Sebastian Staszewski: Kibice Lecha mogą odetchnąć z ulgą. Podpisałeś trzyletni kontakt i jesteś już oficjalnie piłkarzem zespołu z Poznania.
Seweryn Gancarczyk: - Dokładnie, jestem już zawodnikiem Lecha. Czekam tylko na certyfikat z ukraińskiego związku. Ale on ma przyjść na dniach. Do piątku powinien być w klubie.
Sprawa twojego transferu trochę się przeciągała. Po drodze napotkałeś na jakieś problemy?
- Oj, wynikła zabawna sytuacja i trochę się to przeciągnęło. Lech chyba pomylił adres banku i w złe miejsce przesłał pieniądze dla Metalista. Na szczęście wszyscy połapali się, że to była pomyłka i już sprawa została zamknięta. Poza tym musiałem przywieźć z Ukrainy trochę swoich rzeczy. Mieszkałem tam w sumie sześć lat, więc trochę do przewiezienia przy przeprowadzce było.
300 tysięcy euro, czyli ponad milion złotych za zawodnika, którego z klubem wiąże tylko półroczny kontakt do spora suma. Widać, że cenią cię w Poznaniu.
- Faktycznie. Widać było, że Lechowi naprawdę zależy. Działacze dzwonili, przekonywali, starali się. Teraz piłeczka jest po mojej stronie, żeby pokazać, że podjęli dobrą decyzję angażując Gancarczyka.
W Polsce jeszcze wiele lat piłkarze nie będą zarabiać tyle, co na Ukrainie. Jaki był więc powód twojego powrotu?
- Nie oszukujmy się. Gdybym patrzył na finanse na pewno bym do Poznania nie przyjechał. Mogłem przedłużyć na bardzo korzystnych warunkach kontrakt w Charkowie, mogłem iść do Rosji. Z żoną podjęliśmy jednak decyzję, że powrót w tym momencie to najlepsze wyjście. I dla nas i dla naszego dziecka. No i jestem.
Mówi się, że podpisując kontrakt z Lechem stałeś się jednym z najlepiej opłacanych piłkarzy ekstraklasy.
- Nie wydaje mi się. Ci najlepsi kasują ponad 300 tysięcy euro. Ja mam bardzo solidny kontakt, ale na pewno nie gwiazdorski. Mówić, że jestem w czołówce to z pewnością przesada. W Legii, Wiśle, ale i w Lechu pewnie są wyższe umowy niż moja.
Wspomniałeś o Legii. Ten klub rzekomo także widział cię w swojej kadrze.
- Tu było chyba więcej medialnych plotek niż prawdy. Wtedy miałem jeszcze roczny kontakt a Metalist chciał sporych pieniędzy. Oferty z Wisły także nie miałem. Lech wiedział co i jak, wiedział co dzieje się w Metaliście i zrobili, wydaje mi się, dobry transfer za małe pieniądze. Wszystko zostało zachowane w tajemnicy, bo działacze bali się, że ktoś mnie podkupi. I mieli rację.
Po tym jak informacja o twoim porozumieniu z Lechem pojawiła się w mediach miałeś podobno dwie oferty?
- Jedna na pewno była z Larissy, ale od razu ją odrzuciłem. Druga była z Rosji. Nazwy klubu nie pamiętam, wiem, że coś z Moskwy. Byłem jednak dogadany z Lechem i nie chciałem wyjść na oszołoma. Dla mnie słowo to słowo. A my po słowie już byliśmy.
Jak w ogóle doszło do tego, że wylądowałeś na Bułgarskiej?
- Metalist się ociągał z kontraktem i z menedżerem zaczęliśmy się denerwować. Porozmawiałem jednak z trenerem Markiewiczem i on zapewnił mnie, że dostanę ofertę przedłużenia umowy. Potwierdził to dyrektor sportowy. Prezydent klubu powiedział natomiast, że nigdzie mnie nie puszczą. OK, zostaję w Charkowie. I w ciągu dwóch dni sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Nagle zmienili decyzję i pozwolili mi jechać do Poznania. Przyznam, że sam byłem wielce zaskoczony. Dobrze żyłem z dyrektorem sportowym i trenerem, więc formalności udało się załatwić stosunkowo szybko.
W poprzednich okienkach transferowych w kontekście twojego odejścia wymieniało się Herthę Berlin, kluby tureckie w tym Fenerbace i Trabzonspor a także zespoły rosyjskie. Byłeś też na testach w Celtiku Glasgow. Ile z tych doniesień było prawdą?
- Sporo. Z Herthą było nawet blisko. Obserwowali mnie w Pucharze UEFA i w lidze. Nawet negocjowali z klubem, ale jak zwykle rozeszło się o pieniądze. Wiem, że były zapytania z Besiktasu i Fenerbace, bo mówił mi o tym dyrektor sportowy klubu. Kiedyś miałem także ofertę z FK Moskwa, ale jakoś nie po drodze było mi z Rosją. No i w pierwszym roku grania w Metaliście mocno chciał mnie pozyskać Dniepropietrowsk. Solidny klub. Ale tam były jakieś animozje między nimi a moim pracodawcą i dostałem jasny komunikat: możesz odejść wszędzie, ale nie tam. Poza tym często w rozmowach transferowych pojawiała się cena: 1,4 miliona euro. A nie każdy chciał płacić taką sporą sumę.
Nie kusiło cię by spróbować sił w mocniejszej lidze niż ukraińska?
- Kusiło, kusiło, ale co z tego? W Celtiku testowany byłem zaraz przed obozem, gdzie byłem kompletnie nieprzygotowany. Z Herthą sprawa rozbiła się o pieniądze. Do Rosji iść nie chciałem. Fajnie byłoby spróbować w Turcji i mogłem iść do Trabzonu, ale porozmawiałem z Mirkiem Szymkowiakiem i uwidocznił mi pewne sprawy. Kasa pewnie by się zgadzała, ale z życiem byłoby ciężko. No i brakowało konkretów.
Patrzę na liczę twoich rozegranych meczów w polskiej ekstraklasie a tam zero. Niecodzienna sytuacja biorąc pod uwagę, że masz 28 lat i zadebiutowałeś w reprezentacji Polski.
- Tak się złożyło. Nie miałem jakoś czasu zadebiutować, ale przyszedł na to czas i wierzę, że debiut będzie okazały.
Gra w Lechu oknem na grę w reprezentacji? Nie ma się co oszukiwać, lewy obrońca kadrze jest potrzebny jak tlen. Jeden Wawrzyniak, i tak zresztą zawieszony, to trochę za mało.
- Nie przyszedłem do Lecha, aby grać w reprezentacji. Nie patrzyłem na transfer przez taki pryzmat. Będę grał dobrze i będę się wyróżniał to powołania przyjdą. Nie napinam się. Przez te kilka lat ciągle się mówi o mojej grze w reprezentacji a zaproszeń na kadrę było jak na lekarstwo. Przyzwyczaiłem się.
W Lidze Europejskiej Lech łatwością rozprawił się z Fredrikstad. Metalistowi udało się natomiast uporać z NK Rijeką. Może w fazie grupowej będziesz miał możliwość konfrontacji z byłymi kolegami.
- Szkoda, że meczu Lecha nie było w telewizji, bo chętnie bym sobie obejrzał. Byłem pewien, że Kolejorz wygra, ale nie sądziłem, że aż tak łatwo. A fajnie byłoby zagrać z kumplami z Ukrainy. Nogi na pewno nie odstawię. A i Lech miałby z nimi spore szanse na wygraną.
Szykuje się między tobą a Ivanem Djurdjeviciem ciekawa rywalizacja. Ale chyba wracając z solidnego wschodniego klubu nie wyobrażasz sobie siedzenia na ławce?
- Ja dam z siebie wszystko i pokażę trenerowi, że powinien na mnie stawiać. Nie czuję się lepszy z tego powodu, że ktoś za mnie zapłacił albo dlatego, że przyszedłem z mocniejszej ligi. To mnie nie interesuje. Chcę pokazać na boisku, że warto na mnie stawiać. I wierzę, że jestem w stanie bardzo pomóc Lechowi. Walczymy o mistrza i chcę zdobyć tytuł ze mną w składzie.
Nie można też nie wspomnieć o kibicach Lecha, którzy meczom zapewniają fantastyczną oprawę.
- Wiele dobrego o nich słyszałem. W sumie nie trzeba nawet słuchać innych, wystarczy obejrzeć mecz a tam wszystko widać jak na tacy. Na pewno nasi kibice są lepsi, niż ci z Charkowa. Tu wszystko przebiega bardzo żywiołowo. Wydaje mi się, że wystarczy powiedzieć jedno zdanie: gra przy takiej widowni to sama przyjemność. I wszystko jest jasne.
Kiedyś mówiłeś, że Metalist poluje na Manuela Arboledę. Nie przyszła góra do Mahometa to Mahomet przyszedł do góry. No i razem z Kolumbijczykiem zagracie w jednym zespole.
- Bardzo się cieszę, że będę mógł grać z Manuelem. To wzór profesjonalizmu. W Charkowie strasznie chcieli go pozyskać. Wtedy były problemy z jego przynależnością do klubu. Nie wiadomo było czy to piłkarz Zagłębia czy Tolimy. Dyrektor sportowy ciągle mnie pytał, oglądał go na płytach. Ale przestraszyli się tych problemów i zrezygnowali. Wiem jednak, że w Metaliście Arboleda byłby czołową postacią.
Wiem, że oprócz Arboledy Ukraińcy interesują się kilkoma Polakami. Zdradzisz nazwiska?
- Nie zdradzę, bo mnie o to proszono. Nie są to piłkarze Lecha, bardziej Legii bądź Wisły. Interesują się kilkoma zawodnikami z naszej ekstraklasy - to fakt. Ale czy do transferów dojdzie, nie wiem.