Gianni De Biasi jest od lipca tego roku selekcjonerem reprezentacji Azerbejdżanu, ale wiadomo, że polscy kibice kojarzą go głównie z tym, że był zagranicznym faworytem Zbigniewa Bońka do przejęcia reprezentacji Polski . Sam Włoch pół żartem, pół serio mówi teraz, że był o jeden garnitur od Biało-Czerwonych, ale nie zamyka sobie drogi do tej pracy w przyszłości. Jako trener Azerbejdżanu De Biasi ma też prawo oddania głosu na najlepszego piłkarza roku FIFA. I jak zapewnia w rozmowie z WP Sportowe Fakty nie ma żadnych wątpliwości na kogo oddać głos. Z 64-letnim szkoleniowcem rozmawialiśmy o niespełnionym polskim marzeniu, kulisach przymiarek do naszej kadry, ulubionym polskim piłkarzu w Serie A i żalu, że w reprezentacji Azerbejdżanu nie gra... Robert Lewandowski.
Piotr Koźmiński, WP Sportowe Fakty: Piłkarski świat opłakuje Diego Maradonę. Pan też ma swoje wspomnienia z nim związane?
Gianni De Biasi, niedoszły trener kadry Polski, obecny selekcjoner Azerbejdżanu: Nigdy nie spotkałem Diego osobiście, a jego piłkarskie dokonania wszyscy doskonale znają. Bardzo ceniłem go jednak nie tylko za umiejętności, ale i za wielkie serce. Za to, że dawał nadzieję biednym, był ich idolem, sprawiał, że choć na chwilę ich życie, na co dzień trudne, pełne trosk, było trochę łatwiejsze. Był dobry dla innych, może czasem zbyt dobry? 60 lat i do grobu? Za wcześnie, zdecydowanie za wcześnie. Ale niestety wszyscy wiemy, że sam Maradona mocno się do tego przyczynił.
Dla pana to piłkarz wszech czasów czy jednak kogoś dałby pan wyżej?
Zdecydowanie Diego. Numer jeden. A potem można się zastanawiać kto drugi, trzeci i tak dalej… To był tańczący piłkarz. On nie grał piłką, on z nią tańczył. A reszta tylko grała. Nawet charakterystyczny sposób rozgrzewki, to właśnie był taki piłkarski taniec.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nożyce, poprzeczka, a potem... coś niewiarygodnego! To może być bramka roku
Maradona będzie zapamiętany na zawsze, ale piłkarskie życie musi iść dalej. Zaczęły się wybory Najlepszego Piłkarza Świata FIFA, gdzie głosują między innymi trenerzy reprezentacji narodowych. Na kogo odda pan głos jako selekcjoner Azerbejdżanu?
Dla mnie oczywistym jest, że w tym roku powinien wygrać Robert Lewandowski. I na niego oddam głos. Po pierwsze, był ostatnio najlepszy, a po drugie - w końcu coś się musi zmienić. Ostatnie lata to wiadomo – Lionel Messi, Cristiano Ronaldo, Ronaldo, Messi. I tak w kółko. Sam się z tymi wyborami zgadzałem, ale czas na kogoś nowego. Nie w sensie dosłownym, bo Robert na szczycie jest od dawna, ale w sensie nowego zwycięzcy. A jeśli chodzi o dalsze pozycje to kuszą mnie wspomniany Cristiano Ronaldo i Mohamed Salah. Zwłaszcza ten drugi robi na mnie duże wrażenie. Niezwykły piłkarz.
Chce pan głosować na Lewandowskiego, natomiast niewiele brakowało a byłby pan jego trenerem. Odżałował pan już to, że ostatecznie Zbigniew Boniek postawił na Jerzego Brzęczka?
Na początku byłem mocno zawiedziony, wręcz zły. Czułem, że mogę wykonać z Polską dobrą robotę. Macie piłkarzy na bardzo wysokim poziomie. Lewandowski, Kamil Glik, Bartosz Bereszyński. Długo mógłbym wymieniać. Nastawiłem się na tę pracę, byłem na nią zdecydowany. Powiem tak: pół żartem, pół serio mogę powiedzieć, że byłem o jeden garnitur od polskiej reprezentacji.
O jeden garnitur?!
Ze Zbigniewem Bońkiem o polskiej kadrze rozmawiałem kilka razy. Zawsze bezpośrednio, nigdy przez pośredników. Nie mam pamięci do dat tych rozmów, bo od tego czasu wiele się już u mnie działo, rozmawiałem z innymi federacjami czy klubami, ale tych kontaktów, jak mówię, było kilka. Raz, pamiętam, byłem w Londynie, na rozmowach z australijską federacją, gdy "Zibi" się ze mną skontaktował. Dyskutowaliśmy też przed mundialem w Rosji, bo Boniek pytał mnie czy byłbym zainteresowany na wypadek, gdyby ówczesny trener po mistrzostwach miał odejść.
Ale wciąż nie wiem co miał pan na myśli z tym garniturem?
Już do tego wracam. Mam dom na Sardynii i tam, gdy nie jestem czymś zajęty, spędzam lato. Przed wyborem następcy odchodzącego trenera znów byłem w grze. Prezes Boniek skontaktował się ze mną, mówiąc, że może warto byłoby się się spotkać za kilka dni w Rzymie. W związku z tym wsiadłem w samolot i poleciałem do Wenecji, gdzie mieszkam. Na Sardynii mam tylko sportowe ciuchy, więc w drodze do Rzymu chciałem "zahaczyć" o dom, bo pomyślałem, że przecież na tak ważne spotkanie, z poważnym człowiekiem, nie pojadę w dresie. Zamierzałem więc wziąć porządny garnitur i spotkać się z Bońkiem. Ale w Wenecji zastała mnie informacja, że nowy selekcjoner został już wybrany. Potem dostałem wiadomość od "Zibiego". Wytłumaczył, że ostatecznie postawił na polskiego trenera.
Ma pan żal do Bońka?
Czy żal? Na pewno byłem gotowy do tej pracy, jestem przekonany, że wykonałbym dobrą robotę. Ale takie prawo prezesa. Postawił na innego człowieka i musiałem się z tym pogodzić. Minusem było to, że w tamtym okresie miałem trochę innych ofert, ale szansa pracy z Polską wydawała mi się najciekawszą opcją. A na końcu zostałem z niczym (śmiech).
Może do trzech razy sztuka? Czy dla pana Polska to już zamknięty rozdział?
Byłoby szaleństwem powiedzieć "nie, nigdy więcej!". Oczywiście, że sytuacja jest otwarta. Na razie jednak nie ma tematu. Ja pracuję w Azerbejdżanie, Polska ma selekcjonera. Ale w przyszłości? Jestem otwarty.
A kiedy Boniek zdążył się do pana przekonać? Bo choć ostatecznie pana nie wybrał, to podkreślał, że z zagranicznych kandydatów był pan u niego na pierwszym miejscu…
Nie znamy się osobiście zbyt dobrze, raz spotkaliśmy się na piłkarskim kongresie, był tam też wtedy Michel Platini. Myślę, że "Zibi" zna po prostu mój warsztat, przecież mieszkał wiele lat i wciąż często przebywa we Włoszech. Zapewne patrzył też przez pryzmat reprezentacji Albanii, gdzie wykonałem bardzo dobrą pracę. Z zespołu numer 83 w rankingu FIFA udało się wskoczyć na 22, a nie miałem tam piłkarzy klasy Lewandowskiego, Glika, Bareszyńskiego, czy Zielińskiego. Historyczny awans Albanii na EURO 2016 też zwrócił na mnie uwagę. Zresztą, prezes albańskiej federacji mówił mi, że rozmawiał z Bońkiem o mnie. Bo to zainteresowanie było już wtedy gdy pracowałem z Albanią, pod koniec mojej kadencji.
Miała być Polska, wyszedł Azerbejdżan. Dlaczego powiedział pan "tak"?
Po raz pierwszy rozmawialiśmy już w 2014 roku, w Paryżu. Teraz się zdecydowałem, bo szukałem totalnie nowego projektu. Muszę zmienić podejście tych graczy, na mentalność zwycięzców, bo na razie taka ona nie jest. Ale wierzę, że da się tu zrobić progres, rozwinąć młodych graczy. Kontrakt podpisałem do końca eliminacji MŚ w Katarze.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że jakiś czas temu kusiła pana Armenia, a do niedawna oba kraje były w stanie wojny.
Tak, byłem nawet w Erywaniu na rozmowach. Ale nie przyjąłem propozycji. Po wysłuchaniu oczekiwań, a z drugiej strony oceny przeze mnie potencjału, stwierdziłem, że to może być niewykonalne.
Jak bardzo ostatnia wojna utrudniała panu pracę?
Bardzo, bo ograniczała choćby podróże, przemieszczanie się, powoływanie zawodników w niektórych przypadkach. Jeśli kraju toczy się wojna, to trudno, żeby zawodnik myślał tylko o piłce. Ta głowa, siłą rzeczy, jest częściowo gdzie indziej. Na szczęście wojna już się skończyła, mam nadzieję, że wszystko szybko wróci do normalności.
Ostatnie cztery mecze Azerbejdżanu to cztery bezbramkowe remisy. Trochę to nietypowe.
Nie brakowało nam w tych meczach okazji. Niestety, wszystkie zostały zmarnowane. No, ale co mogę powiedzieć? Ja tu nie mam w ataku Lewandowskiego.
A ma pan ulubionego polskiego piłkarza w Serie A? Wybór całkiem spory.
Podoba mi się Karol Linetty na przykład. Ale najlepszym Polakiem grającym we Włoszech jest Piotr Zieliński.