni prawie nic sensownego nie jedli. Dlatego wiem, że warto pomagać - podkreśla Chavez, który jeszcze jako piłkarz Wisły został chrześcijańskim kaznodzieją i prowadził nauki w krakowskich kościołach.
Wielka niewiadoma
Sytuacja w Hondurasie i tak jest lepsza niż w kilku innych krajach Ameryki Łacińskiej. - Najgorzej było w Brazylii, Ekwadorze czy Meksyku. U nas dobrym posunięciem ze strony rządzących było relatywnie szybkie zamknięcie kraju i wprowadzenie obostrzeń. Zamknięto lotniska, odwołano loty krajowe i zagraniczne - mówi mistrz Polski z 2011 roku.
Nawet jednak on, parlamentarzysta, nie potrafi powiedzieć, kiedy obostrzenia będą luzowane: - Nikt nie wie, kiedy będzie szczyt zachorowań i kiedy liczba zakażonych zacznie spadać. Nie ma więc w tym momencie możliwości odmrożenia gospodarki. Wielu przedsiębiorców i pracowników jest w trudnej sytuacji. Ludzie chodzą zapłakani, w szpitalach jest coraz więcej chorych. Przechodzimy trudne chwile jako społeczeństwo. Nie mamy pandemii pod kontrolą.
O uprawianiu sportu czy reaktywacji rozgrywek piłkarskich, na co zdecydowano się w Europie już w maju, nikt w Hondurasie nawet nie myśli. - Sport jest kompletnie sparaliżowany i nie ma nadziei na żadne wznowienie sezonu, aż pandemia nie zostanie opanowana. Zresztą, większość honduraskich klubów nie byłaby w stanie grać przy pustych trybunach, bo nie pozwoliłaby im na to sytuacja finansowa - tłumaczy uczestnik MŚ 2014.
Bomba z opóźnionym zapłonem
Chavez mieszkał w Polsce trzy i pół roku, a teraz na bieżąco śledzi wydarzenia z naszego kraju. Nie podoba mu się, że rządzący wpuścili kibiców na piłkarskie i żużlowe stadiony. - To poważny błąd. Ty przyjdziesz na stadion zdrowy, ale obok ciebie stanie chory. Padniecie sobie w ramiona po golu i zakażenie jest możliwe. Kibic może ze stadionu przynieść wirusa do domu - do rodziców, do dziadków. Jeżeli chce się kontynuować rozgrywki piłkarskie, to bez kibiców. Kluczowe jest to, by nie tworzyć ognisk wirusa. To bomba, która może eksplodować - ostrzega.
Jako czynny polityk, nie może też zrozumieć, dlaczego w Polsce w czasie pandemii dopuszcza się organizowanie wieców wyborczych: - W wielu krajach latynoamerykańskich wybory przełożono. Bo nie wiesz, czy ten polityk na wiecu wyborczym, któremu podajesz rękę, nie jest zarażony. Musimy pamiętać, że władze są dla obywateli. To ludzie są w tym wszystkim najważniejsi. Politycy nie powinni doprowadzać do tworzenia się zgromadzeń ludzkich podczas pandemii.
Chavez przestrzega przed popadaniem w złudne poczucie, że ryzyko związane z koronawirusem nas nie dotyczy: - To najgorszy błąd, jaki można zrobić. Bardzo kocham Polskę, ten kraj współtworzył mnie jako człowieka. Chciałbym wykorzystać tę okazję i przekazać Polakom: ta sytuacja to nie żadna zabawa, to poważne zagrożenie. Nie powinniście czuć się zbyt pewnie zbyt wcześnie. Dbajcie o siebie i weźcie to wszystko na poważnie. COVID-19 to nie zabawa.
Odwołuje się do przykładów tragedii, jakie przeżyli jego koledzy. - Moi znajomi parlamentarzyści cierpią, bo musieli pochować swoich rodziców, członków swoich rodzin. Kilka dni temu mojemu koledze z departamentu zmarła siostra. Dlatego pamiętajcie: nie możemy tego wirusa lekceważyć!
- Polskie władze nie powinny stracić czujności. Bo gdy ta pandemia wymyka się spod kontroli, konsekwencje mogą być naprawdę poważne. Moim zdaniem nie można przedkładać wskaźników gospodarczych nad ludzkie życie. Bo potem może to się skończyć tak, jak w Brazylii - przestrzega Chavez.
36-latek zapewnia, że Polska wciąż jest mu bliska i gdy minie pandemia, planuje odwiedzić nasz kraj. - Polska i Wisła wiele mi dały. I zawsze będę za to wdzięczny - kończy.
Czytaj również -> Pięciu mistrzów Serbii zakażonych
Czytaj również -> Trininad: Otrząśnięcie się z cierpienia zajmie sporo czasu