Dariusz Górski: Napisać można wszystko [WYWIAD]

Newspix / Pawel Hoffman / Kazimierz Górski w 2003 r.
Newspix / Pawel Hoffman / Kazimierz Górski w 2003 r.

- Jurkowi życzę jak najlepiej. Żeby osiągnął takie sukcesy, jak kiedyś tata. Ale na porównania do ojca jest trochę za wcześnie - mówi nam Dariusz Górski, syn Kazimierza, legendarnego selekcjonera reprezentacji Polski.

[b]

[/b]Autorka książki "W grze", Małgorzata Domagalik, zestawia obecnego selekcjonera Jerzego Brzęczka z Kazimierzem Górskim - legendarnym polskim szkoleniowcem. Górski wywalczył z reprezentacją trzecie miejsce w mistrzostwach świata w 1974 roku oraz mistrzostwo i wicemistrzostwo olimpijskie (1972 r. i 1976 r.). Brzęczek prowadzi kadrę od 2018 roku, na razie zakwalifikował się na mistrzostwa Europy 2020. Syn legendarnego szkoleniowca, Dariusz Górski, komentuje nawiązania Małgorzaty Domagalik do swojego ojca. 

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Czytał pan książkę o Jerzym Brzęczku?

Dariusz Górski, syn Kazimierza Górskiego, legendarnego trenera polskiej reprezentacji: Kilka fragmentów do mnie dotarło.

Śmieje się pan.

Domyślam się, o co zostanę zapytany.

O co?

O porównanie obecnego selekcjonera do taty.

I jakie są pana przemyślenia? 

Napisać można wszystko. Ja Jurkowi Brzęczkowi życzę jak najlepiej. Żeby osiągnął takie sukcesy, jak kiedyś ojciec.

Bardzo dyplomatycznie pan odpowiada.

Co innego mam mówić? Tak jak wspomniałem, papier przyjmie wszystko. Dobrze wiemy, że na takie porównania, mówiąc delikatnie, trener Brzęczek musi jeszcze poczekać.

ZOBACZ WIDEO: Piłka nożna. Tomaszewski zachwycony nagrodami Lewandowskiego. "To jeden z najszczęśliwszych dni polskiego futbolu"


Co pan pomyślał, słysząc hasła, że Brzęczek jest "kontynuatorem myśli szkoleniowej Kazimierza Górskiego"?

Że nikomu nie można niczego zabronić. Ale zdecydowanie za wcześnie na takie stwierdzenia. Choć kto wie, może los będzie łaskawy i po Euro będziemy mówić o sukcesie. Trzymam za selekcjonera kciuki, ale niech chłopcy coś najpierw zdobędą z drużyną.

Autorka książki "W grze", Małgorzata Domagalik, pisze też, że obaj trenerzy: Brzęczek i Górski, byli w podobny sposób krytykowani.

Był taki moment, że tata faktycznie nie miał dobrej prasy, jednak styl przekazywania opinii różnił się od obecnego. Ojciec dostawał listy od kibiców, oceniały go gazety. Dziś tych komentarzy jest mnóstwo, czasem i po jednym wypowiedzianym zdaniu. Ojcu dostało się zwłaszcza tuż przed mistrzostwami świata, gdy reprezentacja przegrywała sparingi z drużynami klubowymi (między innymi 1:4 ze Stuttgartem - red.). 

Jak pana tata reagował na krytykę?

Zadowolony nie był, ale robił swoje. Takie miał podejście, że wierzył w siebie, w swoje przekonania i się ich trzymał. Krytyki się nie uniknie, wszystkich meczów się nie wygra.

Domagalik zauważa również podobieństwa w "postrzeganiu piłki i zachowaniu" pomiędzy obecnym selekcjonerem a pana tatą.

Pani Domagalik raczej nie znała mojego ojca. Skąd takie przemyślenia?

Autorka argumentuje, że "na podstawie własnych wspomnień i opowieści innych".

Nie znam Jurka prywatnie, dlatego nie chcę go oceniać i porównywać do taty. Na pewno ojciec był bardzo otwarty, nie unikał ludzi. Słyszałem, że Jurek raczej nie udziela wywiadów, ale być może wynika to z założeń w federacji.

Co było kluczem do sukcesów drużyny Kazimierza Górskiego?

Tata znał tych chłopaków na wylot. Prowadził ich w juniorskich kadrach. Wiedział, na kogo może liczyć, słuchał też cennych rad Andrzeja Strejlaua. Miał wszystkich pod ręką, bo piłkarze grali w Polsce. Mógł zadzwonić do trenera klubowego i powiedzieć: "odpuść temu lekko, bo mi na kadrę jest potrzebny". Obecnie taki telefon, na przykład do szkoleniowca Bayernu Monachium, raczej nie miałby racji bytu. Ojciec przeszedł poszczególne etapy, pracował w lidze, z kadrami. Prawda jest też taka, że miał bardzo silny zespół. Mógł wystawić trzy równie mocne drużyny, jak dziś reprezentacja w siatkówce. Czynników było kilka: cały proces budowania drużyny, niezwykle utalentowane pokolenie, długa ławka rezerwowych. Kto wchodził na boisko, nie był gorszy.

Można powiedzieć, że obecne pokolenie jest najlepsze od tamtych czasów?

Wie pan, że tak może być? Szkoda tylko, że nasi liderzy zbliżają się do trzydziestki, czy nawet ją przekraczają. Czas leci, a poza ćwierćfinałem Euro to pokolenie jednak nic nie zdobyło z reprezentacją. Wielka szkoda.

Podoba się panu gra dzisiejszej reprezentacji?

Mogę mówić tylko z perspektywy kibica. Nie jestem trenerem, nie chciałbym nikomu wchodzić w kompetencje.

Proszę ocenić z perspektywy kibica.

Tata miał fajną taktykę: "Strzelimy gola i niech oni się martwią. Tamci się odkryją, to my ich znowu skarcimy." To oczywiście wielkie uproszczenie, proszę nie interpretować tego dosłownie, ale wiadomo, jaki jest sens. Drużyna ojca atakowała i to się podobało. Teraz bardziej gra się, żeby nie stracić bramki.

Słyszę, że brakuje panu polotu z dawnych lat?

Mamy dobrych zawodników ofensywnych. Zastanawiam się nieraz, o co w tym wszystkim chodzi, że piłkarze, którzy z niejednego pieca jedli chleb, jednak w kadrze nie prezentują wszystkiego. Bez Roberta Lewandowskiego jest ciężko. Czekam, aż pewną barierę przełamie Piotrek Zieliński. Jak jest "luźny", to potrafi wszystko. Nie chcę go porównywać do Kazia Deyny, ale nie ma przecież gorszej techniki, strzału, czy wizji gry. Kaziu potrafił to jednak przełożyć na mecz.

Woli pan zwycięstwa czy piękną grę?

Generalnie chodzi o to, żeby zdobyć bramkę więcej od rywala. Ale jak połączy się obie rzeczy, to jest sukces. Tak grała Polska za czasów ojca. Wynik jest jednak najważniejszy. To temat rzeka, można dyskutować.

Pan jeszcze wspomina mecze tamtej kadry?

Włączę, jak TVP Sport transmituje powtórki. Piłka była wtedy zupełnie inna, zdecydowanie wolniejsza. Kiedyś piłkarze inaczej wyglądali i biegali, dziś to atleci. Trenerzy notowali w kajetach, lubili działać na "nos". Tak też było, jak tata grał w piłkę.

Aż trudno uwierzyć, że pana tata rozegrał w reprezentacji tylko jeden mecz. W 1948 roku kadra przegrała z Danią aż 0:8.

I ojciec został zmieniony jeszcze w pierwszej połowie. Pamiętam jak mówił, że drużyna nie miała wtedy kompletnie sił. Na trening przed meczem przyjechało wtedy mnóstwo reporterów. Polscy trenerzy chcieli pokazać światu, jak dobrze radzimy sobie w sporcie po wojnie. Tak podkręcili śrubę na zajęciach, że zawodnicy na drugi dzień ledwo chodzili. Tata mówił, że zaczęli ich jeszcze dobrze karmić. W efekcie nogi były ciężkie, brzuchy też... i mecz nie wyszedł. Wojna ojcu najlepsze lata zabrała. Miał w wieku 18 lat przejść do Pogoni Lwów, mistrza Polski. Nastały ciężkie czasy, okupacja, później poważna kontuzja taty. Ale odbił to sobie w trenerce.

Przeczyta pan książkę "W grze"?

Oczywiście. Staram się czytać wszystkie biografie i książki dotyczące sportu.

Polska - Finlandia. Mateusz Skwierawski: Wyjadacze odłączeni od respiratora (komentarz)

Reprezentacja. Kolejny pech Macieja Rybusa. Tygodniowa izolacja obrońcy

Źródło artykułu: