Biedni Polacy w super Niemczech, czyli jak nasi uratowali niemiecki klub

Facebook / SV Grun-Weiss Nadrensee / Na zdjęciu: piłkarze SV Grun-Weiss Nadrensee
Facebook / SV Grun-Weiss Nadrensee / Na zdjęciu: piłkarze SV Grun-Weiss Nadrensee

- Byli u nas dziennikarze z ARD. Tak prowadzili rozmowę, że wyszło z niej, że my biedni Polacy przyjechaliśmy do super Niemiec i wygrywamy z tymi biednymi Niemcami - opowiada nam Bartosz Kowalski, piłkarz niemieckiego SV Grun-Weiss Nadrensee.

10 lat temu Polacy uratowali niemiecki klub od upadku, który pierwszy raz w swojej historii, a założono go w 1951 roku, nie przystąpił do rozgrywek. Młodzi Niemcy wyjechali za pracą do innych landów. Wtedy do akcji wkroczyli Polacy ze Szczecina.

Pierwszy mecz zakończył się już po... 60 minutach. - Wygraliśmy 3:1, ale "trochę" się posprzeczaliśmy z Niemcami - wspomina w rozmowie z WP SportoweFakty Bartosz Kowalski i ciągnie dalej: - Byliśmy wtedy właściwie zbieraniną chłopaków z osiedla. To była taka dzielnica w Szczecinie nazywana "dzielnicą cudów". Tam wszyscy się bili, to był jeden z najbardziej kryminalnych rejonów. Teraz jest trochę spokojniej, bo patologia powymierała, ale my właśnie pochodziliśmy stamtąd. Mieliśmy zadziorne charaktery. Trochę historycznie podchodziliśmy do rywalizacji z Niemcami: my Polacy jedziemy i będziemy walczyć za Polskę!

Pokazał sędziemu, że zderzyli się głowami. Dostał czerwoną kartkę

- Pierwsze 2-3 lata Niemcy byli strasznie napięci na nas. Jak to Polacy w niemieckim zespole?! Jak to tak może być?! Sędziowie oczywiście nie byli po naszej stronie. Ba, do dzisiaj tak jest. Młodzi arbitrzy są obiektywni i rozumieją ideę europejską. Ale ze starszymi Niemcami, takimi 50-60 latkami, to nie mamy nawet szans coś ugrać. Jak nie będziemy dużo lepsi, to po prostu przegramy ten mecz - opowiada.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: zachowanie chłopca od piłek hitem netu

Za przykład podaje niedawny mecz zremisowany 2:2, chociaż sam podkreśla, że "wygraliśmy 5:2". Sędziowie nie uznali Polakom trzech goli. - Sędzia, który jest w kolegium sędziów, był w tym spotkaniu liniowym i on zawsze widział nasze spalone, chociaż ich nie było. Strzeliliśmy nawet bramkę w 90. minucie na 3:2, czyli de facto na 5:2, ale nie została uznana. Podchodzimy do głównego i mówimy, że nie było spalonego. On też uważa, że nie było. Nawet bramkarz rywali, który widzi, że nas po prostu oszukują, mówi, że nie było. Ale główny po chwili dodaje, że musi sugerować się decyzją liniowego, który był lepiej ustawiony, więc gola nie ma.

O przebojach z sędziami Kowalski mógłby opowiadać bardzo długo. Zdarzyło się w jednym z meczów, że piłkarze zderzyli się głowami, a Polak pokazał arbitrowi na głowę, aby jak najszybciej była udzielona pomoc. Sędzia nie odczytał intencji i wlepił czerwoną kartkę za obrażanie.

- Ostatnio była też taka sytuacja, że znajomy pokazywał sędziemu na oczy i mówił, że nie widział, ale dostał żółtą kartkę, bo sędzia myślał, że to on nie widział tego faulu. Ale i tak sporo się zmieniło. Już nie reagują na słowa "k...a". Kiedyś myśleli, że my ich obrażamy, a później, dzięki reportażowi, zrozumieli, że tak nie jest i przestali nas karać - dodaje.

"Biedni Polacy w super Niemczech" 

Drużyna SV Grun-Weiss Nadrensee od kilku lat jest w całości złożona z polskich piłkarzy i dzięki temu zyskała na popularności. Przyjechała nawet ekipa telewizyjna publicznego niemieckiego nadawcy - ARD.

- Tak prowadzili rozmowę, że wyszło z niej, że my biedni Polacy przyjechaliśmy do super Niemiec i wygrywamy z tymi biednymi Niemcami. Nie autoryzowaliśmy wtedy wypowiedzi - opowiada. - Ale pan nie jest z niemieckich mediów, tak? - pyta.

Nadrensee, w której znajduje się "polska drużyna", to miejscowość tuż przy granicy, oddalona od Szczecina o zaledwie 20 km. SV Grun-Weiss Nadrensee w swoim landzie występuje w ósmej lidze na dziesięć możliwych.

- Ostatnio wygraliśmy w derbach w Pucharze Niemiec 6:1. To był zespół, który jest o jedną ligę niżej od nas - miasto 3 km od naszej wioski. Często się mierzymy z nimi: kto rządzi przy granicy. No i rządzi Polska! Nie może być inaczej - śmieje się Bartosz Kowalski.

Ale kilka tygodni wcześniej Polacy wygrali aż 15:0. - To były rezerwy jakiegoś zespołu. Łatwy mecz, bo tam grały leśne dziadki i dzieciaki. Leśne dziadki to określenie takich ludzi, którzy nie potrafią grać w piłkę i mają 30 lat - tłumaczy.

Kowalski w obecnym klubie gra już 10 lat, czyli od początku, gdy był pierwszy nabór. Wtedy w drużynie było jeszcze kilku Niemców, ale zostali szybko wyparci przez Polaków. Kiedyś nawet dwóch miejscowych próbowało wejść do zespołu, ale nie mieli ani umiejętności, ani też nie mówili nawet po angielsku, więc nie było szans się z nimi dogadać.

Na domowych meczach wspiera ich stała grupka kibiców. Przychodzi około 100 osób. Jest piwo, są żarty. Jednym słowem: panuje dobra atmosfera. Ale na wyjazdach często dochodzi do mobilizacji miejscowych.

- Obrażają nas, ale my nie odzywamy się, nie prowokujemy. Wiadomo jednak, jaka to jest liga - taka liga wójta. U nas też się obraża inne drużyny. Tylko my za bardzo nie rozumiemy, co oni krzyczą do nas. Nie przejmujmy się tym - przekonuje Kowalski.

- W tym sezonie mamy naprawdę fajną ekipę. Idziemy po awans. Doszli do nas piłkarze, którzy byli w młodzieżówkach niezłych klubów w Polsce, jak Ruch Chorzów czy Znicz Pruszków. Dobrze to wygląda - kończy.

Źródło artykułu: