Wicemistrzostwo Polski (to najlepszy wynik w lidze od pięciu lat) i półfinał Totolotek Pucharu Polski - taki jest dorobek "Kolejorza" w edycji 2019/2020. - Fajnie by było, gdyby udało się jeszcze awansować do finału. Gdyby jednak wrócić do nastrojów, które panowały rok temu, to pozycję w lidze należy uznać za bardzo dobrą - powiedział WP SportoweFakty Jarosław Araszkiewicz, który niegdyś wywalczył z Lechem pięć tytułów mistrza Polski, rozgrywając w jego barwach 174 spotkania i strzelając 40 bramek.
- Gdy sobie przypomnimy, jakie były początki tej drużyny, jak wielu bało się nawet o awans do grupy mistrzowskiej, to patrząc na miejsce na końcu, nie można narzekać. Nagle się okazało, że zespół ma fajnego trenera i potrafi zrobić bardzo zadowalający wynik - dodał.
Nowy Lech przyćmił konkurs karnych z Barceloną
Poznaniacy odpadli z Totolotek Pucharu Polski, przegrywając w półfinale z Lechią Gdańsk. Dwukrotnie jeden celny strzał dzielił ich od awansu, mimo to dopuścili do niemożliwego i, ku rozpaczy swoich kibiców, zaprzepaścili szansę na udział w ostatecznej rozgrywce.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: fatalna interwencja bramkarza i gol Polaka w lidze kazachskiej
- To wydarzenie przyćmiło rzuty karne w spotkaniu z Barceloną sprzed lat - śmieje się Araszkiewicz, który brał udział w słynnym rewanżu 1/8 finału Pucharu Zdobywców Pucharów z ekipą z Katalonii. W listopadzie 1988 roku "Kolejorz" był o krok od wyeliminowania przy Bułgarskiej giganta, ale przegrał konkurs jedenastek, mimo że od sukcesu też dzieliło go jedno skuteczne uderzenie. Presji nie wytrzymali Araszkiewicz, a później także Bogusław Pachelski i Damian Łukasik, przez co ostatecznie "Blaugrana" triumfowała 5:4.
Przy nieco lepszej skuteczności w karnych z Lechią, podopieczni Dariusza Żurawia nie rozjeżdżaliby się jeszcze na urlopy, zamiast tego czekaliby na piątkowy finał Totolotek Pucharu Polski. - Ten niedosyt siedzi w zawodnikach, zwłaszcza że grali u siebie. Gdyby takie niepowodzenie zdarzyło się na stadionie rywala, pewnie przeżywaliby je mniej, ale przy własnych kibicach to było bardzo bolesne - stwierdził "Araś".
Młodzież weszła z drzwiami i zdobyła serca kibiców
Jakub Kamiński, Jakub Moder, Tymoteusz Puchacz, Filip Marchwiński, Robert Gumny, Kamil Jóźwiak - trener Dariusz Żuraw stawiał na nich bardzo chętnie, a oni te szanse wykorzystywali, dzięki czemu z nawiązką wypełnili luki po dużo bardziej doświadczonych piłkarzach, którzy odeszli rok temu.
- Niektórym pomogły wypożyczenia do I ligi. Wtedy rezerwy Lecha nie grały jeszcze na szczeblu centralnym. Gumny, Jóźwiak czy Puchacz pograli w innych klubach, dostali możliwość rozwoju i teraz to się przełożyło na sukces w Poznaniu. Gdy wychodzą na boisko, nie widać u nich żadnej tremy. Jeszcze więcej zrobił Kamiński, który w ogóle nie trafił na wypożyczenie. Jest więc rodzynkiem - przyznał Araszkiewicz.
Ten postęp widzi też Dariusz Żuraw. - Chciałem, żeby mój zespół grał fajny, ofensywny futbol i miał styl. To się udało zrobić. Drużyna potrafi stworzyć widowisko, gra do końca i strzela dużo goli w ostatnich minutach. Młodzi piłkarze rosną z każdym meczem. Mieliśmy słabsze momenty, ale potrafiliśmy się po nich podnieść. Czas nadal pracuje na naszą korzyść i było to widać w fazie finałowej. Nie przegraliśmy ani jednego meczu. Dobrze wypadliśmy w spotkaniach z czołówką, a gorsze wyniki z takimi przeciwnikami wypominano nam w zasadniczej części sezonu. Gdy trafiliśmy do grupy mistrzowskiej, to się zmieniło - zaznaczył szkoleniowiec "Kolejorza".
Dariusz Żuraw uciszył niedowiarków, ale znów czeka go wyzwanie
Niewielu wierzyło, że były opiekun rezerw będzie w stanie podołać wyzwaniu w pierwszym zespole. Udało mu się jednak skutecznie przeprowadzić rewolucję kadrową i zrobić porządki po kompletnie nieudanej kadencji Adama Nawałki.
- Od dawna twierdzę, że nasze kluby za dużo szukają w Europie, często nie widząc, że mają odpowiednich ludzi znacznie bliżej. Dariusz Żuraw jest normalny, nie widać u niego buty, można z nim spokojnie porozmawiać. To wciąż młody trener, który potrafi dotrzeć do wychowanków i dzięki temu wykonał bardzo fajną pracę - podkreślił Araszkiewicz.
Problem jednak w tym, że latem "Kolejorz" nie uniknie osłabień. Z klubu już odszedł najlepszy strzelec Christian Gytkjaer, możliwy jest także transfer Kamila Jóźwiaka. - Gdy z Poznania wyjeżdżali Artjoms Rudnevs i Robert Lewandowski, niektórzy myśleli, że to koniec świata, a czas pokazał, że tak nie było. Kibice będą się musieli przyzwyczaić do innych nazwisk. Zresztą czy rok temu wierzyli, że trzon ich zespołu mogą stanowić Moder, Kamiński albo Puchacz? Błysnął już nawet Michał Skóraś, który miał asystę z Cracovią, a w meczu z Jagiellonią dał dobrą zmianę. Wiadomo, że tak szerokiej grupy młodzieży nie da się wprowadzać każdego roku, bo to też zależy od jakości zawodników w danych rocznikach. Ostatni sezon był jednak pod tym względem bardzo dobry - zaznaczył były napastnik Lecha.
Żuraw liczy się z ubytkami, mimo to nie rozdziera szat. - Zdaję sobie sprawę, że jest spore zainteresowanie naszymi piłkarzami, jednak mam nadzieję, że roszad nie będzie tak dużo, bym musiał od nowa budować zespół. Obyśmy znaleźli godnych następców tych, którzy odejdą. Wtedy drużyna nie straci na jakości.
Czytaj także:
PKO Ekstraklasa: wejść w buty Christiana Gytkjaera. Mikael Ishak - zakurzony talent. Lech Poznań to dla niego szansa
Skandal w Rosji. Podwójne standardy wobec jednego z klubów, a w tle koronawirus