Transfery. Real Madryt znów zabiega o Roberta Lewandowskiego. Już wcześniej mogliśmy mieć polskiego króla w Hiszpanii

Real Madryt ponownie ma powalczyć o ściągnięcie Roberta Lewandowskiego. O takim transferze mówi się od kilku lat. "Lewy" nie jest jednak pierwszym wielkim polskim piłkarzem, o którym marzyły władze "Królewskich".

Marcin Jaz
Marcin Jaz
Włodzimierz Lubański Getty Images / Peter Robinson/EMPICS / Na zdjęciu: Włodzimierz Lubański
Wątek transferu Roberta Lewandowskiego do Realu Madryt  pojawia się od 2013 r. i jego świetnego sezonu w Borussii Dortmund. Wówczas wpakował cztery gole "Królewskim" w jednym meczu, zdobył wicemistrzostwo Bundesligi, tytuł wicekróla strzelców rozgrywek oraz dotarł do finału Ligi Mistrzów. Niedawno na stole miała wylądować kolejna oferta od "Los Blancos" opiewająca na kwotę 50 mln euro. Bayern Monachium ją odrzucił, co zdradził Mateusz Borek, komentując finał Pucharu Niemiec.

- Podzielę się jedną informacją. Z wiarygodnych źródeł wiem, że była kolejna oferta z Realu Madryt za Roberta Lewandowskiego. Z racji jego wieku niższa, na pięćdziesiąt milionów euro. Natomiast Bayern w obecnej sytuacji zupełnie nie był zainteresowany dyskusją o sprzedaży napastnika reprezentacji Polski - mówił komentator w czasie meczu. Przypomnijmy, że Bayern wygrał z Bayerem 04 Leverkusen 4:2, a "Lewy" ustrzelił dublet i tym samym przebił barierę 50 goli dla klubu w jednym sezonie.

Polskiego napastnika wymienia się wśród najlepszych graczy świata od kilku lat. Co roku pojawiają się doniesienia o rozmowach Florentino Pereza z Bayernem, agentami "Lewego", ale nie ma potwierdzenia żadnych konkretnych ofert. Co ciekawe, "Lewy" nie jest pierwszym z naszego kraju na liście życzeń Realu Madryt. Przed laty drużyna ze stolicy Hiszpanii pragnęła ściągnąć m.in. Lucjana Brychczego, Włodzimierza Lubańskiego i Kazimierza Deynę.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kapitalna sztuczka Lewandowskiego na treningu Bayernu!

Idealny do kwartetu napastników

Pierwszym "polskim królem w Madrycie" mógł zostać właśnie Brychczy, do dziś wymieniany jako jeden z najbardziej legendarnych zawodników w historii Legii Warszawa. Cztery tytuły mistrza Polski jako zawodnik, trzy razy korona króla strzelców polskiej ligi, jedna z ważniejszych postaci reprezentacji Polski przełomu lat 50. i 60. - takie osiągnięcia mówią same za siebie. Nie dziw, że interesowały się nim zachodnioeuropejskie potęgi.

Szansa na transfer do prawdziwego giganta pojawiła się w 1959 r. przy okazji meczu Polska - Hiszpania w Chorzowie w ramach eliminacji do pierwszych mistrzostw Europy. "La Roja" wygrała 4:2. Bramki dla "Biało-czerwonych" zdobyli Ernest Pohl i Lucjan Brychczy, a dla rywali dublety ustrzelili Luis Suarez i Alfredo Di Stefano. Uwagę Hiszpanów przykuł drugi z naszych strzelców. Namawiali go do transferu do Realu Madryt, wówczas najlepszego klubu na Starym Kontynencie i zdobywcy pięciu z rzędu Pucharów Mistrzów.

"Zanim Wielki Alferdo dał popis, cieszyliśmy się z gola Ernesta Pohla. Cieszyliśmy się tylko 7 minut. Przegraliśmy 2:4, ale muszę powiedzieć, że ten mecz dał mi wiele radości. Wczułem się w to, jak grali Hiszpanie, a w 62. minucie strzeliłem im gola piętą, jak Brazylijczyk. Podobno po meczu Di Stefano i Gento chcieli mnie wziąć do Realu, a 'Mag futbolu', trener (Helenio) Herrera, powiedział, że pasowałbym do Di Stefano, Genta i Suareza. Mówiło się jeszcze długo o tym, że Real próbował nawiązać kontakt z naszymi oficjelami, ale jak wiadomo, w tamtych czasach można było zmienić klub tylko w jeden sposób: uciekając z kraju" - opowiada w swojej biografii "Kici. Lucjan Brychczy – Legenda Legii Warszawa".

Sam trener Herrera miał mocno zabiegać o przejście Brychczego do Barcelony, ponieważ jednocześnie trenował "Blaugranę". Oficjalna oferta nigdy się nie pojawiła ani od Realu, ani od "Dumy Katalonii". - Podobno była taka historia. Potwierdzenia jednak nigdzie nie ma na papierze. Dodatkowo Helenio Herrera po spotkaniu Hiszpanii z Polską stwierdził, że Brychczy przydałby mu się do drużyny. Najbardziej trenerowi spodobał się zawodnik z czarną czupryną z numerem osiem - opowiadał w jednym z wywiadów Wiktor Bołba, kustosz muzeum Legii.

Pierwszy milion w piłce

To nie żart - szykowana była oferta za Włodzimierza Lubańskiego opiewająca na milion dolarów. W latach 70. to była kwota wręcz zawrotna, szczególnie w sporcie. Gdyby doszło do transferu, legendarny gracz Górnika Zabrze byłby pierwszym piłkarzem w historii sprzedanym za siedmiocyfrową kwotę.

Helenio Herrera powołał go w 1972 r. na towarzyski mecz Europy z Ameryką Południową. "Mag futbolu" w rozmowie z "La Gazzetta dello Sport" stwierdził, że "Lubański posiadł dokładność i siłę strzałów Puskasa, przegląd sytuacji Di Stefano oraz zmysł Bobby'ego Charltona". - Naprawdę wiele już umie, ale dopiero pod moją opieką stałby się piłkarskim geniuszem - przyznał.

Choć spotkanie wygrała Ameryka Płd., to prasa pisała pozytywne opinie o występie Lubańskiego. W drużynie ze Starego Kontynentu grali m.in. Johan Cruyff, Amancio Amaro Varela i Manuel Velazquez. Ostatni dwaj namówili władze Realu, by spróbowały go ściągnąć. Obaj dogadywali się z Lubańskim w szatni przy okazji wspomnianego sparingu.

"I to właśnie po tym meczu, za sprawą Amancia Varely i Manuela Velazqueza, zainteresował się mną wielki Real Madryt. Rozważano możliwość transferu do Hiszpanii. Działacze Realu zjawili się w Warszawie, by negocjować mój ewentualny kontrakt i przejście do ich drużyny - oferowali za mnie niebagatelną kwotę miliona dolarów! Rozmowy toczyły się na szczeblu ministerstwa i Komitetu Centralnego PZPR, a ten ostatecznie nie zgodził się na transfer; działacze Realu zostali odesłani z kwitkiem. Ja o wszystkim dowiedziałem się po latach, bo gdy oferta była rozważana, nikt mnie o niczym nie powiadomił. Takie to były czasy. O tym, czy ktoś może wyjechać, czy nie, w przypadku takich osób jak ja decydował Komitet Centralny" - opowiada Lubański w książce "Życie jak dobry mecz".

W programie "Cafe Futbol" stwierdził, że "negocjacje w Zabrzu podobno dosyć dobrze przebiegały", a "działacze Górnika byli skłonni do negocjacji".

Pojawiały się doniesienia, że Real interesował się polskim piłkarzem już po sezonie 1969/1970, w którym Górnik Zabrze dotarł do finału Pucharu Zdobywców Pucharów (wyeliminował Romę, w decydującym meczu uległ Manchesterowi City). Pierwszy milionowy transfer doszedł do skutku w 1973 r. Niestety, jego bohaterem nie był Lubański, tylko Cruyff, który zamienił Ajax Amsterdam na Barcelonę.

Mózg drużyny

Na liście polskich życzeń Realu był też Kazimierz Deyna, jeden z liderów Legii i naszej reprezentacji w latach 70. Na Estadio Santiago Bernabeu widziano w nim prawdziwy mózg drużyny, którą należy przywrócić na sam szczyt. Dokonania już miał ogromne. Poprowadził Legię do półfinału Pucharu Europy, Polskę do złotego medalu olimpijskiego i brązowego medalu mistrzostw świata, a sam zajął trzecie miejsce w plebiscycie "France Football" na najlepszego piłkarza świata - przed nim byli tylko wicemistrz świata Johan Cruyff i mistrz świata Franz Beckenbauer.

W połowie lat 70. na stół trafiła oficjalna propozycja od Realu. Perspektywa wspólnego grania z Vicente del Bosque czy Paulem Breitnerem wydawała się naprawdę kusząca. "Królewscy" zostawili Legii nawet swoją koszulkę na pamiątkę, w idealnym rozmiarze dla Deyny. Odpowiedzi z Łazienkowskiej jednak nie dostali. Poważnie zainteresowany polskim piłkarzem był też Inter Mediolan, ale we wszystkim przeszkadzała polityka.

"Na Zachodzie już wiedziano, jaka jest w Polsce procedura, więc co sprytniejsi chcący coś zaproponować Kazikowi zgłaszali się nie na Łazienkowską, a wprost do Deynów. Trafił tam między innymi list prezesa Interu Mediolan - Ivanoe Fraizzolego, adresowany na Casimiro Deyna, Varsovia, Swistokczyeka, czyli Świętokrzyska. Prezes powołuje się na wcześniejsze pismo, dając delikatnie do zrozumienia, że nie otrzymał na nie odpowiedzi. Jak miał otrzymać, skoro wysłał je do klubu. Data na piśmie - październik 1975. Nigdzie wtedy nie ukazała się informacja, że Inter jest zainteresowany polskim piłkarzem" - pisał w książce "Deyna" Stefan Szczepłek.

"Podobnie z Realem. Jego przedstawiciele mniej więcej w tym samym czasie przybyli do Warszawy, złożyli ofertę gry w Madrycie i, niejako na zachętę, zostawili koszulkę, w której miałby występować u boku Vincentego del Bosque, Paula Breitnera i Guentera Netzera. Białą, klasyczną, bawełnianą, bez żadnych reklam. Ale i oni nie doczekali się odpowiedzi" - czytamy.

"Miałem propozycje gry w Saint-Etienne, Milanie, Interze, Bayernie, Realu Madryt, AZ 67 Alkmaar, Neuchatel Xamax... Na przejście do Monako namawiał mnie osobiście książę Rainier. Najdłużej rozważałem propozycję Realu, bo to było moje dziecięce marzenie, ale gdzie tam - dodał, kiedy zamknąłem notes - nie chcą mnie przecież puścić. Pewnie wyjadę, jak już nie będę mógł biegać. A kto mnie będzie wtedy chciał?" - przytacza wypowiedź Deyny w swojej książce Szczepłek.

Za wcześnie urodzeni

Komuniści nie byli przychylnie nastawieni do dyktatury generała Francisco Franco i frankistów, którzy zwalczyli jakiekolwiek zapędy komunistyczne w Hiszpanii na przestrzeni lat. PRL-owskie władze chciały chronić Polaków przed faszyzmem, a Polska Ludowa należała do zorganizowanego frontu uprawiającego ostracyzm wobec gen. Franco i jego państwa.

Śmiało można stwierdzić, że gdyby nie "żelazna kurtyna" i podział polityczny Europy w tamtym czasie, to kariery Brychczego, Deyny czy Lubańskiego nabrałyby rozmachu i moglibyśmy się chwalić polskimi piłkarzami w najlepszych klubach świata już w latach 60. i 70. To byłyby na pewno bardzo wyjątkowe momenty w historii polskiej piłki nożnej, które mogłyby tylko pozytywnie wpłynąć na oblicze polskiego sportu.

Dziś możemy się chwalić tylko jednym Polakiem, który grał w barwach Realu, Jerzym Dudkiem. Mamy możliwość wspominać też Raymonda Kopę - miał polskie korzenie, choć nigdy nie występował oficjalnie jako Polak.

Czytaj też:
Michał Pol o Złotej Piłce dla "Lewego"
Lewandowski z dłuższym urlopem

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×