Szaleństwo triumfatora Złotej Piłki. George Weah przeciera dyktatorskie szlaki

W ostatnich latach XX wieku zapisał się złotymi zgłoskami na kartach historii piłki nożnej. Dziś George Weah nadal pozostaje w centrum uwagi. Drobna różnica polega na tym, że wraz z upływem czasu coraz trudniej usłyszeć o nim dobre słowo.

Michał Grzela
Michał Grzela
George Weah Getty Images / Mustafa Yalcin/Anadolu Agency / Na zdjęciu: George Weah
To, za co wciąż ceni się George'a Weaha, to z całą pewnością jego droga na szczyt. Liberyjczyk wychował się w stolicy kraju, Monrowii. W dzieciństwie jego codziennością był slumsy, na których temat nie sposób powiedzieć nic pozytywnego. Bagienny teren, gdzie upchnięta ludność respektowała jedną prostą zasadę. Przetrwać mogły tylko najsilniejsze jednostki. Weah nie tylko okazał się członkiem tej elitarnej grupy, ale w kolejnych latach za sprawą swoich działań wyrwał Liberię ze szponów kompletnej anonimowości.

Kamerun - przedsionek piłkarskiego raju 

Pierwszym szalenie istotnym krokiem w karierze Weaha była przeprowadzka do Kamerunu. Właśnie w tym kraju zetknęły się drogi - jego oraz selekcjonera tamtejsze reprezentacji. Claude Le Roy, bo o nim mowa, dostrzegł nieszablonowy talent Liberyjczyka. Swoim odkryciem podzielił się z ówczesnym trenerem AS Monaco, Arsenem Wengerem. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Słynny Francuz sprowadził Weaha do Europy. Zważywszy na to, jak potoczyły się losy zawodnika w kolejnych latach, można domniemywać, że Wenger nigdy nie żałował swojej decyzji.

Podbój Francji i reszty świata 

Pod batutą późniejszego szkoleniowca Arsenalu Weah z powodzeniem zaczął budować piłkarski kapitał na Starym Kontynencie. Zaledwie kilka miesięcy po zasileniu szeregów Monaco - w roku 1989 - po raz pierwszy w karierze otrzymał nagrodę dla najlepszego piłkarza Afryki. Zaledwie dwa lat później miał już na swoim koncie Puchar Francji, a także tytuł zagranicznego piłkarza sezonu Ligue 1. Jakby tego mało, kolejne sukcesy czaiły się tuż za rogiem.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: brutalny faul, a potem... bijatyka!

Dobrymi występami w barwach Monaco Weah zapracował na transfer do lepszego klubu. W lipcu 1992 roku Paris Saint-Germain zapłaciło za Liberyjczyka 6,5 miliona euro. Z Paryżanami napastnik sięgnął nie tylko po mistrzostwo Francji, dwa Puchary kraju oraz Puchar Ligi. Wtedy - przede wszystkim - nadeszła jego złota era, jeśli chodzi o wyróżnienia indywidualne. Weah po raz drugi i trzeci został wybrany najlepszym zawodnikiem Afryki, a w 1995 roku został uznany przez FIFA oraz "France Football" najlepszym piłkarzem globu. Gdyby wtedy dostęp do internetu był taki jak dziś, zapewne za sprawą zdobycia przez niego Złotej Piłki fraza "Liberia" w mgnieniu oka zyskałaby na popularności. Sam kraj natomiast stałby się stolicą turystyki w tej części Afryki.

Podczas odbierania jednej z nagród Weah stwierdził, że udało mu się zaistnieć dzięki Arsenowi Wengerowi. Według snajpera starania fachowca znad Sekwany sprawiły, że zdołał ugruntować swój status gwiazdy światowego formatu. Skalę osiągnięcia przez Weaha najwyższego możliwego pułapu dodatkowo potęguje jeszcze późniejsza historia plebiscytów na najlepszego piłkarza w danym roku. Do dziś żaden gracz z kontynentu afrykańskiego nie zdołał bowiem powtórzyć wyczynu, który stałem się udziałem Liberyjczyka.

Ostatnie podrygi geniuszu

Latem 1995 roku Weah zamienił PSG na AC Milan. Półwysep Apeniński stał się tym samym naocznym świadkiem powolnego schyłku wspaniałej kariery byłego podopiecznego Arsene'a Wengera. Do 1998 roku włącznie Weah był brany pod uwagę chociażby w kontekście plebiscytu FIFA XI. Potem jednak zawodnikowi dał się we znaki upływ czasu. Z Liberyjczyka zaczęło ulatywać powietrze. Każda kolejna przygoda - Chelsea FC, Manchester City, Olympique Marsylia - kończyła się większą lub mniejszą, ale klapą. Koniec końców Weah wyjechał w 2001 roku do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, gdzie dwa lata później zdecydował o przejściu na piłkarską emeryturę.

Legenda o wielkim sercu 

Łatwo zauważyć, że kariera George'a Weaha była niekompletna. Legendarny napastnik bez dwóch zdań odcisnął piętno na uprawianej dyscyplinie w zakresie indywidualnych osiągnięć. Nieco gorzej wiodło mu się jednak w przypadku starań kolektywu. Po pierwsze, Weah nie wywalczył żadnego trofeum na arenie międzynarodowej w piłce klubowej. Po drugie, wraz ze swoją reprezentacją, którą na dobrą sprawę sam finansował, ani razu nie zakwalifikował się na mistrzostwa świata.

Te niepowodzenia nie przeszkodziły Weahowi na stałe pozostać w panteonie gwiazd futbolu. Patrząc na wszelkiego rodzaju klipy z lat 90. XX wieku można odnieść wrażenie, że Liberyjczyk wyprzedził swoje czasy. Siła, szybkość, umiejętność efektywnej współpracy z kolegami oraz gry poza polem karnym rywala. Weah mógł pochwalić się każdą z tych cech. Mimo roli napastnika był typem multizadaniowca, który perfekcyjnie wywiązywał się ze swoich obowiązków w wielu sytuacjach boiskowych. Wobec tego nie dziwi fakt, że Weah został uwzględniony w następujących rankingach - 100 najlepszych piłkarzy w historii ("World's Soccer's") oraz opracowanym przez Pelego FIFA 100, który zasady był niemal identyczne.

Poza boiskiem - w trakcie kariery - Weah był zaangażowany w szeroko pojętą działalność humanitarną. Liberyjczyk był m.in. ambasadorem dobrej woli ONZ. Pełnił także taką samą funkcję dla UNICEF, a sam angażował się w zbieranie funduszy na poprawę poziomu edukacji w swojej ojczyźnie oraz ochoczo nawoływał do walki z rasizmem. Na pierwszy rzut oka mamy więc do czynienia z istnym wzorem do naśladowania. Czy aby jednak na pewno?

Nowe ambicje

Wszystko, o czym była już mowa, brzmi jak laurka człowieka bez skazy. Skandale go nie dotyczą, a wszystko to, co powszechnie uważane jest za zło w najczystszej postaci wywołuje u niego odruch wymiotny. Rzeczywistość to jednak zupełnie inna historia. George Weah jest politykiem. I to nie zwykłym szeregowym posłem, a prezydentem Liberii. Oczywiście, rządzenia jako takiego nie wypada wręcz krytykować. Sęk w tym, że sposób, w jaki zdobywca Złotej Piłki z 1995 roku sprawuje władzę, daje ku temu podstawy.

Weah przekroczył próg świata polityki krótko po zamknięciu rozdziału pt. "piłka nożna". Już w 2005 roku był kandydatem na urząd prezydenta Liberii. Był gracz m.in. PSG oraz Milanu uzyskał nawet największą liczbę głosów w pierwszej turze wyborów, ale w drugiej musiał uznać wyższość Ellen Johnson Sirleaf. Według niektórych ekspertów Weah sam pozbawił się szans na zwycięstwo. Czkawką odbił mu się brak politycznego wyrachowania, co przełożyło się na dziwne - momentami pełne kłamstw - wydarzenia z nim w roli głównej. Chlubienie się fałszywym dyplomem studiów pierwszego stopnia jest tego najlepszym przykładem.

Pierwsze wybory - sygnał ostrzegawczy

Farsa miała swoją kontynuację również po oficjalnym ogłoszeniu zwycięzcy politycznej batalii. Weah - sfrustrowany porażką z Sirleaf - postanowił zakwestionować uczciwość wyborów. Emerytowany napastnik miał przekonywać, iż doszło do na tyle poważnych naruszeń, że wynik nie może zostać uznany za oficjalny. Wzorowa opinia międzynarodowych obserwatorów tamtych wyborów nie miała w tamtej chwili najmniejszego znaczenia.

Weah wiedział swoje. Szybko doszedł do wniosku, że musi zostać wierny swoim ideałom. Te natomiast podpowiadały mu, że jeśli ktoś powinien objąć urząd prezydenta w 2005 roku, to właśnie on. Znamienny pozostaje fakt, że już wtedy wśród osób niezbyt przychylnie patrzących na jego aktywność polityczną znajdowali się reprezentanci Liberii. Czy ktoś mógł znać Weaha lepiej niż koledzy z szatni piłkarskiej? Poza rodziną na próżno szukać kandydatów, którzy sprostaliby tego typu wymaganiom.

Samuel Doe - ukochany dyktator Weaha

Można domniemywać, że osoby znające Weaha zdawały sobie sprawę z jego stosunku do ery Samuela Doe. Bezwzględny i brutalny dyktator - to bodaj najłagodniejszy sposób, w jaki można opisać Doe. Miał on jednak jedną fundamentalną zaletę. Lubił futbol, a to stanowiło bezpośredni łącznik między nim a Weahem. Jego panowanie w Liberii to dla większości nic innego, jak symbol okrutnej wojny domowej. Weah zapamiętał go jednak nieco inaczej.

22 stycznia 2018 roku. Na stadionie Samuela Doe w Monrowii zgromadziło się istne morze ludzi. Tym razem powodem nie jest mecz z udziałem reprezentacji Liberii. Obiekt został wykorzystany w związku z zaprzysiężeniem nowego prezydenta kraju, którego obywatele wybrali niespełna miesiąc wcześniej, 26 grudnia 2017 roku. - Spędziłem wiele lat swojego życia na stadionach, ale dzisiejsze uczucia, które mi towarzyszą są niepowtarzalne - takie słowa podają z ust dotychczasowego prezydenta elekta, George'a Weaha.

Od wygranych przez Weaha wyborów mijają właśnie dwa lata. Przywołany przed momentem stadion wciąż nosi nazwę Samuela Doe i nic nie wskazuje na to, żeby miało się to zmienić. Ale to przecież nic złego, prawda? W końcu, kto jak jak nie Doe był skory do wyłożenia kasy na potrzeby futbolu w Liberii, w tym także kariery samego Weaha. Zapewne niektórzy pozostaną tą informacją zmartwieni, ale na tym dopiero zaczynają się kontrowersje wokół osoby najlepszego piłkarza 1995 roku.

Wątpliwe miłosierdzie 

Politycznym rywalem Samuela Doe był Charles Taylor. Walka o wpływy między tą dwójką miała krwawy charakter. Jej pokłosie to niezliczona ilość ofiar oraz publiczne zgładzenie Doe w 1990 roku przez rebeliantów, którymi dowodził Taylor - w XXI wieku skazany na 50 lat więzienia za zbrodnie przeciwko ludzkość. Sześć lat później na łamach "Timesa" Weah - zaniepokojony na dobrą sprawę wszystkim, co dzieje się na terytorium jego ojczyzny - apelował do ONZ o interwencję w Liberii. Jak nie trudno się domyślić, niezbyt spodobało się to Taylorowi. Dyktator z pomocą swoich ludzi szybko zlokalizował rodzinę piłkarza w Liberii i z bojowym nastawieniem wkroczył na należący do niej teren.

Te godne pożałowania okoliczności nie przeszkodziły nawiązać Weahowi szalenie bliskich stosunków z rodziną Taylorów nieco ponad 20 lat później. Były piłkarz zaczął współpracować z Jewel Tayor. W rezultacie była pierwsza dama Liberii objęła urząd wiceprezydenta. Taki obrót wydarzeń - słusznie - wywołał prawdziwą burzę. Dlaczego Weah związał się na ścieżce zawodowej z kobietą, której mąż zadał cierpienie jemu i jego najbliższym? W trakcie kampanii prezydenckiej w 2017 roku środowisko międzynarodowe podejrzewało, że mąż Charles Taylor nadal kontroluje scenę polityczną w kraju. Mało tego, to on miał poprowadzić Weaha do triumfu w wyborach prezydenckich. Oczywiście późniejszy zwycięzca wyborów przekonywał, że są to nic nie znaczące oszczerstwa.

Piękne obietnice - puste słowa prezydenta Weaha 

Co prawda nikt nie zdołał wykazać koneksji między Weahem a Taylorem, ale nie zmienia to faktu, że były gwiazdor europejskich boisk jest osobą o kurczącym się zaufaniu społecznym. Trudno się temu dziwić. Wybór Jewel Tayor jako swojej prawej ręki przy jednoczesnych zapowiedziach o odsunięciu starej gwardii od władzy i walce z korupcją nie mógł spotkać się z całkowitą aprobatą ludności. Oliwy do ognia dolało także usposobienie Weaha względem kolejnej obietnicy, tym razem dotyczącej wyprowadzenia Liberii ze skrajnej biedy.

W ciągu dwóch lat u steru 54-letni lider nie zrobił nic, co przyczyniłoby się do poprawy i tak już tragicznej sytuacji. Zamiast tego odznaczył m.in. Arsene'a Wengera, który o Liberii wie tyle, ile powiedział mu Weah. Sam prezydent natomiast broni się przed podaniem do informacji publicznej swojego oświadczenia majątkowego. W końcu, konia z rzędem temu, kto przewidzi reakcję biednego społeczeństwa na potężne zasoby bogactwa głowy państwa. Chyba każdy zgodzi się, że mydlenie oczu - chociażby za pośrednictwem piosnek, jak ta wydana przez Weaha w tym roku na temat walki z koronawirusem, to zdecydowanie lepsze rozwiązanie aniżeli prawdomówność, czy szacunek do obywateli. W końcu najważniejsze to zachować zimną krew i grunt pod własnymi nogami.

Piłkarska legenda pracuje na miano dyktatora 

W czerwcu 2019 roku nigeryjska dziennikarska - Adeola Fayehun - nagrała materiał pt. "Czy prezydent Liberii George Weah staje się dyktatorem?". Specjalistka do spraw geopolitycznych, społecznych i gospodarczych czarno na białym - w oparciu o oficjalne nagrania i artykuły - przedstawiła sytuacją w Liberii. Ekspresowy rozwój osobistych projektów prezydenta, publicznie wygłoszone groźby pod adresem jego przeciwników, czy wyłączenie internetu w całym kraju w odpowiedzi na protesty ludności w związku z wciąż fatalną kondycją ekonomiczną kraju. To tylko niektóre z jego poważniejszych grzechów względem Liberii.

Takie podejście to nie sposób a na sukces, a na upadek, który już dziś niektórzy wróżą Weahowi. Prezydent Liberii uosabia wartości, które wpisują się w stereotyp afrykańskiego władcy - nieomylnego i bezpardonowego. W najnowszych materiałach, czy nawet prostych wypowiedziach poświęconych jego osobie raczej na próżno szukać niegdyś wszędobylskich superlatyw.

- Pamiętam Samuela Doe. Droga obrana przez Weaha jest łudząco podobna.

- Zanim pomyśli o zostaniu dyktatorem, niech sprawdzi, jak skończyli Charles Taylor i Samuel Doe. Sam może trafić na tę listę - tak wyglądają tylko niektóre komentarze, oceniające ostatnie działania Weaha.

Porównanie niegdyś najlepszego piłkarza globu do osób, którzy odpowiadają za śmierć tak wielu ludzi, nie wymaga komentarza. Weah powoli, ale za to coraz śmielej zaczyna ustawić się w szeregu z najokrutniejszymi przedstawicielami gatunku ludzkiego. Interpretacja jego postpiłkarskiego życia burzy stworzony przez niego przed laty obraz porządnego i uczciwego człowieka.

Zobacz także: Premier League. Najsmutniejszy Boxing Day w historii według Juergena Kloppa. Wszystko przez pandemię koronawirusa

Zobacz także: Jan Tomaszewski: Mogę powiedzieć, co powinien zrobić Brzęczek, a czego nie zrobił przez dwa lata

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×