Marek Wawrzynowski: Legia Warszawa cofnęła się w rozwoju [FELIETON]

WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: piłkarze Legii Warszawa
WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: piłkarze Legii Warszawa

Kilka miesięcy temu wydawało się, że Legia Warszawa idzie w kierunku Europy. Dziś niewiele zostało z efektownego stylu, drużyna mistrza Polski gra piłkę prymitywną i przewidywalną. Do tego dochodzi błędna strategia transferowa.

Naprawdę trudno zrozumieć, jak bardzo można zepsuć coś, co budowało się z takim mozołem. Przecież dopiero co Legia Warszawa grała najlepszą piłkę w Polsce. Chciało się iść na stadion, bo piłkarze Legii byli nie tylko skuteczni, ale też dawali kibicom to, czego ci potrzebują - dobre show.

Gra mistrza Polski w ofensywie była oparta na kilku prostych założeniach. Po pierwsze, bardzo szybkie przejście z obrony do ataku. Legia miała bardzo szybkich i dobrych w grze jeden na jednego zawodników na bokach obrony - Marko Vesovicia i Michała Karbownika.

Po drugie, tworzyła przewagę w środku pola poprzez grę dwoma kreatywnymi pomocnikami: Domagojem Antoliciem i Andre Martinsem. W końcu po trzecie, na skrzydłach i na "dziesiątce" grali szybcy techniczni dryblerzy, którzy mieli wyraźne pozwolenie na improwizację, wyłamanie się ze schematu, szukanie własnych rozwiązań. Najlepiej działał ten plan w czasie, gdy na pozycji numer 10 grał Luquinhas.

ZOBACZ WIDEO: Reprezentanci Polski grają lepiej w klubach, niż w kadrze narodowej. O co tutaj chodzi? "To jest jedyne wytłumaczenie"

Efekt? W okresie od meczu ligowego z Lechem Poznań (19 października 2019) aż do początku pandemii, Legia w 15 meczach zdobyła 34 punkty. 9 więcej niż drugi w tym czasie Piast Gliwice. Do tego strzeliła 41 goli - 17 więcej niż drugie w tej klasyfikacji Lech i Górnik. Tak właśnie, Legia zdominowała ligę totalnie. Więc co zrobiono? Wydawało się, że nie da się w polskiej PKO Ekstraklasie grać w piłkę lepiej. Było tak dobrze, że postanowiono na siłę ulepszyć drużynę. Efekt? W kolejnych 15 meczach Legia zdobyła 24 punkty (8 mniej niż najlepszy w tym okresie Górnik) i strzeliła 21 goli - w tej klasyfikacji jest na siódmym miejscu w lidze.

Można zażartować, że Legia jest ofiarą koronawirusa czy przerwy spowodowanej lockdownem, ale wygląda na to, że w klubie sami sobie włożyli kij w szprychy. Dziś Legia gra, jakby cofnęła się o 20 lat w rozwoju. Prymitywna i przewidywalna taktyka ogranicza się właściwie do tego, żeby rzucić piłkę na skrzydło i dalej w środek. Może uda się trafić w głowę wysokiego Tomasa Pekharta.

Zrezygnowano z szybkiego przejścia między formacjami, na co oczywiście wpływ może mieć kontuzja Marko Vesovicia, ale też nie przesadzajmy, strategia nie może być uzależniona od jednego zawodnika, zwłaszcza bocznego obrońcy. Skrzydłowi już nie czarują dryblingiem. Oczywiście, umiejętności piłkarzy Legii są zawsze większe niż rywali, bo to piłkarze drożsi. Tyle, że suma tych umiejętności jest już niższa. Taki piłkarsko-matematyczny paradoks.

Skąd ta zmiana? Wydaje się, że u podstaw fatalnej gry Legii leży błędna polityka transferowa. Swoją drogą mecz z Górnikiem Zabrze był dla Legii symboliczny. W klubie z Zabrza za strategię odpowiada Artur Płatek, który jednocześnie jest skautem Borussii Dortmund. W 2018 roku Płatek prowadził rozmowy z Legią na temat zatrudnienia, ale strony nie porozumiały się co do podziału kompetencji.

Dziś Legia jest krajowym średniakiem, a Górnik prowadzi w lidze. Oczywiście za nami dopiero cztery kolejki, ale w bezpośrednim meczu zespół z Zabrza był dużo lepszy. Grał dobrą, kombinacyjną, szybką piłkę. Co więcej, kluczowe role odgrywali zawodnicy, którzy niedawno byli dla fanów ligi anonimowi. Oczywiście, dyrektor sportowy to nie wszystko. Górnik ma też świetnego, doświadczonego trenera. Ale strategia transferowa jest niezwykle istotna.

Można odnieść wrażenie, że w Legii wymyślili sobie, że będą kimś w rodzaju Bayernu Monachium, który skupuje najlepszych zawodników w lidze. Wyróżniasz się w Ekstraklasie, możesz trafić do Legii. Nawet ciekawe, tyle że nieskuteczne. Z prostej przyczyny, właściwie dwóch.

Po pierwsze: jest ogromna różnica między zawodnikami najlepszymi, a tymi, na których Legię stać. A więc faktycznie Legia nie zbiera najlepszych z Ekstraklasy a drugi rzut. Najlepsi wyjeżdżają na Zachód. Legii nie stać na to, żeby konkurować z zachodnimi klubami.

Po drugie: polska Ekstraklasa jest żenująco słaba i w żaden sposób nie weryfikuje klasy zawodnika na rynku europejskim. Jeśli Legia chce budować solidny klub na Europę, to dlaczego ściąga zawodników z rynku, gdzie gwiazdami są piłkarze przychodzący z trzeciej ligi hiszpańskiej?

Np. teraz Legia ściągnęła Joela Valencię, który właśnie odbił się od The Championship, a więc drugiej ligi angielskiej. Czy będzie zachwycał w klubie z Łazienkowskiej? Możliwe, ale co to zmienia? Mówiąc wprost, ściągając wyróżniających się zawodników z Ekstraklasy, mamy szansę zbudować wyróżniający się klub ligowy. I nic więcej. Choć, jak się okazuje, nawet to przerasta mistrza Polski.

Można odnieść wrażenie, że obecny dyrektor sportowy i jednocześnie ulubieniec właściciela klubu Dariusza Mioduskiego, niejaki Radosław Kucharski, ma najłatwiejszą robotę świata. Ogląda sobie mecz w Canal Plus, widzi zawodnika z Piasta czy Zagłębia i mówi: "O, ale ten gość fajnie gra, bierzemy go". Transfery, które robi Legia, może zrobić każdy. Nie ma w nich nic odkrywczego. Jest to strategia bezpieczna, nastawiona na jak najmniejsza liczbę wpadek. Tyle, że z drugiej strony, nie ma co liczyć na spektakularny sukces. Patrząc na transfery, dyrektorem sportowym Legii może być dziś przeciętny kibic Ekstraklasy.

Inna sprawa, że dyrektor sportowy klubu też powinien być osobą, która kreuje w jakiś sposób styl gry drużyny poprzez dobór trenera i zawodników. Na pewno klub taki jak Legia powinien mieć poważnego dyrektora sportowego jak i trenera dużego europejskiego kalibru. To są kluczowe osoby. Nie twierdzę, że trzeba tu zatrudnić dwie gwiazdy z nazwiskami, nie o to chodzi. Ale też nie może być tak, że na dwóch kluczowych stanowiskach pracują dwie osoby dopiero uczące się zawodu. To przepis na katastrofę. Największe kluby świata nie boją się ściągać dużych nazwisk, ponieważ wiedzą, że sukces gwarantuje specjalista, a nie ulubieniec prezesa.

Legia w ostatnich latach poszła bardzo mocno do przodu w kwestiach organizacyjnych. Weszła na wysoki poziom, jeśli chodzi o marketing czy PR (choć akurat ostatnie okno transferowe zostało pod względem marketingowym spektakularnie zawalone), zbudowała fantastyczny ośrodek treningowy z akademią. Ale trzeba przy tym pamiętać, że klub to też -a dla kibica przede wszystkim - pierwsza drużyna. W tej kwestii od lat błąd goni błąd. Czasem pojawia się nadzieja na dużą piłkę, tak jak w okresie między połową października a lockdownem, ale potem orientujemy się, że daliśmy się nabrać. A przecież nikt nie lubi, jak robi się z niego durnia. Zwłaszcza kilka razy.

PS. W Internecie obecnie sporo mówi się o możliwej zmianie trenera. Vukovicia miałby zastąpić Czesław Michniewicz. To niezły krajowy trener, tyle że prowadzona przez niego młodzieżówka charakteryzuje się stylem ultradefensywnym, murowaniem bramki, tzw."parkowaniem autobusu". Trudno powiedzieć, może się okazać, że w tej chwili jest to dobre wyjście dla klubu z Łazienkowskiej, choć uważam, że klub mający aspiracje europejskie powinien poszukać szkoleniowca z doświadczeniem międzynarodowym.

ZOBACZ Vuković rozczarowany postawą Legii

ZOBACZ Michniewicz zastąpi Vukovicia w Legii?

Źródło artykułu: