We Wrocławiu nie lubią dziennikarzy?

Okazuje się jednak, że od zaplecza nie wszystko jest tak dobrze poukładane jakby się mogło wydawać, o czym przekonali się dziennikarze tuż po meczu z Arką Gdynia.

W tym artykule dowiesz się o:

Licznie zgromadzeni przedstawiciele mediów tuż po ostatnim gwizdku sędziego udali się do strefy mieszanej, gdzie zwykle na gorąco proszą piłkarzy o kilka słów na temat danego meczu. I tu trzeba podkreślić słowo "zwykle?, ponieważ po niedzielnym pojedynku tej możliwości ich pozbawiono.

Kiedy dziennikarze czekając na zawodników obu drużyn, sprawdzali dyktafony, mikrofony i inne sprzęty oraz wymieniali między sobą swoje uwagi na temat samego meczu, nagle pojawił się kordon ochroniarzy, którzy zaczęli ustawiać się wzdłuż przedstawicieli mediów. Początkowe nieśmiałe zaskoczenie ze strony dziennikarzy, po chwili przerodziło się w prawdziwą złość. Nadgorliwe zachowanie służb ochrony uniemożliwiło im bowiem normalne wykonanie zawodowych obowiązków.

Na nic się zdały uprzejme prośby i pytania. W strefie panowała wrzawa. Żurnaliści domagali się nawet nazwisk osób, które kazały ochronie się tak ustawić. Usłyszeli jedynie, że to na wyraźną prośbę piłkarzy, nazwisk jednak nie podano. - W tej chwili otrzymałem informację od samych piłkarzy, że nie chcą rozmawiać - mówił jeden z "przedstawicieli" służb ochrony. Zastanawiać może fakt, jak ów członek ochrony taką informację otrzymał od piłkarzy, skoro znajdowali się oni jeszcze na murawie stadionu... Atmosferę starał się opanować m.in. Marcin Polański, który odpowiada w klubie za Public Relation, ale on sam wydawał się być całą sytuacją zaskoczony. Bez echa nie może również przejść zachowanie wyżej wymienionych panów, którzy twierdzą nazywać siebie ochroniarzami. Otóż ci mężczyźni traktowali dziennikarzy jak najgorszych więźniów. Nie będziemy już czepiali się tego, że parokrotnie sprawdzano nam akredytację, skoro pracujący dziennikarz wyraźnie różni się od zwykłego kibica. Od panów ochroniarzy mogliśmy usłyszeć następujące słowa: S... tam gdzie masz stać, W... mi stąd. Reszta innych "wypowiedzi" ochroniarzy nie nadaje się publikacji. A szkoda, bo można się było dużo nasłuchać. Tak odnosiły się do nas głównie młode osoby, które chciały chyba tylko sobie udowodnić wyższość nad innymi. Czy klubowi aspirującemu do awansu do Orange Ekstraklasy chwałę przyniesie takie postępowanie ochrony? Chyba nie. Ciekawe jak na to zareagują spece od Public Relation. Każdemu zależy przecież na dobrym wizerunku klubu. Na meczu obecny był Zbigniew Drzymała. Ciekawe, czy gdyby jego potraktowano w ten sposób zechciałby on dalszym ciągu zostać udziałowcem Śląska... Ciekawe, jak na takie odzywki zareagowaliby najzagorzalsi sympatycy Śląska Wrocław. Tak niewiele wystarczy przecież do wywołania awantury...

Sprawa uniemożliwienia nam pracy obejdzie się zapewne bez echa. Dziwne tylko, że decyzję o tym, że to piłkarze podobno nie chcą rozmawiać z dziennikarzami otrzymaliśmy tuż przed samym faktem. Każdy chce wykonać pracę, za którą otrzymuje wynagrodzenie. Dziś, po meczu Śląska Wrocław z Arką Gdynią zostało to nam uniemożliwione.

Być może to fakt, iż pojedynek z Arką miał status spotkania o podwyższonym ryzyku tak zadziałał na ochronę, że ta zamiast pomóc, tylko przeszkadzała. Dziennikarzom pozostaje nadzieja, że po następnym meczu sytuacja się ta już nie powtórzy albo klub wcześniej poinformuje ich o nowej strefie, gdzie bez zbędnych nerwów i potyczek, będą mogli skupić się na pracy.

Źródło artykułu: