Lekarz, który uratował karierę Wasilewskiego: Jakby w nodze wybuchła mu bomba

Getty Images / Jimmy Bolcina / Na zdjęciu: Marcin Wasilewski
Getty Images / Jimmy Bolcina / Na zdjęciu: Marcin Wasilewski

- Pamiętam to jakby wydarzyło się wczoraj. To był najtrudniejszy uraz jaki "naprawiałem". Wasylowi wybuchła w nodze "bomba" - wspomina po latach, w rozmowie z WP SportoweFakty, słynny belgijski chirurg Geert Declercq, który uratował karierę Polaka.

W piątek Marcin Wasilewski ogłosił zakończenie kariery. Długiej, owocnej, obfitującej w wiele niezwykłych momentów. Niestety, jednym z najgłośniejszych był brutalny faul Alexa Witsela, który omal nie zakończył kariery Polaka już 11 lat temu. Środowisko piłkarskie, zarówno w Polsce jak i w Belgii, było wtedy w szoku. Otwarte złamanie, potworny ból, a wszystko w meczu Standard Liege - Anderlecht, najbardziej zaciętej rywalizacji w lidze belgijskiej. Dziś, po latach, odnaleźliśmy Geerta Declercqa, słynnego belgijskiego chirurga, który uratował wtedy karierę Polaka. I wraz z lekarzem reprezentacji Belgii jeszcze raz wróciliśmy do tych wstrząsających chwil. To pierwszy wywiad doktora Declercqa na ten temat.

Piotr Koźmiński, WP SportoweFakty: Jak pan pamięta to, co się wtedy wydarzyło? Zarówno w Polsce, jak i w Belgii było o tym bardzo głośno…

Geert Declercq, belgijski chirurg, który operował Marcina Wasilewskiego: Pamiętam to jakby wydarzyło się wczoraj. Wokół tej sprawy długo było bardzo gorąco, ale też to, co się stało, było czymś rzadko spotykanym. Tego meczu, Standard -Anderlecht, słuchałem w radiu, tak często robiłem: w tle leci radio, a ja słucham i pracuję. Kiedy tylko usłyszałem do czego doszło, to już wiedziałem, że mój telefon wkrótce zadzwoni. Bo od dawna ja i mój zespół pomagamy w takich sytuacjach belgijskim piłkarzom, zresztą nie tylko belgijskim, bo przyjeżdżają do nas też zagraniczni gracze. No więc zaraz po tym co się wydarzyło, już wiedziałem, że nie ma się co kłaść spać, bo zaraz zadzwonią.

I zadzwonili…

Tak. A my natychmiast zaczęliśmy przygotowania do operacji. Kiedy Marcin Wasilewski został przywieziony do Antwerpii, gdzie wykonuję zabiegi, stół operacyjny już czekał na niego. To było po pierwszej w nocy. Niedługo później zaczęliśmy zabieg.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nożyce, poprzeczka, a potem... coś niewiarygodnego! To może być bramka roku

W pierwszym wywiadzie po tym wszystkim Wasilewski powiedział, że jego noga wyglądała jakby pogryzł ją rekin. A jak pan zapamiętał ten widok?

To było przerażające. Doszło do otwartego złamania, co w piłce często się nie zdarza. A otwarte złamanie jest dużo bardziej niebezpieczne, bo skoro pęka skóra, to jest kontakt z ziemią, murawą... To niestety zwiększa zagrożenie zakażeniem. W przypadku Wasilewskiego trzeba było działać błyskawicznie: najpierw oczyszczenie rany, walka o to, aby nie wdała się infekcja, a potem, krok po kroku, odbudowywanie i rehabilitacja.

Wracając do samego urazu. Wyglądał koszmarnie...

Każdy mógł zobaczyć w telewizji jak dramatycznie to wyglądało, jak ta noga się wygięła... A z bliska, gdy sam spojrzałem? Powiem tak: wyglądała jakby doszło w niej do eksplozji. Jakby Marcinowi wewnątrz nogi wybuchła bomba. Mnóstwo mikropęknięć, różnego rodzaju uszkodzeń, zerwań. Sytuacja była bardzo, bardzo poważna.

Operował pan wielu piłkarzy, z całego świata, np. znanego w Polsce Vadisa Odjidję-Ofoe. Przypadek Wasilewskiego był najtrudniejszy, czy miał pan gorsze?


Wiadomo, że kontuzje piłkarskie są różnego rodzaju. Są i złamania, ale i urazy więzadeł, kostki, również trudne do wyleczenia. Ale powiem tak: pod względem złamania nigdy nie miałem cięższego przypadku niż ten Wasyla. To była nietypowa kontuzja nietypowego piłkarza. Na szczęście nietypowego.

Dlaczego "na szczęście"?

Bo znaliśmy jego charakter. Wiedzieliśmy, że ten facet nigdy, nigdy się nie podda. Od razu wiadomo było, że zrobi nie sto, a dwieście procent, żeby wrócić do gry. Ale... przecież nie wszystko mogło zależeć od niego. Gdyby wdała się infekcja, albo kości źle by się zrastały, to sama, nawet najsilniejsza wola, zawodnika, wiele by nie dała. A przecież wszyscy wiemy jak wiele jest przykładów graczy, którzy po ciężkich urazach nie wracali już do gry.

Przepraszam jeśli to głupie pytanie, ale czy zawodowego piłkarza, zwłaszcza gdy wokół jego urazu jest taka burza, operuje się inaczej? W sensie czy operujący lekarz czuje dodatkową presję? Bo wiadomo, że noga to narzędzie pracy gracza…

To nie jest głupie pytanie. Ma pan całkowitą rację. Tak, jako lekarz czułem wtedy dodatkową presję. Przecież mnóstwo ludzi patrzyło nam wówczas na ręce. Niektórzy nawet dosłownie. Zgiełk wokół tej sprawy był niesamowity, więc nie można powiedzieć, że to był rutynowy zabieg. Nie był, ze względu na medialność sprawy, operowanego i właśnie emocje związane z tym co się stało. Ale... ja mam ponad 30 lat doświadczenia, więc z taką presją potrafię sobie radzić. Gdyby było inaczej, musiałbym wykonywać inny zawód.

Po wielu miesiącach Wasilewski wrócił na boisko, Czuł pan wtedy satysfakcję, czy po setkach zabiegów jakie wykonał pan w międzyczasie, sprawa poszła w zapomnienie?

Jak panu powiedziałem, to zdarzenie i wszystko wokół pamiętam jakby się wydarzyło wczoraj. Odpowiadając powiem więc tak: oczywiście, że czułem satysfakcję. Jestem kibicem piłkarskim, pracuję od lat z reprezentacją Belgii, więc z wydarzeniami na boisku jestem na bieżąco. Tak, powrót Marcina bardzo mnie ucieszył. Zresztą, jakiś czas temu widzieliśmy się, gdy przyjechał do Brukseli. Ale gdy pan będzie z nim rozmawiał, to proszę go ode mnie jeszcze raz serdecznie pozdrowić.

Niestety, rozmowa nie jest możliwa, bo Wasyl jakiś czas temu przestał rozmawiać z dziennikarzami.

To proszę mu wysłać smsa. To naprawdę wyjątkowy charakter. Ja zrobiłem swoje, w sensie operacji. Ale bez jego hartu ducha i mocnego mentalu ten powrót by się nie udał.

Źródło artykułu: