PKO Ekstraklasa. Leszek Ojrzyński: Byłem gotów do powrotu na ławkę już od czerwca [WYWIAD]

WP SportoweFakty / Michał Dominik / Na zdjęciu: Leszek Ojrzyński
WP SportoweFakty / Michał Dominik / Na zdjęciu: Leszek Ojrzyński

- Zanim trafiłem do Stali Mielec, rozmawiałem z kilkoma klubami I ligi - mówi nam Leszek Ojrzyński. 48-letni trener stracił w tym roku żonę Urszulę, która zmarła po przegranej walce z rakiem.

Właśnie choroba małżonki sprawiła, że w lipcu ubiegłego roku Leszek Ojrzyński zrezygnował z pracy w Wiśle Płock. Po kilku miesiącach od rodzinnej tragedii (miała miejsce w styczniu), powrócił do zawodu i podjął się misji w Stali Mielec. Jak sam podkreśla, choć marzy o wyzwaniu w klubie bijącym się o mistrzostwo Polski, to nawet z beniaminkiem może dokonywać rzeczy wielkich - takich jak w Arce Gdynia, z którą w 2017 roku sięgał po Puchar Polski i Superpuchar.

Szymon Mierzyński, WP SportoweFakty: W pana trenerskim CV jest już kilkanaście klubów, a jednak nadal nie doczekał się pan oferty z takiego, który ma aspiracje sięgające mistrzostwa Polski. Nie jest pan trochę zniecierpliwiony?

Leszek Ojrzyński, trener Stali Mielec: Czekanie to dla mnie żaden problem. Wiadomo, że każdy ma marzenia i chciałbym pracować w klubie, który gra w europejskich pucharach. Posmakowałem tego w Arce Gdynia, która biła się o utrzymanie w ekstraklasie, ale potrafiliśmy zdobyć Puchar Polski i Superpuchar. W Europie przyszło mi poprowadzić drużynę tylko w dwóch meczach, więc można powiedzieć, że trochę liznąłem czegoś innego. Cały czas jestem cierpliwy.

ZOBACZ WIDEO: "Klatka po klatce" (on tour). FEN 31. Jóźwiak zadowolony z walki Borowskiego z "Trybsonem". "Zrobili show!"

Skoro mówimy o pucharach, to jak pan odebrał skład Lecha Poznań na wyjazdowy mecz z Benficą Lizbona? Oszczędzanie kluczowych zawodników przez trenera Dariusza Żurawia spotkało się z ogromną krytyką.

Być może ci nieobecni byli na tyle zmęczeni, że dodatkowy występ mógłby im zaszkodzić i niewiele wnieść do gry zespołu. Sztab prowadzi badania i na jakiejś podstawie wywnioskował, że lepiej postawić na zmienników.

Dlaczego więc polskie kluby od lat sobie nie radzą z grą co trzy dni?

Powodów jest wiele. Drużyny z mocniejszych lig mają szersze i bardziej wyrównane kadry, a sami zawodnicy są lepiej wytrenowani. Gdy popatrzymy na Benficę, to tam na środku obrony występuje dwóch piłkarzy z przeszłością w Premier League - Jan Vertonghen i Nicolas Otamendi. Oni akurat znają smak regularnej gry w pucharach. Nasze drużyny w ogóle nie są do tego przyzwyczajone, bo do fazy grupowej wchodzą od święta. Intensywność terminarza jest w Polsce niewielka, a w czasie epidemii mamy tylko 30 kolejek w sezonie. Puchar Polski też stał się krótszy. Kiedyś ćwierćfinały i półfinały były rozgrywane w systemie mecz i rewanż, teraz nie ma nawet tego. Żeby się nauczyć gry co trzy dni, trzeba ją po prostu praktykować. Innego wyjścia nie ma. Jeśli tej praktyki zabraknie, zawsze będzie nam się to odbijać czkawką.

Wróćmy do pana. Czekał pan wyłącznie na oferty z ekstraklasy, czy pierwszoligowiec z aspiracjami też mógłby pana skusić?

Kiedyś głośno mówiłem, że interesuje mnie tylko praca w ekstraklasie. Czasy są jednak coraz trudniejsze, a na rynku jest coraz więcej trenerów. Co roku kurs UEFA Pro kończy około dwudziestu szkoleniowców. Polska otwiera się też na obcokrajowców, więc o oferty może być ciężej niż kiedyś.

Pytam dlatego, że część trenerów nie chce przyjmować propozycji z niższych klas, bojąc się, że tam ugrzęźnie i potem już do elity nie wróci.

Zanim trafiłem do Stali Mielec, rozmawiałem z kilkoma klubami I ligi i uważam, że trzeba rozważyć każdy ciekawy projekt. Czasem można zejść szczebel niżej, zwłaszcza jeśli to mądrze prowadzony klub. Na zapleczu ekstraklasy jest co najmniej kilka takich miejsc. Nie mam obaw o kłopoty ze znalezieniem pracy wyżej, bo wierzę w siebie. Nie wydaje mi się, żeby czekanie bez końca było dobrym pomysłem. Jesteśmy w momencie, w którym regulamin rozgrywek nie sprzyja zmianom trenerskim. Z ekstraklasy spada tylko jedna drużyna, więc ciśnienie jest o wiele mniejsze niż w poprzednich sezonach. Wtedy był też podział na grupy i każdy mierzył w górną ósemkę. Ci, którzy tam nie wchodzili, musieli walczyć o byt i roszad było więcej. Inna sprawa, że akurat ja w tym sezonie skorzystałem na zwolnieniu miejsca.

Objął pan beniaminka, a ci są aktualnie na cenzurowanym. Dużo jest opinii, że te drużyny nic do ekstraklasy nie wnoszą, a powiększenie rozgrywek nie ma sensu.

Wszyscy patrzą na budżety i ogranie piłkarzy. W beniaminkach zazwyczaj jest sporo zawodników, którzy zostali po awansie. Nie robi się wielu zmian. Pieniędzy w tych klubach jest mniej, ale ci, którzy są w ekstraklasie od dłuższego czasu, mają zupełnie inne możliwości. Tam jest stały przypływ gotówki, którą można inwestować w systematyczną budowę i poprawę jakości. Pierwszoligowcy takiego komfortu nie mają. Nie zgadzam się, że beniaminkowie nic nie wnoszą. Mogą wiele zdziałać na fali entuzjazmu. Warta Poznań ma na tyle mocną defensywę, że każdemu gra się z nią ciężko. Z tym zespołem męczył się ostatnio Raków Częstochowa, a wcześniej Lech. Zawsze jest tak, że część drużyn walczy o byt i to nic nadzwyczajnego. Ja pracuję z jedną z nich.

W przypadku Stali o fali entuzjazmu raczej trudno mówić, ale udało się panu doprowadzić do przebudzenia.

Ostatnie wyniki w lidze sprawiły, że mogliśmy się trochę uśmiechnąć. Nie ma już ostatniego miejsca w tabeli, jest łyk powietrza. Jednak dużo jeszcze pracy przed nami. Już teraz musimy trenować na sztucznej murawie, bo ziemia jest zmarznięta, a nie dysponujemy podgrzewanym naturalnym boiskiem. To są realne problemy, z którymi się borykamy. Terminarz też nie jest łatwy, bo mamy przed sobą spotkania z rywalami o dużych aspiracjach - Pogonią Szczecin, Lechem Poznań, a na koniec rundy Legią Warszawa. Trzeba wierzyć w swoje umiejętności, ale też ciągle je poprawiać, bo nikt w Mielcu nie doszedł jeszcze do ściany. Wszyscy musimy wyłuskać z siebie po kilka procent więcej i kiedy to się zsumuje, efekt może być bardzo ciekawy.

Stawiał pan jakieś warunki na etapie negocjacji swojej pracy w Mielcu? Padła obietnica wzmocnień zimą?

W klubie pracują mądrzy ludzie i oni sami są świadomi, że trzeba się wzmacniać. Wstrzymujemy się jednak z decyzjami, bo teraz najważniejsze są ostatnie mecze rundy jesiennej. Nie zdążyłem jeszcze dobrze poznać wszystkich zawodników i nadal nie mam pełnego obrazu potencjału. Nie wszyscy też dostali szansę. Kilku rzadziej grających piłkarzy wystąpiło ostatnio w Pucharze Polski, ale mieliśmy niewiele mocniejszych treningów. Ja za budżet klubu nie odpowiadam i nie na wszystko mam wpływ, widzę jednak pełne zrozumienie. Wszyscy wiedzą, że przydałoby się dołożyć do tej drużyny trochę jakości i ściągnąć zawodników, którzy od razu wskoczyliby do składu. Na pewno ich zimą poszukamy.

Na ile nowe wyzwanie w Mielcu pozwala panu nie myśleć o śmierci małżonki? W tym trudnym czasie chyba lepiej mieć zajęcie.

Kiedy masz za dużo wolnego czasu, myśli przychodzą automatycznie. Gdy pojawia się praca, możesz się jej poświęcić w pełni. Właśnie dlatego się jej podjąłem. Byłem na to gotów od czerwca i wiedziałem, że pochłonie mnie ona w 110 procentach. Praca w klubie to kierat, zwłaszcza na początkowym etapie. Jest multum spraw do przypilnowania, a po rozłące z zawodem jestem teraz pełen entuzjazmu. Wszystko planuję, obserwuję rywali, żyję od meczu do meczu. Gdy runda się skończy, trochę odpoczniemy, ale to też będzie intensywny okres - spędzony przy telefonie. Liga wraca już w styczniu, więc na przygotowania nie możemy przeznaczyć zbyt wiele czasu.

Ma pan za sobą kilka miesięcy spędzonych w Anglii i to w okresie największych obostrzeń związanych z epidemią COVID-19. Widzi pan jakieś istotne różnice w porównaniu z tym, co jest w Polsce?

Wyjechałem tam tuż po rezygnacji z prowadzenia Wisły Płock. Anglicy przejawiają więcej swobody w codziennym życiu. Nigdy nie wprowadzono nakazu noszenia maseczek na powietrzu. Nikt też nie zabraniał aktywności ruchowej, ograniczono ją tylko do jednego wyjścia na dzień. Zamknięto puby czy restauracje, jednak gdy zrobiła się ładna pogoda, ludzie chętnie chodzili do parku. Syn mieszka w pobliżu takiego miejsca i na co dzień widzieliśmy, jak wiele osób tam wypoczywa.

Jako trenera dziwiły pana pewnie zakazy wizyt w parkach, czy uprawiania sportu na powietrzu, które wprowadzono w Polsce wiosną?

Wiadomo, że skupiska ludzi to nic dobrego, ale kiedy spacerujesz, czy biegasz sam, trudno mówić o zagrożeniu. Inna sprawa, że gdyby restrykcje były mniejsze, nie wiadomo, jak byłoby z ich realizowaniem.

Pogoń, Lech i Legia - to rywale Stali do końca roku. Jaki dorobek w tych meczach sprawi, że uzna pan finisz rundy jesiennej za udany?

Zawsze walczę o zwycięstwo, nigdy nie podchodziłem do spotkań tak, żeby jak najniżej przegrać. W przeszłości nieraz już pokonywałem Legię, a z Arką wywalczyłem dwa trofea. W Mielcu też liczę na takie wyczyny, choć wiem, że będzie ciężko. Przyszedłem do klubu w momencie, w którym zaczynał się ten trudny terminarz. Co do dorobku, ocenię go, gdy będę znał przebieg najbliższych meczów. Wtedy można się zastanawiać, czy np. remis jest dobry, czy dało się wycisnąć coś więcej.

Czytaj także:
Frustracja w branży fitness rośnie. "Czujemy się oszukani i pomijani"
El. MŚ 2022: ostateczny podział na koszyki. Znamy wszystkich potencjalnych rywali Polski

Źródło artykułu: