Liga Mistrzów. Robert Lewandowski. Na przekór wszystkim

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP/EPA / Matt Childs / POOL / Na zdjęciu: Robert Lewandowski
PAP/EPA / Matt Childs / POOL / Na zdjęciu: Robert Lewandowski
zdjęcie autora artykułu

Robert Lewandowski jest dziś na szczycie świata. To była długa i bardzo wyboista droga. Polski napastnik wiele razy miał prawo uznać, że ciężkich prób doświadczył zbyt wiele. Nigdy się jednak nie poddał.

Na ten moment Robert Lewandowski czekał całe życie. Wygranie Ligi Mistrzów to coś więcej niż spełnienie dziecięcego marzenia. Polak wykazał się niesamowitą determinacją, wręcz obsesją. Dziś napastnik Bayernu Monachium może powiedzieć z czystym sumieniem, że jest wśród najlepszych piłkarzy świata. Do pełni szczęścia brakuje mu tylko medalu dużego turnieju z kadrą. W 2016 był blisko. Kadra odniosła największy sukces od 30 lat, weszła do ćwierćfinału EURO 2016. Ale Lewandowski jeszcze nie kończy. Sam powiedział, że wygranie najważniejszego klubowego trofeum świata da mu "kopa" do dalszego rozwoju.

Za słaby na kadrę Mazowsza

"Każdą wadę należy przekuć w zaletę" - mawiał Johan Cruyff. Miał rację. Nie ma prostej drogi na szczyt. Historia Roberta Lewandowskiego pokazuje, że pokonywanie przeszkód czyni mocniejszym, przyjęty cios daje nową energię. Jest w tym coś ze stereotypowego obrazu amerykańskiego filmu o mistrzach sztuk walk: "Nigdy się nie poddawaj, dąż do celu". Porażka i ośmieszenie powoduje jeszcze większe natężenie treningu.

Tych ciosów było wiele, zwłaszcza w młodzieńczych latach, ale też Lewandowski nie jest wyjątkiem. Dotyczy to wielu nastoletnich zawodników, którzy fizycznie odstają we wczesnych latach kariery. Lewandowski w tym czasie był na tyle utalentowany, że zapraszano go na kadrę Mazowsza. Ale po jakimś czasie skreślono. Bardzo to przeżył. Michał Zapaśnik, zawodnik OKS Otwock, który rywalizował z nim o miejsce w składzie, opowiadał później, że to była dziwna decyzja trenerów. Wśród zawodników wszyscy widzieli, że Robert ma nieprzeciętne umiejętności.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Robert Lewandowski show. Co za sztuczka!

- Bobek, tak na niego wtedy mówiliśmy, był drobny i niepozorny, ale miał wiele cech, które pokazywały, że może grać na wysokim poziomie. W piłce oprócz dobrej gry musi być też spełniony szereg innych warunków. Drużyna "odpala", trener na ciebie stawia, znajdujesz się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie – opowiada Zapaśnik.

Ale do spełnienia tych warunków jeszcze wiele brakowało. Kolejnym ciosem sportowym było odrzucenie przez Legię Warszawa. Wszystko podporządkował grze. Przeprowadził się do stolicy, rozpoczął szkołę wieczorową, żeby rano trenować. Miał to być wielki skok w jego karierze. I nie wypaliło. Miał wtedy 17 lat i wydawało się, że to najgorszy czas jego życia. Kilkanaście miesięcy wcześniej zmarł jego ojciec, Krzysztof.

- Zawsze będę żałował, że tata nigdy nie widział moich występów na żywo. Odszedł, kiedy stawiałem pierwsze kroki w seniorskiej piłce. Mam nadzieję, że teraz patrzy na moje mecze z góry - powiedział Robert, gdy odbierał nagrodę dla "Piłkarza Roku" na gali tygodnika "Piłka Nożna". Gdy po meczu finałowym z PSG mówił o ojcu, popłakał się przed kamerami.

Cichy bohater Krzysztof Lewandowski

Krzysztof Lewandowski był bez dwóch zdań jednym z architektów sukcesu syna. Jak mało kto rozumiał, jak rodzic powinien wspierać młodego piłkarza. Choćby dbał o wszechstronny rozwój syna. Świetnie świadczy o tym fakt, że zapisał chłopca na judo. Dziś wielu rodziców młodych piłkarzy zapisuje swoich synów właśnie na judo albo inne sporty walki, o prowadzeniu młodego sportowca mówi wiele naukowych opracowań. Lewandowski senior doskonale to wszystko rozumiał, jego wpływ na rozwój naszego najlepszego piłkarza jest nie do przecenienia.

Świadoma praca nad rozwojem syna w przyszłości miała przynieść niesamowite efekty. Ale Krzysztof Lewandowski nigdy się o tym nie dowiedział. Zmarł, mając zaledwie 49 lat. Jeszcze zanim chłopak osiągnął pełnoletność. Było to miesiąc po tym, jak przyszły napastnik kadry narodowej przeszedł do Delty Warszawa, klubu partnerskiego Legii.

Mama zawodnika, Iwona Lewandowska, wspominała tragiczny wieczór w rozmowie z "Przeglądem Sportowym". - Zachorował na nowotwór, kiedy Robert miał 17 lat. Po operacji zabrałam go ze szpitala i wróciliśmy do domu. Mąż źle się czuł, byliśmy zmęczeni. Poszliśmy spać przed 22:00. Krzysiek zawsze pochrapywał. Obudziłam się w środku nocy, w pokoju była absolutna cisza. Zapaliłam światło, a on był już siny. Zaczęłam krzyczeć... Złapałam za telefon, zadzwoniłam na pogotowie, a oni powolutku zadawali kolejne pytania. Nie rozumiałam, co się dzieje. Po prostu wiedzieli, że do martwego nie muszą się spieszyć. Okazało się, że miał wylew. Dobrze, że Roberta nie było w domu. Razem z córką następnego dnia pojechałyśmy na Bielany, czekałyśmy, aż wróci ze szkoły. Tego dnia miał ważny turniej. Wszedł, kazałam mu usiąść. Przyjął to spokojnie: "Przeczuwałem to".

Sam Lewandowski po latach, również w rozmowie z "PS", powiedział nieco więcej: "Lubił napić się alkoholu, wtedy wypił za dużo. Zapomniał wziąć tabletek. Zasnął, już się nie obudził. Mam nadzieję, że przynajmniej nie cierpiał".

Krzysztof poświęcił swoje życie sportowemu rozwojowi dzieci, zapewne też nieprzypadkowy jest niezwykły kult pracy Lewandowskiego i jego niewiarygodna świadomość. Ale wiele musiało się jeszcze wydarzyć, zanim zaszedł wysoko. Odrzucenie z Legii Warszawa bolało. Wydawało się, że dostanie szansę, jednak któregoś dnia po prost mu podziękowano.

Trafił do Znicza Pruszków, gdzie okazało się, że nie tylko umie grać w piłkę, ale robi to bardzo dobrze. W tym czasie jego menedżer, Cezary Kucharski, poprosił trenera Bogusława Kaczmarka o obserwację Lewandowskiego podczas meczu Arka - Znicz. Niby nic wielkiego na tym meczu się nie wydarzyło, ale Kaczmarek zadzwonił oczarowany: "Czarek, to będzie dziewiątka kadry na lata".

Mamy Arruabarrenę!

"Lewy" zaczął w tym czasie zdobywać seryjnie bramki. W sezonie 2006-07, jako 19-latek, został królem strzelców 3. ligi (obecnie drugiej), a rok później, już po awansie Znicza, powtórzył ten wyczyn poziom wyżej. To wtedy zaczęły się po niego ustawiać kluby Ekstraklasy. Mówiono o powrocie do Legii. To wtedy padły słynne słowa, które Mirosław Trzeciak wypowiedział do Sylwiusza Muchy Orlińskiego, prezesa Znicza: "Możecie sprzedawać Lewandowskiego, mamy Arruabarrenę".

Mikel Arruabarrena był całkiem dobrym zawodnikiem, ale kariery nie zrobił. W Legii nie dano mu czasu. Ta sytuacja weszła na stałe do historii polskiego futbolu jako synonim złej selekcji. Dla Lewego był to kolejny cios, choć może nie aż tak duży, bo było oczywiste, że w PKO Ekstraklasie i tak zagra. Ofert nie brakowało. Znicz sprzedał Lewego do Lecha za 1,5 mln złotych. To była w tamtych czasach potężna kwota, ale w Poznaniu wiedzieli, że warto. Tak naprawdę niewiele brakowało, a Leo Beenhakker zabrałby Lewego na EURO 2008 jeszcze jako zawodnika Znicza, ale uznał wtedy, że byłoby przesadą brać piłkarza drugoligowego, zwłaszcza, że było sporo zamieszania z nominacjami dla Michała Pazdana i Tomasza Zahorskiego.

W Lechu szybko znalazł miejsce, choć legenda mówi, że Franciszek Smuda wcale go nie chciał. Po tym, jak obejrzał mecz Znicza, zadzwonił do Marka Pogorzelczyka, dyrektora sportowego klubu i powiedział, że to słaby zawodnik i chce zwrotu pieniędzy za benzynę.

- To była tylko gra. Smuda powiedział to głośno, żeby słyszeli wszyscy przedstawiciele innych klubów, a potem szybko poszedł na ubocze i powiedział, że "musimy mieć tego chłopaka" - opowiadał Cezary Kucharski.

W Poznaniu już wyrósł na poważnego zawodnika. - Dla nas w Poznaniu było oczywiste, że liga jest dla Roberta za mała, w tym czasie wchodził już na bardzo wysoki poziom. Myślę też, że trafił na odpowiednią grupę ludzi, miał świetne środowisko - mówi Ivan Djurdjević, kolega Lewandowskiego z drużyny.

O tym, że ma duże możliwości, wiedzieli też rywale. - Było oczywiste, że Lewandowski to będzie bardzo mocny piłkarz. Oczywiście nikt nie wiedział jak mocny. Na pewno w tamtym czasie nie był większy niż Lech, gdzie grały duże gwiazdy, jak choćby Stilić czy Rengifo... Natomiast miał wszystkie parametry. Szczupły chłopak i jednocześnie piekielnie mocny fizycznie, szybkość, motoryka. Niczego mu nie brakowało - opowiada Arkadiusz Głowacki, zawodnik krakowskiej Wisły, która w tamtym czasie wielokrotnie mierzyła się z Lechem "Lewego".

Wielki wpływ na rozwój kariery Roberta miał Cezary Kucharski. Dziś panowie się rozstali i są w stanie zimnej wojny, ale można powiedzieć, że była to symbioza idealna. Kucharski ma swój ogromny wkład w stworzenie Lewandowskiego nie tylko jako piłkarza, ale też jako instytucji.

Niemcy przepraszają Polaka

- Pamiętam jak siedzieliśmy u mnie w biurze w Warszawie i Ania powiedziała, że nie wyobraża sobie, żeby pokazywać prywatne sprawy publicznie - opowiada Kucharski. Dziś Ania, tak jak jej mąż, jest ikoną. Do tego stopnia, że jeden z serwisów dla pań określił Roberta w tytule mianem męża Anny. Tak jakby to ona była bardziej rozpoznawalna.

Lewandowski dziś to więcej niż piłkarz. To przemyślanie stworzony "Brand". Żona jest jego integralną częścią. - Lewandowski spełnia wszystkie warunki, by być ikoną. Jest pierwszym od lat Polakiem, który w tak popularnej dyscyplinie życia jest na szczycie. Po drugie, jak wspomniałem, doszedł do wszystkiego dzięki własnym kompetencjom. Po trzecie, doskonale wykorzystuje media, nie pozostawia niczego przypadkowi, bardzo inteligentnie z tym się obchodzi - ocenia Przemysław Nosal, socjolog z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Ale do tego jeszcze daleka droga. Najpierw "Lewy" musiał podbić Niemcy. Do Borussii Dortmund wyjechał w 2010 roku za 4,5 mln euro. Trzeba tu zaznaczyć, że Lewandowski miał w swoim życiu ogromne szczęście do ludzi. W Dortmundzie trafił na Juergena Kloppa, wówczas uchodzącego za jednego z najbardziej obiecujących trenerów niemieckiej piłki, dziś nawet za światowy numer 1.

Trzeba jednak przyznać, że nie od początku było tak różowo. Klopp ustawiał Lewandowskiego za wysuniętym napastnikiem. Polak nie był z tego zadowolony. Zresztą jeszcze długo później miał problemy z wejściem w drużynę.

Długo nie mógł się wstrzelić. Niemieckie kabarety robiły o nim filmy, w których aktor rano wstaje, nie może trafić ręką w budzik, potem idzie do ubikacji, ale nie trafia do klozetu. "Bild" nazywał go "LewanDOOFski", przy czym "DOOF" po niemiecku oznacza "głupek". Za tę prymitywną formę krytyki dziennik kilka lat później przeprosił polskiego zawodnika.

Piłkarz przeszedł przemianę. Jesienią 2011 roku Borussia przegrała wyjazdowy mecz w Lidze Mistrzów z Olympique Marsylia (0:3), a Polak miał dosyć ciągłych pretensji Kloppa. Poprosił trenera o rozmowę, jeszcze we Francji. Ze szkoleniowcem dyskutował ponad półtorej godziny. - Zaczęliśmy od razu po meczu. Dużo było sytuacji niewyjaśnionych, ja też do końca nie rozumiałem, nie wiedziałem, o co trenerowi chodzi i stwierdziłem, że trzeba to wyjaśnić - opowiadał nam Lewandowski.

- Dowiedziałem się w końcu, czego Klopp ode mnie wymaga, czego oczekuje. Sam powiedziałem, jak to wygląda z mojej perspektywy. Męczyło mnie kilka rzeczy, których nie byłem świadomy. Między innymi presja i poczucie, że nie jest tak, jak sobie tego życzyłem - mówił. "Lewy" miał pretensje do Kloppa, że ten uczynił z Polaków kozły ofiarne. Jeśli coś nie szło, od razu pretensje były do Polaków. Raz nawet zapędził się i zaczął krzyczeć na Jakuba Błaszczykowskiego. Zapomniał, że… ten siedzi na ławce rezerwowych.

Szczera rozmowa i wyjaśnienie różnic zmieniły wszystko. W kolejnym meczu, z Augsburgiem, Lewandowski strzelił trzy gole i zaliczył asystę, a BVB wygrała 4:0. - Od tego momentu poszło, wszystko ruszyło. Dziś jestem przekonany, że ta rozmowa była mi potrzebna. Czasem nie zdajemy sobie sprawy, ile takie proste rzeczy mogą znaczyć, bardzo mi to pomogło. Po tej rozmowie zrozumiałem, co muszę zmienić, jak muszę myśleć - twierdził piłkarz.

Szklany sufit i wielki skok w Bayernie

W Borussii w pewnym momencie zaczął pukać w szklany sufit. Choć to wielki klub, to on potrzebował wejść wyżej. Dlatego Kucharski zaczął rozmowy z Bayernem Monachium. Bardzo się to w Niemczech nie podobało. Kucharskiego i jego wspólnika Maika Barthela ostro skrytykował Georg Reiter, szef stowarzyszenia niemieckich agentów piłkarskich. - W ostatnich miesiącach w sprawie transferu zachowują się w taki sposób, w jaki prowadzi się świnię przez wieś - powiedział.

Było to w 2013 roku. W tym czasie Hans-Joachim Watzke, szef Borussii, powiedział że nie ma możliwości, żeby Polak zarabiał najwięcej w niemieckim klubie. "Kucharz" udowodnił Niemcowi, że się myli. Agresywny sposób negocjacji mógł się Niemcom nie podobać, ale wiele wskazuje na to, że była to jedyna metoda, by zawodnik zyskał szacunek.

Wydawało się, że w Borussii Dortmund osiągnął więcej niż mógł, ale wciąż wielu rodaków obawiało się, czy poradzi sobie w Bayernie Monachium. Podkreślano wielokrotnie, że to mogą być za wysokie progi. Na krótko przed transferem "Lewy" dostał też ofertę z Realu Madryt, klubu swoich marzeń. Ale Kucharski naciskał na Bayern. Stanie się to z czasem jedną z przyczyn ich konfliktu, jednak agent zawodnika wyjaśniał to w logiczny sposób. Lewandowski w Niemczech miał wysoką renomę, znał rynek, szedł piętro wyżej, ale do sprawdzonego środowiska. W Hiszpanii musiałby uczyć się wszystkiego od nowa, a nie dostałby na to czasu. - Żaden napastnik na świecie, który przychodziłby do Realu jako numer 2, nie byłby w stanie wtedy wygryźć Karima Benzemy - tłumaczył Kucharski.

Tymczasem w Bayernie trafił na Pepa Guardiolę, co pozwoliło mu wykonać kolejny skok. Tyle, że monachijska machina zawsze zatrzymywała się na hiszpańskich zasiekach. Lewandowski i Bayern trafili na okres wielkiej dominacji hiszpańskich gigantów: Realu Madryt z Cristiano Ronaldo i FC Barcelony z Leo Messim.

Sam zawodnik potem próbował odejść do Realu, zmienił w tym celu nawet agenta, ale i Pini Zahavi nic nie wskórał. "Lewy" naciskał na władze Bayernu, krytykował publicznie prezesów, ale nie udało się. Bayern był nieugięty. Szefowie klubu z Bawarii załagodzili spór, doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że zastąpienie piłkarza tej klasy graniczy z cudem. W Bayernie stał się zawodnikiem najwyższej klasy światowej, osiągnął wszystko co mógł, ale wie, że to nie koniec. Indywidualnie dziś ściga się już tylko z mitem Gerda Muellera. A drużynowo? Wielcy mistrzowie mówią, że wygrywanie uzależnia.

ZOBACZ Spłacony dług Roberta Lewandowskiego

ZOBACZ Robert Lewandowski: Nigdy nie przestawaj marzyć

Źródło artykułu:
Czy Robert Lewandowski wygrałby w 2020 roku Złotą Piłkę?
Tak
Nie
Zagłosuj, aby zobaczyć wyniki
Trwa ładowanie...
Komentarze (13)
avatar
l.Figo
24.08.2020
Zgłoś do moderacji
1
1
Odpowiedz
powiem jedno jeżeli chodzi o ten kanał sportowe fakty jestem tu od 3 lat na tym kanale i czytam posty jezeli chodzi o Roberta i jego Bayern było duzo takich co to się wypowiadali na temat Leweg Czytaj całość
avatar
Jan Czarnecki
24.08.2020
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Jeszcze Polska zdobędzie "Mistrzostwo Świata".Wiesz o co grasz,Twój ojciec nad Tobą czuwa,naprawdę-uwierz.  
avatar
Radosław Pęśko
24.08.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Hats off to Rob'erts leadership...  Chapeau bas!  Hut ab...  
avatar
Chrisrks
24.08.2020
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
Trudno nie przyłączyć się dla gratulacji.Żyjemy,jako polscy kibice w erze Roberta! Odpocznij chłopaku i wracaj potem na kadrę.Jeszcze mega wynik w reprezentacji i możesz odcinać kupony od sławy Czytaj całość
avatar
Alfer 2015
24.08.2020
Zgłoś do moderacji
3
0
Odpowiedz
...dlaczego na przekór wszystkim ??!!! ..co za brednie ?! ... wielu kibiców życzyło RL tego wielkiego , sportowego sukcesu...nikt Mu kłód pod nogi nie rzucał !..że czasami była krytyka ?..od za Czytaj całość