Po gwałtownym wzroście liczby zakażeń koronawirusem, w ubiegłym tygodniu rząd zaostrzył obostrzenia. Nowe restrykcje dotknęły głównie sport i rekreację. Wydarzenia sportowe zarówno w halach, jak i na otwartych stadionach, zostały zamknięte dla publiczności. Podobnie jak - z małymi odstępstwami - kluby fitness, siłownie czy baseny.
- W całej historii ogłaszania tej decyzji o ograniczeniach brakuje analizy danych. Sanepidy posiadają dane, kto i gdzie się zaraził. Mamy dane, ile osób zaraziło się na weselach, a nie mamy informacji, ile osób zaraziło się na trybunach - zwraca uwagę dr Paweł Grzesiowski.
- Jest pytanie: "Czy na stadionie ludzie się zarażali, czy nie?". Ja nie słyszałem o takich sytuacjach. Boję się, że to jest działanie na ślepo. Na zasadzie powrotu do tego, co było w marcu, bez żadnej analizy - dodaje immunolog.
ZOBACZ WIDEO: PKO Ekstraklasa. Mecze mogłyby odbywać się z kibicami? Prezes ligi odpowiada
Po wybuchu pandemii w marcu rozgrywki sportowe w Polsce zostały zawieszone. Pod koniec maja jako pierwsi do rywalizacji wrócili piłkarze i żużlowcy, ale najpierw mecze odbywały się bez udziału publiczności. Potem trybuny otworzono w 25 procentach, a następnie w połowie. Teraz ponownie je zamknięto, choć kina, teatry czy kościoły pozostały otwarte.
- To jest jednak kwestia pewnego kompromisu. Cały ten program jest takim rozwiązaniem połowicznym. Nie wprowadzamy pełnego "lockdownu", dlatego zostawiamy pewne obszary. To jest eksperyment - mówi dr Paweł Grzesiowski.
Od przełomu września i października codzienne raporty Ministerstwa Zdrowia nie napawają optymizmem. Mimo to dr Grzesiowski jest zdania, że obecna zła sytuacja epidemiczna w kraju powinna za niedługo się ustabilizować.
- Spodziewamy się, że do końca października te wysokie poziomy będą się utrzymywać, potem jeśli obostrzenia przyniosą oczekiwane efekty, powoli sytuacja będzie się poprawiała jak w marcu, kwietniu. Ja byłbym większym optymistą, możemy mieć szybciej poprawę sytuacji i odblokowanie obiektów, branż - mówi nasz rozmówca.
Dr Grzesiowski apeluje, by dostosować się do nowych obostrzeń. - Jeśli nie ograniczymy interakcji międzyludzkich, to polegniemy, bo nie ma miejsc w szpitalach. Każde nowe zachorowanie oznacza ryzyko, że ten pacjent trafi do szpitala.