Emil Kot: Jestem samoukiem. Praca w Ekstraklasie była jednym z moich marzeń [WYWIAD]

Materiały prasowe / Wisła Płock / Na zdjęciu: Emil Kot
Materiały prasowe / Wisła Płock / Na zdjęciu: Emil Kot

- Pracowałem na budowie i w sortowni śmieci, myłem kabiny toi-toi i ścinałem choinki na święta. Podejmowałem się każdego zajęcia, dzięki któremu mogłem dalej być zaangażowany w piłkę - mówi nam Emil Kot, nowy dyrektor ds. skautingu Wisły Płock.

W tym artykule dowiesz się o:

Droga na szczyt bywa wyboista. Emil Kot - nowa postać w PKO Ekstraklasie - swoją historię pisze właśnie w takim stylu. Pracował w niższych ligach na Mazowszu, pomagał odbudowywać Polonię Warszawa, a po odejściu z Konwiktorskiej 6 wyjechał do Wielkiej Brytanii, by wszystko zacząć od nowa. Z pracy w futbolu nie mógł się utrzymać, więc podejmował się innych zajęć.

- Trenerzy zarabiają za trening przeważnie 20-30 funtów. Może kawaler da radę utrzymać się z takiej pensji, ale mając rodzinę, to po prostu nierealne. Dlatego chwytałem się różnych rzeczy. Robiłem kebaby na budowie z ludźmi z Turcji, potem byłem pomocnikiem kucharza w polskiej kuchni, która też znajdowała się na budowie. Później podjąłem się pracy fizycznej jako pomocnik. Nigdy nie bałem się zwykłej pracy - mówi nam nowy dyrektor ds. skautingu Wisły Płock. Autor cenionego w środowisku projektu "Ty też masz szansę" dla młodych piłkarzy bez klubów i z niższych lig, który teraz sam dostał szansę w PKO Ekstraklasie.

Michał Grzela, WP SportoweFakty: Ze względu na problemy zdrowotne zakończył pan karierę piłkarską i w młodym wieku dołączył do sztabu Polonii Warszawa, a następnie zdecydował się na emigrację do Wielkiej Brytanii. Skąd taka decyzja? 
Emil Kot, dyrektor ds. skautingu Wisły Płock: 

Tuż po awansie z Polonią do III ligi w 2014 roku nie mogliśmy dojść do porozumienia z ówczesnym prezesem. Mieliśmy inną wizję tego, jak klub powinien być budowany zarówno w krótko jak i długoterminowej perspektywie. Kilka rzeczy nie pokrywało się z wcześniejszym ustaleniami, dlatego odszedłem tuż po tym, jak zrobił to Piotr Dziewicki. To był pierwszy czynnik, który sprawił, że dziś mieszkam w Anglii.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: potężny strzał, odrobina szczęścia i... fantastyczny gol. Palce lizać!

Co oprócz tego wpłynęło na tak raptowne zmiany?

Po odejściu z Polonii miałem kilka ofert z niższych lig, przede wszystkim w regionie Mazowsza. Trudno jednak było mówić o konkretach. Ponadto, awans z Polonią zszedł się w czasie z narodzinami mojej córki. Trzeba było zacząć myśleć więcej o rodzinie i kwestiach finansowych. W związku z tym, że w Polonii odpowiadałem m.in. za sprawy, które trzeba było załatwić z obcokrajowcami w języku angielskim, razem z moją dziewczyną zdecydowaliśmy, że spróbujemy szczęścia za granicą.

Wyjazd był zapewne sporym wyzwaniem?

Nigdy nie bałem się zwykłej pracy. Jakby ktoś kiedyś zdecydował się spisać wszystkie zajęcia, których podjąłem się w ciągu ostatnich lat, to na koniec naprawdę mógłby złapać się za głowę. Robiłem przeróżne rzeczy, począwszy od pracy na budowie, poprzez pracę w sortowni śmieci, mycie kabin toi-toi czy ścinanie choinek na święta Bożego Narodzenia, a skończywszy na sprzedawaniu akcji na giełdzie. Na dobrą sprawę od zawsze podejmowałem się każdego zajęcia, dzięki któremu dalej mogłem być zaangażowany w prowadzenie treningów.

Udało się panu na Wyspach zapewnić byt rodzinie z pracy tylko w przy futbolu?

Patrząc prawdzie w oczy, nie bardzo. Na Wyspach na start nie da się wyżyć z samego futbolu. Trenerzy zarabiają za trening przeważnie 20-30 funtów. Może kawaler da radę utrzymać się z takiej pensji, ale mając rodzinę, to po prostu nierealne. Dlatego chwytałem się różnych rzeczy. Robiłem kebaby na budowie z ludźmi z Turcji, potem byłem pomocnikiem kucharza w polskiej kuchni, która też znajdowała się na budowie. Później podjąłem się pracy fizycznej jako pomocnik i dopiero po upływie 1,5 roku otrzymałem propozycję pracy biurowej jako kupiec materiałów budowlanych. Nadal jestem aktywny w "budowlance". Aktualnie zajmuję się kosztorysami załamywaczy światła w firmie Levolux. Pracuję nad projektami w USA i UK.

Mimo to wciąż jest pan w stanie wygospodarować czas na piłkę nożną.

Nie chcę mówić, że praca przy kosztorysach to praca marzeń. Po prostu nauczyłem się tego, będąc na miejscu w UK. Daje mi ona jednak na tyle duży komfort, że dalej mogę na co dzień rozwijać swoje hobby, którym jest piłka nożna. Muszę podkreślić, że w Balham F.C pracuję jako wolontariusz. Projekt "Ty też masz szansę" to również wolontariat. Jedyna pensja, którą mam, jeśli chodzi o piłkę, to ta z Wisły Płock.

Od kilku lat jest pan zaangażowany w projekty w niższych ligach w Anglii. Jak ukształtowała pana praca na takim poziomie?

Jestem zupełnie innym trenerem niż w momencie rozpoczęcia przygody z piłką na Wyspach. Nie da się ukryć, że w Anglii nawet na niższym poziomie można naprawdę się wiele nauczyć. Mnóstwo osób dookoła mnie ma doświadczenie z różnych stron świata. W naszym sztabie trenerskim w Balham mamy trenerów z Albanii, Francji i RPA. Każdy z nich ma trochę inny styl "coachingu", co jest moim zdaniem świetne. Możemy się od siebie wiele nauczyć. Dodatkowo każdy z nich kończył kursy w angielskiej FA i posiadają licencje UEFA B.

Czy pan też postanowił skorzystać z tamtejszych kursów?

Robiłem kursy w Walii. Na początku zdecydowałem się na absolutnie podstawową wersję, żeby nauczyć się tego, jak od podstaw wygląda u nich szkolenie. Z racji tego, że miałem już wtedy UEFA B, mógłbym od razu aplikować na UEFA A, ale chciałem uzupełnić wszystkie luki. Zrobiłem podstawowy kurs oraz UEFA C. Aktualnie czekam na odpowiedź w sprawie aplikacji na kurs UEFA A. Również w Walii.

Jakie są różnice w szkoleniu, pracy klubu pomiędzy Polską a Wielką Brytanią?

Przede wszystkim w Wielkiej Brytanii panuje zupełnie inna kultura pracy. Trenerzy są zdecydowanie bardziej otwarci na uwagi, które spływają ze strony zespołu. W Polsce często jest to po prostu nie do przyjęcia. Trenerzy potrafią się nawet obrazić. Tu nie ma o tym mowy, przez co komunikacja między sztabem szkoleniowym a piłkarzami stoi na najwyższym poziomie. Wszyscy patrzymy w jednym kierunku i jedziemy na tym samym wózku. Działamy jak jeden organizm. Przed zmianą otoczenia zupełnie o to nie dbałem, na dobrą sprawę nie dopuszczając do siebie myśli z zewnątrz. Liczyła się tylko moja wizja i to, co mam do powiedzenia. Teraz jest zupełnie inaczej.

Profesjonalizm Anglików rzuca się w oczy?

Zdecydowanie. Nawet w Balham - na 9. poziomie rozgrywkowym - mimo że mamy mniej treningów i zaliczamy się do klubów "semi-pro", wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Korzystamy z kamer VEO. Nagrywamy nasze domowe spotkania oraz treningi. Analizujemy, co możemy zrobić lepiej, tworzymy klipy dla zespołu, które później wrzucamy im na WhatsApp. Rozbudowany sztab, planowanie, pełna kontrola tego, co się dzieje. Podoba mi się to. To tylko świadczy o niesamowitym profesjonalizmie.

Wszystko, o czym do tej pory pan mówił, dotyczy fachu trenera. Ale w pana życiu szczególne miejsce zajmuje skauting.

Skauting zawsze był obok. To moje hobby, coś ekstra. Dlatego chcę rozwijać się dwutorowo - jako trener i jako osoba zaangażowana w skauting. Nie będę ukrywał, że w przyszłości widzę się w szatni piłkarskiej, ewentualnie w połączonej roli. Niemniej już kilka dobrych lat temu, grając w Championship Managera, a później w Football Managera, lubiłem znaleźć utalentowanego gracza w jednej z niższych lig, a po jakimś czasie sprzedać go za pokaźną sumę pieniędzy. Dawało mi to ogromną satysfakcję.

Rzeczywistość nieco różni się jednak od gry.

Oczywiście. Skauting to pozyskiwanie zawodników pod dany profil, który wskaże trener pierwszego zespołu bądź dyrektor sportowy. Wielu ludzi sprowadza skauting do zasady "kup tanio, sprzedaj drogo". To błędne rozumowanie. Jeśli klub w danej chwili potrzebuje 30-letniego piłkarza na pozycję bramkarza bądź środkowego obrońcy, nikt nie będzie sprowadzał go z myślą o późniejszym zysku. Często ludzie o tym zapominają.

W którym momencie zaczął traktować pan skauting bardziej poważnie?

Przez długi czas obserwowałem sytuację - jeszcze jako czynny piłkarz - zastanawiając się, jak to funkcjonuje. W trakcie meczów dostrzegałem wielu ciekawych zawodników, a w rocznikach 90. i 91. na Mazowszu grało ich naprawdę sporo, m.in. Jakub Kosecki, Tomasz Kupisz, Maciej Jankowski, Damian Jaroń, Jacek Pawłowski, czy Wojciech Szczęsny. Śledziłem sobie ich losy i to, jak się rozwijają. Doskonale pamiętam, jak grali, gdy byli młodsi i gdzie są teraz.To też można poddać analizie. Tym bardziej że pamiętam ich z rywalizacji na boisku. Ponadto, będąc później trenerem, nie bałem się zaufać młodemu i niedoświadczonemu chłopakowi. Zawsze byłem otwarty na sprawdzenie ludzi znikąd. Będąc trenerem w lidze okręgowej w KS Pniewo w wieku 22 lat, miałem w składzie kilku 16-latków, którzy zawsze mieli ode mnie pełne zaufanie i wsparcie.

Czyli zamiłowanie do skautingu towarzyszy panu przez całą karierę.

To wszystko sprawiło, że kilka lat temu pojawił się pomysł utworzenia "Ty też masz szansę", czyli projektu, który służy jako okno wystawowe dla chłopaków z niższych lig. Wiedziałem, że takie test mecze organizuje się w Wielkiej Brytanii, więc postanowiłem sprawdzić to w Polsce i okazało się to strzałem w "10". Jedyna różnica jest taka, że my robimy to non-profit, a wszędzie na świecie za takie spotkania trzeba płacić często niemałe pieniądze.

Czy ten projekt był w jakimś stopniu dla pana przełomowy?

Projekt, mimo zaledwie kilku lat działalności, szybko zyskał popularność. Dopiero w zeszłym roku założyliśmy pełnoprawne struktury, czyli stowarzyszenie. To też dużo zmieniło pod kątem postrzegania mojej osoby w Polsce. Przez to, że w trenowanie zaangażowany jestem głównie w Wielkiej Brytanii, w naszym kraju przyczepiła się do mnie łatka skauta. Nie mam z tym jednak żadnego problemu, ale sam doskonale wiem, w którą stronę się rozwijam i nie planuję z tego rezygnować.

Jeśli chodzi o skauting, to nie będzie dalekie od prawdy stwierdzenie, że jest pan samoukiem.

Całkowicie. Nie pobierałem żadnych nauk w tym zakresie poza kilkoma kursami w Anglii oraz kursami zdalnymi, które są relatywnie tanie. Cała reszta to wiedza, którą zgromadziłem poprzez czytanie książek i materiałów o tematyce skautingowej. Do tego dochodzi praktyka i mnóstwo rozmów z ludźmi, głównie z trenerami, którzy często są świetnymi skautami.

Niedawno dołączył pan do Wisły Płock. Zainteresowanie panem ze strony klubów szczebla centralnego pojawiło się jednak znacznie wcześniej. 

Wszystko zaczęło się od pierwszych sukcesów Victorii Londyn, której byłem trenerem. Zaliczyliśmy dwa awanse z rzędu i zdobyliśmy dość prestiżowy puchar w hrabstwie Middlesex. Zacząłem otrzymywać propozycje, wiele z nich dotyczyło skautingu. Wówczas w rozmowach podkreślałem, że przede wszystkim jestem trenerem.

Czy praca w Ekstraklasie, na jakimkolwiek stanowisku, była pana celem?

Oglądam tę ligę od dziecka, interesuję się nią bardziej niż tym, co dzieje się chociażby w Premier League. Nie skłamię więc, jeśli powiem, że być częścią Ekstraklasy, od zawsze było jednym z moich marzeń. Jednocześnie muszę przyznać, że to nie jest też tak, że bardzo do tego dążyłem w ostatnich miesiącach. Poniekąd pogodziłem się z koniecznością systematycznej pracy w Anglii i wspinaniu się po kolejnych szczebelkach piramidy piłkarskiej. Oferta z Płocka była dla mnie dużym zaskoczeniem.

W jaki sposób Wisła skontaktowała się z panem?

Odezwał się do mnie trener II drużyny - Marek Brzozowski - czy byłbym w stanie pomóc Wiśle pod kątem skautingu ze szczególnym uwzględnieniem właśnie II zespołu oraz akademii. Stwierdziłem, że jeśli będę mógł to robić zdalnie z Wielkiej Brytanii, to warto porozmawiać z prezesem Marcem. Po paru dniach doszliśmy do porozumienia i stwierdziliśmy, że możemy spróbować trochę podziałać. Swego czasu mówiło się, że Ekstraklasie się nie odmawia, a że w moim przypadku obie strony były na "tak", to po prostu musiałem się zgodzić.

Prezes Marzec nie wyrażał obaw wobec tego, że nie będzie pan cały czas obecny w Płocku, a rozwój skautingu Wisły nie będzie pana jedynym zajęciem?

Nie będę cały czas siedział w Anglii. Po nowym roku wybieram się do Płocka, a później będę chciał być co najmniej raz w miesiącu na wizytacji w klubie. Myślę, że gdyby prezes Marzec był z czegokolwiek niezadowolony, nie doszlibyśmy do porozumienia. W jednej z naszych rozmów sam przyznał, że jest pewien, iż sobie poradzę.

Jego wiara idzie w parze z pana elastycznością i pewnością siebie.

Osobiście nie widzę żadnego problemu w tym, że oprócz działań dotyczących Wisły będę musiał poświęcić się innym obowiązkom. W ciągu ostatnich lat nauczyłem się świetnie zarządzać swoim czasem, a i rozwój technologiczny zdążył wyjść naprzeciw wielu wyzwaniom.

Co konkretnie przekonało pana do związania się z Wisłą?

Przede wszystkim wizja klubu i fakt, że będę mógł własną pracą wylać jakiś fundament. Zawsze lubię coś po sobie zostawić. W Płocku od podstaw będę budował cały pion skautingowy, co wydaje mi się bardzo interesujące między innymi ze względu na perspektywę poszukiwań zawodników do klubu w niższych ligach. W przeszłości Wisła słynęła z tego typu ruchów, ściągając do siebie przyszłych reprezentantów Polski - Peszkę, Jelenia oraz Mierzejewskiego. Oprócz tego bardzo cenię sobie możliwość wcielenia w życie własnych planów oraz współpracę ze świetnym fachowcem, jakim niewątpliwie jest Marek Brzozowski.

Jakie są pana plany i zadania na najbliższe miesiące?

Wprowadzenie i przeszkolenie ludzi, którzy będą tworzyć skauting w Wiśle Płock. Muszę myśleć także o wzmocnieniach dla II drużyny, ponieważ chcemy, aby ten zespół jak najszybciej wywalczył awans do III ligi. W momencie, w którym z powrotem ruszą rozgrywki młodzieżowe, będziemy również myśleć o pozyskiwaniu zawodników z roczników 2003, 2004 i 2005.

Czy poszukiwanie nowych graczy planujecie zawęzić tylko do Polaków?

Będziemy też obserwować, co dzieje się na Wyspach. Trzeba jednak pamiętać, że mamy tu sporo przedstawicieli Polonii, którzy nie zdołali przebić się w żadnej z topowych akademii. Jeśli mielibyśmy decydować się na jakiegoś obcokrajowca, to musi on zdecydowanie wyrastać umiejętnościami ponad resztę piłkarzy.

Czy jednak istnieje szansa, że zainicjujecie jakiś transfer do I zespołu?

Wszystko zależy od tego, czy trafimy na odpowiedniego piłkarza. Jeśli tak, wtedy sporządzony raport trafi na biurko dyrektora Magdonia. On podejmie decyzję.

Przed panem szereg nowych wyzwań, które wiążą się z wejściem na głęboką wodę, jaką jest Ekstraklasa. Czuje pan, że zdoła odnaleźć się w nowych okolicznościach?

Zdaję sobie sprawę z tego, że kilka rzeczy się zmieni. Wystarczy wspomnieć o mediach społecznościowych, których nie będę mógł prowadzić jak najzwyklejszy fan polskiej piłki. Praca w klubie, który na co dzień występuje w Ekstraklasie, niesie ze sobą szereg obowiązków. Więcej osób będzie patrzyć mi na ręce. Więcej osób będzie oceniać wszystko to, co robię. Nie mam z tym żadnego problemu. Mam czyste sumienie i wiem, jak ciężko pracowałem, żeby znaleźć się w miejscu, w którym dziś jestem. Wiem też, dokąd zmierzam i wiem, jak wiele pracy wciąż przede mną, zważywszy na to, że dalej chcę się rozwijać jako trener i jako skaut. Moja kultura pracy sprawia, że nie boję się tego, co mnie czeka. Poza tym praca w piłce to nie "praca". To czysta przyjemność i sport, który kocham od dziecka.

Zobacz także: PKO Ekstraklasa: Pogoń Szczecin odpowiedziała wygraną na krytykę. Stal Mielec statystowała
Zobacz także: 

El. MŚ 2022: Polska poznała rywali. Czekają nas mecze z gigantem!

Źródło artykułu: