- Wiedzieliśmy, że będzie w składzie, była nadzieja, że wejdzie. Siedzieliśmy w domu całą rodziną. Powiem panu, jak się Kacper pojawił na boisku to była euforia. No niesamowite uczucie. A potem ta bramka, zaniemówiłem. Nie umiem opisać, przepraszam - śmieje się Tomasz Cichowlas, wujek piłkarza.
Gdy w 59. minucie meczu Legii Warszawa z Lechem Poznań Kacper Skibicki pojawił się na boisku, chyba niewielu kibiców kojarzyło jego nazwisko. To nie przecież jeden z tych świetnych młodych wyselekcjonowanych chłopców z akademii, wychowanych według najnowszej myśli szkoleniowej. Kacper do 16. roku życia grał w klubie Pomowiec Kijewo Królewskie, który przecież mało kojarzy poza kibicami z okolicy absolutnymi fanatykami.
Kijewo Królewskie to niewielka gmina położona w "trójkącie" między Toruniem, Bydgoszczą i Grudziądzem, takie miejsce, przez które nie przejeżdża się w drodze na wakacje. Miejscowy klub, Pomowiec ściąga chłopców w okolicznych gmin.
ZOBACZ WIDEO: Roman Kosecki optymistą w sprawie reprezentacji. "Czas działa na naszą korzyść"
Właściwie klubik, bo są tu zaledwie cztery grupy młodzieżowe, w których ćwiczy 80 osób. W wielu warszawskich klubach tylu chłopców jest w jednym roczniku. W czasach Kacpra były tylko trzy grupy. Też sporo na tym zyskał, bo dzięki temu grał ze starszymi.
Są tu zawodnicy z Szymborna, Napola, Kosowizny, Bągartu, Kijewa Szlacheckiego czy Płutowa. Stąd właśnie jest Kacper. To mała wieś postpegieerowska, z kilkoma charakterystycznymi blokami mieszkalnymi i może kilkudziesięcioma domami jednorodzinnymi. W jednym z nich, na uboczu, mieszkał Kacper.
Zaczynał karierę na terenie domu rodzinnego. - Kopał sobie piłkę właściwie cały czas, więc były i ofiary. Poszło kilka szyb w domu i budynkach gospodarczych. Ale mój teść, dziadek Kacpra, śmiał się z tego, nigdy nie krzyczał na niego. Szyby da się wstawić - mówi Tomasz Cichowlas.
Nikt nie wie, skąd u Kacpra miłość do piłki. W rodzinie grał jeden wujek, w Pomowcu. Ale większość nie miała z piłką nic wspólnego. Nikt też nie wie, ile lat miał Kacper, gdy zaczął treningi. Kręcił się, wpadał do klubu, ćwiczył, ale został zarejestrowany mając lat 10. Wtedy zaczęło się poważniejsze granie.
- Pewne rzeczy są od razu oczywiście. Świetny naturalny drybling i szybkość. To on miał. My ćwiczyliśmy sporo techniki, ale Kacper sporo grał z chłopakami na podwórku, na swoim boisku w Płutowie, czy na orliku w Kijewie. Mieszkał może kilometr stąd. W wakacje to chyba całe dnie. W ciągu roku szkolnego zostawał też po zajęciach. Często było go można spotkać, jak jechał na rowerze z piłką. On jest wychowankiem naszego klubu i podwórka - mówi Paweł Gurzyński, pierwszy trener Kacpra z Pomowca.
Grupa trenera Gurzyńskiego liczyła kilkanaście osób, chłopców w różnym wieku. - To była fajna ekipa, graliśmy z dużymi firmami, z Legią Chełmża i ekipami z Torunia: Elaną, Pomorzaninem czy Włókniarzem. Zawsze byliśmy gdzieś środku tabeli. A Kacper? Wyróżniało go na pewno to, że był na każdym treningu, na każdym meczu. Jak ustałem skład, to nawet nie pytałem go, czy będzie, bo to było oczywiste - mówi Gurzyński.
Wkrótce Kacper przeszedł do starszej grupy do trenera Adama Cieślińskiego. - U nas grał z chłopakami o 3 lata starszymi. I spokojnie dawał radę. Był dużo mniejszy, ale ambitny, walczący. Grał na boku pomocy i na skrzydle, był piekielnie szybki, jak dostawał piłkę, to było oczywiste, że za chwilę będzie strzał albo drybling. Świetnie się kiwał. Był samoukiem - mówi Cieśliński.
Skibicki był mocno zaangażowany w życie lokalnej społeczności. Trener Cieślinski był animatorem na orliku, Kacper jako wolontariusz pomagał mu w organizacji zawodów, sędziował dzieciom, robił statystyki, prowadził imprezy. To było jego życie. Wszystko kręciło się wokół piłki. Głównie jednak grał.
W grupie juniora starszego był najlepszym strzelcem. W sezonie 2016-17 strzelił 16 goli w 12 meczach, Pomowiec wygrał ligę w okręgu toruńskim. - Wiedzieliśmy, że nie możemy go dłużej trzymać. Trzeba było puścić go w świat - mówi Adam Cieśliński.
Kacper miał zaledwie 15 lat, gdy sprawdzono go w seniorach. Trenerzy z Pomowca zadzwonili do Olimpii Grudziądz, żeby chłopaka zobaczyli ludzie z poważnej piłki. - Mieliśmy sygnały od trenerów z Pomowca, że jest tam utalentowany chłopak, miał 15 lat i grał już drużynie seniorów. Pojechałem na dwa mecze i faktycznie nieźle sobie radził. Od razu było widać pewne rzeczy, które go wyróżniały. Szybkość, przyjęcia kierunkowe, uderzenie – opowiada trener Paweł Borkowski z Grudziądza.
Wkrótce w Grudziądzu urządzono test mecz dla chłopców z całego województwa. To był projekt "Centralna Liga Juniorów dla Grudziądza". Zebrano kilkunastu chłopaków, których umieszczono w internacie, stworzono im warunki do trenowania. Kacper znalazł się w tej grupie. Ostatecznie nie udało się wywalczyć CLJ, ale wielu chłopców z tego rozdania trafiło do klubów 2-3 ligach. Jeden, Kacper, do Legii. Zresztą od początku było jasne, że może coś z niego być.
- Po drugim treningu trener Borkowski powiedział do mnie, że to diament do oszlifowania. Zapamiętałem to, bo takich rzeczy nie mówi się przecież gościowi, którego ledwie się zna - mówi Tomasz Cichowlas, wujek piłkarza. Trener Borkowski wziął się więc za szlifowanie. Pomagał mu charakter zawodnika, twardo stąpającego po ziemi, myślącego o treningu, o grze.
- To skromny chłopak, nie chwali się, nie podnieca, nie buja w obłokach, pracuje. Mieszkał w internacie, obiecaliśmy się nim opiekować, nigdy nie było z nim problemów jeśli chodzi o szkołę. Miał dodatkowe treningi technicznie, taktyczne, na siłowni - opowiada Borkowski.
Kariera Kacpra to powolny marsz w górę. I kilka strzałów w dziesiątkę. - Walczyliśmy o CLJ z Elaną Toruń, wtedy strzelił bardzo podobną bramkę jak z Lechem, tyle, że z lewej nogi. Inny by przyjął, zastanowił się, a Kacper po prostu uderzył. Ma dużą decyzyjność - przypomina sobie Borkowski. Zawodnik zaczął na tyle się wybijać, że trafił do pierwszej drużyny, do Mariusza Pawlaka. 2 lata wcześniej grał w klasie A, teraz w II lidze, cztery poziomy wyżej. W sezonie rozegrał 18 spotkań, ale to najważniejsze w Pucharze Polski. Zaledwie 20 dni po swoich 18. urodzinach zagrał w Pucharze Polski z Wisłą Płock. Zespół przegrał 2:7, ale młody zawodnik strzelił jedną z bramek dla Olimpii. Został wypatrzony przez pracującego dla PZPN Czesława Michniewicza i polecony do kadr młodzieżowych.
Po przyjściu do Legii Michniewicz pojechał na mecz rezerw z Ursusem i zdziwił się widząc swoje odkrycie. Też nie mógł wiedzieć, że skauci Legii od dłuższego czasu mieli na oku chłopaka i jeździli na mecze do Grudziądza. W Legii nie miał łatwo, trenerzy nie dawali mu szans, nie byli co do niego przekonani. Aż przyszedł Michniewicz. Na stadionie Ursusa Skibicki strzelił gola i wylądował na treningach w pierwszej drużynie. A w sobotę powołano go do kadry na mecz z Lechem. Pewnie gdyby wcześniej przyszedł negatywny wynik testów Thomasa Pekharta, Skibicki musiałby jeszcze poczekać na swoją szansę.