- Wracałem z córką z Bratoszewic. Na podwórko do mamy, gdzie zostawiam samochód wpadła ekipa Widzewiaków. Byli oni w kapturach, w kominiarkach, mieli zasłonięte twarze. Rzucali kamieniami ja dostałem w głowę, później dostałem drugi raz kamieniem w czoło i w nos, a potem dostałem trzecim i czwartym kamieniem w plecy i uciekłem do domu. Cieszę się tylko, że córce nic się nie stało, bo była ze mną. To było całe zajście. Ani nie było żadnej bójki ani nic, oni zaraz uciekli. Nikogo nie złapano, bo byli w kominiarkach. Kamera to nagrała, ale policja nie jest w stanie nikogo zatrzymać - opisuje całą sytuację Robert Hyży. Z pewnością cała ta sytuacja jest bardzo niepokojąca. Wydaje się jednak, że piłkarz Pelikana miał po prostu pecha.
- Znalazłem się w nieodpowiednim miejscu o niewłaściwej porze. Tam gdzie ja mieszkam, mieszkają też kibice ŁKS-u, a to wpadła chyba chuliganka z Widzewa. Akurat byłem w złym miejscu o złej porze. Takie jest życie. Cieszę się, że skończyło się tak jak skończyło, że nie straciłem oka. Siniaki zejdą. Mam nadzieję, że za tydzień będę gotowy do gry - stara się wszystko realnie ocenić ?Hyżol?. W najbliższą niedzielę Pelikana czeka arcyważne spotkanie z GKS-em Jastrzębie. Prezentujący ostatnio wysoką formę pomocnik z pewnością byłby ważnym ogniwem w swoim zespole. - W tą niedzielę nie zagram z Jastrzębiem. Nawet nie będę na ławce rezerwowych, bo to by nie miało sensu. Mam świeże rany. Cztery szwy na czole, pięć na głowie, nos uderzony, nie wiem czy to też nie jest nic poważniejszego. Muszę odpocząć - wyjaśnia piłkarz biało-zielonych.
Ciężko jest zrozumieć zachowanie tych ludzi. Takiego postępowanie nic nie może usprawiedliwić. - Dla mnie to są idioci, bo jeżeli ktoś rzuca komuś głazami w głowę to znaczy, że on chce zrobić mu krzywdę - bez ogródek wyjaśnia piłkarz. - Nie mogę zrozumieć takiego zachowania, że rzucają kamieniami w niewinnych ludzi - dodaje na zakończenie rozmowy Robert Hyży.