Za nami 9 kolejek nowego sezonu PKO BP Ekstraklasy, teraz krótka przerwa na grę reprezentacji. Co dla Pana jest największym zaskoczeniem tej części ligowego sezonu?
Bartosz Gleń, Dziennikarz CANAL+: Trudno o jedno wskazanie. Na pewno dziwi liczba punktów, które zgubił Lech Poznań. To są dość dotkliwe straty i na pewno napsuły krwi Kolejorzowi. Można próbować to tłumaczyć intensywnością grania także w Lidze Europy, gdzie są inne emocje, mecze naznaczone prestiżem, ale trzeba pilnować spraw na własnym podwórku. Zaskoczeniem jest także Raków, który – jak na drugi sezon w piłkarskiej elicie – rozpycha się mocno i odważnie. Częstochowianie mierzą wysoko i nie ma dla nich znaczenia, że non stop grają na wyjeździe. Trener Marek Papszun potrafi rozwijać piłkarzy, a to duża sztuka. Wreszcie Piast Gliwice. Trudno uwierzyć, że zespół prowadzony przez takiego fachowca jak Waldemar Fornalik nie wygrał jeszcze meczu. Jak widać, niełatwo wykreować następców Felixa i Parzyszka. Ciekawie będzie obserwować, jak Piast wychodzi z tej słabości.
Raków radzi sobie świetnie i jest liderem tabeli. Czy przed startem sezonu przewidywał Pan taką sytuację?
Wiedziałem, że jest tam zdolny i oddany pracy trener, który ma pomysł na grę prowadzącą do zwycięstw. W minionych rozgrywkach Raków wygrał 16 meczów, trzeba to docenić. Idąc na skróty w ocenie gry Rakowa, można powiedzieć, że Marka Papszuna trudno ograć. Ustawienie 1-3-4-3, świadomość taktyczna piłkarzy i duża intensywność grania powodują, że trzeba mieć sporo argumentów, aby przeciwstawić się Petraszkowi i spółce.
Czy tego impetu nie zabraknie w dalszej części sezonu?
Myślę, że nie. Trener Papszun na pewno odpowiednio zadba o to, aby płomień w piecu był cały czas duży. Jeśli nie będzie kontuzji ważnych zawodników, jeśli Raków nie straci żadnego z liderów zimą, to zakończy sezon wysoko. Nie zdziwi mnie miejsce na podium. Jedyna wątpliwość na ten moment to napastnicy. Nie jestem pewien, czy Gutkovskis i Zawada potrafią odpowiednio spuentować wysiłek ofensywny kolegów. Od tego będzie wiele zależało. Konkretnie, gdzie na finiszu zamelduje się Raków.
Jak ocenia Pan grę mistrza Polski, Legii Warszawa, także w kontekście europejskich ambicji?
Legia dochodzi do siebie i my chyba też, bo powiem uczciwie, że mocno mnie przygnębiła europejska przygoda. Najpierw Omonia, następnie Karabach. Na pewno było rozczarowanie i złe emocje, które siedzą przez chwilę w człowieku. Bo przecież Legia nie trafiła na tytanów, nie musiała podróżować w odległe, zaklęte rewiry Eurazji. Była u siebie, ale nie strzelała goli. I dlatego wypadła z gry, zanim ta na poważnie się zaczęła.
Lech Poznań, który walczy na kilku frontach, zbiera pozytywne oceny za grę w Lidze Europy, ale w PKO BP Ekstraklasie już nie. Skąd ta różnica w grze?
Polskie kluby nie są przyzwyczajone do gry na kilku frontach. Udział w europejskich pucharach nie jest codziennością. A kiedy już się tam dostaniemy, to natłok meczów do rozegrania powoduje zakłócenia. Lech stawia na futbol ofensywny, bo tak jest zaprogramowany. W Lidze Europy rywale mają podobne nastawienie i mecz jest dzięki temu przyjemny w odbiorze. W PKO BP Ekstraklasie jest inne podejście. Często pragmatyczne, wyrachowane, a nawet defensywne. Wtedy Lech się męczy, nie zawsze ma wystarczająco dużo sił i koncentracji, by przełamać zdyscyplinowanego rywala.
Kibice mają świeżo w pamięci klasyk Legia – Lech, a czy Pan ma "swój" mecz, na który czeka Pan z niecierpliwością?
Nie mam swojego rankingu meczów. Odkąd komentuję, nauczyłem się szanować każde spotkanie. Bo każde jest inne, każde ma swój klimat czy specyficzną opowieść. Przy okazji ostatniego weekendu było sporo intrygujących wątków. Jak wypadnie osłabiona Legia, czy Lech narzuci swój styl w Warszawie. Następny mecz, Raków Częstochowa – Wisła Kraków. Ile mocy pokaże lider, jak się odnajdzie bez Petraszka. Jeszcze jeden przykład, Pogoń – Podbeskidzie. Czy po wygranej z Jagiellonią Portowcy złapali rytm w ofensywie, czy to będzie ten mecz z golem Luki Zahovicia. Takie "haczyki" przyciągające uwagę możemy znaleźć w wielu meczach.
Wspomniał Pan o Piaście, jak tłumaczyć to, że drużyna, która ostatnio walczyła o najwyższe cele, obecnie zamyka tabelę?
Przede wszystkim to kwestia braku skuteczności. Piast nie ma problemu ze stwarzaniem sytuacji czy rozgrywaniem piłki na połowie przeciwnika. Problemem jest wykończenie akcji. Zaskakująca niemoc dopadła graczy trenera Fornalika. W niektórych meczach pudłowali wręcz w surrealistyczny sposób. Inna sprawa, że Piast nie był w tej pierwszej fazie sezonu przekonujący w grze obronnej. Kilka pomyłek się przytrafiło, a jeśli na gola nie odpowiesz tym samym, to na koniec zostajesz z niczym.
Pandemia krzyżuje nieco kalendarz rozgrywek, ale mamy nadzieję, że wszystko uda się rozegrać do ostatniego spotkania. W jaki sposób ta cała sytuacja zmienia sposób pracy dziennikarzy CANAL+ obsługujących mecze PKO BP Ekstraklasy?
Kontakt czy też dialog stadionowy wygląda teraz zupełnie inaczej. Nie ma tej swobody i dostępności jak kiedyś. Musimy stosować się do zaleceń, poruszać w wyznaczonych strefach, pamiętać o dystansie. Na obecnym etapie sezonu komentatorzy CANAL+ pracują w dziuplach w Warszawie. Robimy to z pasją i radością, bo najważniejsze, że piłka jest grze, ale nie ukrywam, że tęsknię za stadionem. Za obecnością na trybunie. Za tą impresją, ekscytacją, że jestem tam, gdzie coś się dzieje. Nie wspominając o atmosferze generowanej przez kibiców.
Jak komentuje się mecze przy pustych trybunach? Czy nagrany dźwięk kibiców pomaga?
Pamiętam pierwsze mecze po wznowieniu rozgrywek w Bundeslidze. Komentowałem wówczas spotkanie Unionu Berlin z Bayernem. Pojawiły się dźwięki, które wcześniej były właściwie niemożliwe do wychwycenia – uwagi trenerów, wypowiedzi piłkarzy czy brzmiące wyjątkowo dosadnie kopnięcia piłki. I nietypowe dla Bayernu zachowania jak podanie w aut. Bo takie historie przytrafiły się np. Thiago, który słynie przecież z estetycznej gry. Potrzebowałem chwili, żeby się z tą nową formą przekazu oswoić. Podobnie było z nagranym dźwiękiem. Jeśli nie jest inwazyjny, to jak najbardziej pochwalam takie rozwiązanie.
Od miesiąca współprowadzi Pan Ligę+Extra, w której zastąpił Pan Andrzeja Twarowskiego. Jak do tego doszło?
Nie myślałem o tym, że praca na wizji mnie chwyci, nie zakładałem takiego scenariusza. Komentowałem, od czasu do czasu popełniłem prace lektorską i było mi z tym dobrze. Aż pewnego pięknego dnia Michał Kołodziejczyk, dyrektor redakcji sportowej CANAL+, zaproponował, żebym zdjął hełmofon i wszedł do studia. Z jednej strony byłem zaskoczony, z drugiej poczułem się wyróżniony. Mam przecież świadomość, kto ten program prowadził, w jakim stylu i na jakim poziomie. Wejść w takie buty to duże wyzwanie i odpowiedzialność. Dlatego miałem w głowie gonitwę myśli i potrzebowałem dłuższej chwili, żeby wszystko sobie poukładać.
Tworzy Pan teraz duet z Krzysztofem Marciniakiem, jak się wam współpracuje?
Z Krzyśkiem znamy się jeszcze z nSportu. Z dawnych lat pamiętam, że Krzysiek miał duże zdolności w pracy z kamerą, które potem jeszcze rozwinął, i dziś jest po prostu bardzo dobrym prezenterem. Fajnie mieć obok siebie takiego gościa, bo dzięki niemu czuję się pewniej, bardziej komfortowo. Wiem, że jak poniesie mnie fantazja w realizacji scenariusza, to obok mnie jest ktoś, kto usprawni działania w trybie natychmiastowym.
Czy ma Pan jakieś marzenie związane z tym programem?
Chciałbym mieć delikatnie grającą chilloutową muzykę w uchu, tak jak kiedyś w podcaście Radio CANAL. Ale nie rozmawiałem jeszcze o tym z naszym wydawcą, więc nie wiem, jak on się na to zapatruje.
Wszystkie mecze PKO BP Ekstraklasy, a także magazyn Liga+Extra można oglądać w usłudze CANAL+ telewizja przez internet.
Każdy mecz ma swoją opowieść. Odkąd komentuję, nauczyłem się szanować każde spotkanie
Artykuł sponsorowany CANAL+
Bo każde spotkanie jest inne, każde ma swój klimat – przekonuje Bartosz Gleń, dziennikarz CANAL+ po pierwszej części sezonu PKO BP Ekstraklasy
Artykuł sponsorowany CANAL+