Premier League: Frank Lampard siedzi na beczce prochu, w Chelsea wrze

PAP/EPA / Andy Rain / POOL / Na zdjęciu: Frank Lampard
PAP/EPA / Andy Rain / POOL / Na zdjęciu: Frank Lampard

Miesiąc temu wydawało się, że Frank Lampard wchodzi w najlepszy okres swojej pracy w Chelsea. Dziś nastroje są całkowicie odmienne, a legenda "The Blues" siedzi na beczce prochu.

Cztery porażki, jeden remis i jedno zwycięstwo w sześciu ostatnich meczach Premier League - londyńczycy wpadli w nieprawdopodobny dołek i choć 8. miejsce w tabeli ze stratą trzech punktów do pierwszej czwórki nie wygląda tragicznie, te liczby wcale nie muszą uratować posady Franka Lamparda.

Kai Havertz, Timo Werner, Ben Chilwell, Hakim Ziyech, Edouard Mendy i Thiago Silva - sprowadzenie tych zawodników latem ubiegłego roku kosztowało niemal 250 mln euro. To miały być atuty, dzięki którym menedżer "The Blues" wypełni luki po całkiem niezłym przecież poprzednim sezonie i włączy swoją drużynę do walki o mistrzostwo Anglii.

Im lepiej, tym gorzej

Gdy Lampard obejmował londyński zespół półtora roku temu, obowiązywał jeszcze zakaz transferowy, w dodatku Stamford Bridge dopiero co opuścił Eden Hazard. Dlatego Roman Abramowicz dał byłemu reprezentantowi Anglii czas i niespotykany jak na siebie spokój.

ZOBACZ WIDEO: Piłka nożna. To początek ery Roberta Lewandowskiego? Rok 2020 należał do Polaka!

Lampard wprowadził do składu kilku wychowanków (Tammy Abraham, Mason Mount, Reece James), zajął na finiszu 4. miejsce w tabeli i dał nadzieję, że po mocnym ostatnim okienku transferowym, ziści sny o potędze. I tak do pewnego momentu było. Po remisie z FK Krasnodar (1:1) w ostatniej kolejce fazy grupowej Ligi Mistrzów, Chelsea miała na koncie 17 spotkań bez porażki. Z grupy wyszła z 1. miejsca (w 1/8 finału zagra z Atletico Madryt), a w Premier League miała na tyle dobrą sytuację, że mogła realnie myśleć o mistrzostwie Anglii.

Chelsea obnażona przez poranionego rywala

To co wydarzyło się później, zniweczyło wszystko. W sześciu ostatnich meczach "The Blues" zgarnęli marne cztery punkty (wygrali tylko z West Hamem United - 3:0) i wylądowali w środku stawki.

Ostatnia porażka z Manchesterem City (1:3) była wręcz symboliczna. Wicemistrz Anglii przyjechał do Londynu bez Edersona, Gabriela Jesusa, Kyle'a Walkera, Erica Garcii czy Ferrana Torresa, którzy są zakażeni koronawirusem. To był idealny moment, by ich pokonać, a stało się dokładnie odwrotnie. Ekipa Pepa Guardioli obnażyła wszystkie słabości gospodarzy i już do przerwy prowadziła różnicą trzech goli.

Takiej potwarzy Roman Abramowicz może nie znieść, zwłaszcza że latem nie szczędził pieniędzy na transfery, a do ruchów, które wykonał jego pion sportowy, trudno się przyczepić. To były na pozór hitowe, logiczne i przemyślane transfery.

Nowe gwiazdy rozczarowują

Nowe twarze na razie jednak nic wielkiego nie pokazują. Umiarkowanie pozytywnie można ocenić grę Edouarda Mendy'ego (spisuje się bez porównania lepiej niż kompletnie rozbity Kepa Arrizabalaga) oraz Bena Chilwella, który był łakomym kąskiem nie tylko dla Chelsea.

Na całej linii zawodzą Kai Havertz i Timo Werner, którzy albo mają duże problemy z aklimatyzacją, albo na razie nie potrafią się dostosować do intensywności Premier League.

Były snajper RB Lipsk, który w ubiegłym sezonie Bundesligi zdobył 28 goli i ustąpił na finiszu tylko Robertowi Lewandowskiemu (34), teraz w Chelsea jest kompletnie zagubiony. Seryjnie marnuje dobre okazje, stracił pewność siebie i póki co "pracuje" na tytuł niewypału transferowego na miarę Andrija Szewczenki czy Fernando Torresa, którzy też mieli być w Londynie gwiazdami, a ostatecznie klub żegnał się z nimi w poczuciu fatalnie zainwestowanych pieniędzy.

To nie piłkarze jednak zapłacą za kiepskie wyniki Chelsea. Jeśli Romanowi Abramowiczowi nie starczy cierpliwości, pierwsza poleci głowa Franka Lamparda. Legendarny pomocnik "The Blues" doskonale o tym wie. Sam przecież - jeszcze gdy grał w piłkę - widział z bliska, jak Fulham Road opuszczają kolejni zwalniani menedżerowie. Wkrótce może podzielić ich los, bo okres ochronny już się skończył.

Szymon Mierzyński

Komentarze (0)