Piotr Tomasik: Długo trwały negocjację z Vitorią? Działaczom z Setubal ciężko było cię przekonać?
Przemysław Kaźmierczak: Dla mnie najważniejszy był fakt, że mogłem podpisać umowę na rok. W grę wchodziły też inne opcje transferowe, ale wprowadzenie tego punktu raczej było niemożliwe. Kilka aspektów złożyło się na to, że wybrałem właśnie Setubal. Trener dobrze mnie zna, chciał mnie sprowadzić, będę miał szansę na regularne występy.
Najpierw pojawiła się informacja, że zostałeś wypożyczony, potem, że rozwiązałeś kontrakt i na zasadzie wolnego transferu trafiłeś do Vitorii...
- Pierwotna wersja była taka, że miałem pójść na wypożyczenie. Ale znaleźliśmy inne rozwiązanie i rozstaliśmy się za porozumieniem stron.
Co jeszcze, poza możliwością podpisania rocznej umowy, zadecydowało, że wybrałeś Setubal?
- Przede wszystkim chciałem iść do klubu, w którym mógłbym się odbudować i miałbym szansę rozegrać nawet i cały sezon. Trener mnie zna z czasów Boavisty, wie co potrafię i długo namawiał mnie do tej przeprowadzki. Mam nadzieję, że szybko się zaaklimatyzuję w zespole i wskoczę do pierwszej "jedenastki".
No właśnie, w Vitorii wiążą z tobą duże nadzieje, ponoć otwierałeś listę życzeń trenera. Natomiast, gdy przychodziłeś do Porto, byłeś tylko jednym z wielu. Sytuacja zgoła odmienna.
- Liczę, że teraz moja przygoda w nowym klubie rozpocznie się trochę inaczej. Widzę, że to, co robiłem w Porto i Boaviscie, zostało w pewien sposób docenione. Ludzie w Portugalii wiedzą, jak ciężko jest w tej pierwszej drużynie i biorą pod uwagę nie tylko mecze, ale i pracę na treningach czy podejście do piłki.
Były jeszcze jakieś inne ciekawe propozycje?
- Wiele osób do mnie dzwoniło, ale trzeba patrzeć na to wszystko realnie. Nie wszyscy ludzie mówią prawdę, czasem niektórzy obiecują wielkie rzeczy, ale to obietnice bez pokrycia. Lepiej uważać. Temat jest już jednak zamknięty, bo jestem piłkarzem Vitorii.
Podobno byłeś bliski przeprowadzki do Grecji. To prawda?
- Czy prawda? Nie wiem. Pewne kluby z Grecji były mną zainteresowane, ale skoro nie podpisałem tam kontraktu, to znaczy, że nie zabiegały zbytnio o transfer.
Rozmowy z przedstawicielami któregoś z polskich klubów też prowadziłeś?
- Tak. Brałem pod uwagę powrót do kraju, odbyły się rozmowy, ale sprawa wcale nie była łatwa. Porto oczekiwało za mnie pewnych pieniędzy i nie chciało oddać za darmo. Ale akurat prezydenci mojego byłego i obecnego klubu bardzo dobrze się znają, więc doszli do szybkiego porozumienia. O transfer do innej drużyny na pewno nie byłoby tak łatwo.
Z Polski rozmawiałeś z Lechem czy kimś innym?
- Nie chciałbym zdradzać nazwy konkretnego klubu, ale raczej nie chodzi o poznaniaków. Poza tym transfer do ojczyzny był raczej mało realny, bo mnie zależało na podpisaniu rocznego kontraktu - za tyle też wygasłaby moja umowa z Porto. A nikt ze mną tak krótkiej umowy by ze mną nie podpisał, zwłaszcza że Porto oczekiwało za mnie pewnych pieniędzy. To nie była łatwa sprawa.
Żal rozstawać się z klubem z Estadio do Dragao? Nadzieje chyba były większe.
- Oczywiście, że tak. Chciałem grać regularnie w drużynie, ale nie miałem takiej możliwości. Mógłbym zostać, pewnie siedziałbym na ławce rezerwowych, tyle że to byłby kolejny stracony sezon. Nie mogłem sobie na to pozwolić, zwłaszcza że minione rozgrywki też nie były dla mnie zbyt udane. Poza tym, gdyby chcieli na mnie stawiać już wcześniej, nie wypożyczaliby mnie do Anglii. Szkoda, że przygodę z Porto muszę zaliczyć do nieudanych. Chciałbym grać w Lidze Mistrzów, walczyć o mistrzostwo, ale... kto by nie chciał? (śmiech)
To jakaś twoja osobista porażka czy tłumaczysz sobie, że Porto to europejska czołówka i nic takiego się nie stało?
- Nie uważam, żeby to była jakaś moja wielka porażka i nie traktuję tego w takich kategoriach. Polskim piłkarzom bardzo ciężko jest trafić do tak silnych klubów. Jeśli już im się to udaje, mało kto gra. Cieszę się, że zadebiutowałem w Champions League, zdobyłem mistrzostwo Portugalii i reprezentowałem taki klub. To był dla mnie zaszczyt. Niejeden chciałby znaleźć się na moim miejscu. Porto co roku zachodzi bardzo daleko w Lidze Mistrzów i to nie jest wstyd być w takim klubie. Nawet, jeśli nie gra się w pierwszym składzie. Nie przyszedłem tutaj za darmo. Ktoś mnie dostrzegł, zapłacił pewne pieniądze i na mnie liczył.
Vitoria w minionym sezonie ledwo się utrzymała i czeka cię walka o zupełnie inne cele, niż miało to miejsce w Porto.
- Zobaczymy, jak wyjdą pierwsze mecze. Bardzo ważne jest, aby dobrze zacząć rozgrywki. Choć bardzo byśmy chcieli, to raczej nie czeka nas walka o mistrzostwo (śmiech). Liczę, że wreszcie zacznę regularnie grać i uda mi się odbudować. Zwłaszcza po nieudanym drugim półroczu w Anglii. Ale nie zawsze wszystko zależy od samego zawodnika.
Poza tobą w lidze portugalskiej występuje tylko Paweł Kieszek. Z czego może to wynikać?
- Ciężko powiedzieć. Skauci obserwują, menedżerowie pracują, ale niełatwo jest wzbudzić zainteresowanie portugalskich klubów. My jesteśmy obcokrajowcami, musimy się znacznie bardziej wykazać i przede wszystkim trener musi cię chcieć. W pierwszym półroczu w Anglii byłem pewniakiem do gry, w drugim byłem co najwyżej rezerwowych. Myślisz, że nagle przestałem trenować, odechciało mi się? Najważniejszy głos ma zawsze trener... Co więcej powiedzieć? Dobrze byłoby, gdyby w Portugalii pojawiło się więcej Polaków. Temu zjawisku na pewno nie sprzyja fakt, iż nasze zespoły bardzo szybko odpadają z europejskich pucharów.
W tym roku wyjątkowo szybko.
- No właśnie. Pozostaje wierzyć jeszcze w Lecha, Legię i Polonię. Europejskie puchary mogą pozwolić wielu piłkarzom się wypromować. Szkoda, że nie zdołamy pokazać się w Lidze Mistrzów.