Poprzedni sezon był czasem wzrostu Lecha Poznań. Drugie miejsce w PKO Ekstraklasie, półfinał Fortuna Pucharu Polski, powrót do europejskich pucharów to osiągnięcia zespołu Dariusza Żurawia. Oczywiście, nie są to wyniki na miarę ambicji kibiców w stolicy Wielkopolski, ale też nie takie, za które trzeba było wstydzić się na krajowym podwórku. Przed Lechem szansa dostania się do grupy Ligi Europy po czterech latach nieobecności. W tym celu trzeba wyeliminować aż czterech przeciwników.
W czwartek w teorii dobra możliwość na skrócenie sobie drogi - mecz na własnym stadionie z klubem z Łotwy, który zadebiutuje w europejskich pucharach. - Losowanie było dobre, choć pewnie więcej będziemy mogli powiedzieć po meczu. Nasz przeciwnik potrafi grać w różnych ustawieniach, ma groźnego i wysokiego atakującego, na którego musimy uważać - mówi trener Żuraw, a wspomina o Tolu Arokodare, którego sprowadzeniem do siebie interesował się RSC Anderlecht.
Jeżeli próbą generalną dla Kolejorza był mecz na inaugurację PKO Ekstraklasy z KGHM Zagłębiem Lubin, to są po nim powody i do optymizmu i do obaw. Lech prowadził grę, przeważał we wszystkich statystykach, ale złudne okazało się wrażenie, że kontroluje sytuację. W końcówce pozwolił Miedziowym odwrócić wynik 0:1 na 2:1, a karygodnie po dośrodkowaniach z rzutów rożnych zachowali się zarówno bramkarz Filip Bednarek, jak i obrońcy. - Omówiliśmy te sytuacje i pracowaliśmy nad tym elementem w tygodniu - zapewnia Żuraw.
ZOBACZ WIDEO: Liga Mistrzów. Jacek Gmoch pod wrażeniem Roberta Lewandowskiego. "Przeszedł do historii"
Klub z Poznania w poprzednim wieku poradził sobie w eliminacjach europejskich pucharów ze Skonto Ryga i z Metalurgsem Lipawa. W dwumeczach kluczowe były zwycięstwa na własnym stadionie. Obaj rywale Lecha nie przetrwali do teraz, ale pozostała prawidłowość, że zespoły z Łotwy w Polsce nie zwyciężają. W poprzednim sezonie nie pomogło to Piastowi Gliwice, ponieważ po wygranej 3:2 z Riga FC u siebie, przegrał 1:2 na wyjeździe i we wstydliwych okolicznościach odpadł z Ligi Europy. To małe ostrzeżenie dla zespołu z Poznania.
Valmiera FC to czwarta siła poprzedniego sezonu na Łotwie, a w trwających rozgrywkach zajmuje trzecie miejsce. Młody klub awansował po raz pierwszy do elity w 1997 roku, ale zdążył od tego czasu przeżyć problemy finansowe i spadek. Po powrocie szybko zapracował na debiut w europejskich pucharach, a nastąpi on w Poznaniu.
- Nasza drużyna jest młoda. Mamy niewielu zawodników, którzy mieli już okazję zagrać w europejskich pucharach, ale wszyscy zamierzają pozostawić po sobie jak najlepsze wrażenie. Na ten moment wydaje się, że Lech jest drużyną o głowę wyższą od nas. Może okaże się na boisku, że jest nawet o dwie głowy wyższy, a może jednak wyjdzie na to, że wcale nie - mówi Tamaz Pertia, trener Valmiera FC, który wspominał na konferencji prasowej, że grał w jednym zespole z Artjomsem Rudnevsem, a później był trenerem byłej gwiazdy Kolejorza.
Z kolei szkoleniowiec Lecha zapowiedział, że nie wystawi w czwartek Jana Sykory, którego transfer ze Slavii Praga został ogłoszony w tym tygodniu. Do dyspozycji Żurawia są zakontraktowani wcześniej Filip Bednarek, Alan Czerwiński czy Mikael Ishak. Ten ostatni, następca Christiana Gytkjaera, postara się o pierwszego gola dla Lecha w europejskich pucharach.
Transmisja meczu w Polsacie Sport.
Lech Poznań - Valmiera FC / czw. 27.08.2020 godz. 21:00
Czytaj także: Polska może gościć mecze na neutralnym terenie. Wytypowano pięć miast
Czytaj także: UEFA otworzy stadion przed kibicami. Superpuchar pierwszym meczem z publicznością