Chapecoense ponownie w Serie A. W odbudowie pomagają cudem ocaleni zawodnicy

Getty Images / Buda Mendes / Na zdjęciu od lewej: Neto, Alan Ruschel, Jackson Follmann oraz Rafael Henzel
Getty Images / Buda Mendes / Na zdjęciu od lewej: Neto, Alan Ruschel, Jackson Follmann oraz Rafael Henzel

To była jedna z największych tragedii w historii futbolu. W katastrofie lotu LaMia Airlines 2933 przeżyło zaledwie 3 z 22 piłkarzy Chapecoense. Dziś dwóch z nich odgrywa kluczowe role w odbudowie klubu, który właśnie świętuje powrót do Serie A.

W tym artykule dowiesz się o:

- Nie mam słów aby opisać emocje związane z ponowną pomocą Chapecoense. Razem z tą grupą udało nam się pokonać trudności, wygraliśmy Catarinense [mistrzostwa stanowe, przyp. red.], a także awansowaliśmy do Serie A. Teraz będziemy walczyć o tytuł. Jestem zbyt szczęśliwy, że mogę tutaj teraz być. Na pewno będziemy mocno walczyć, by dać jeszcze więcej radości fanom Chape - powiedział Alan Ruschel, kapitan Chapecoense, jeden z trzech piłkarzy, który cudem ocalał z katastrofy lotniczej.

Aż zgasły światła

28 listopada 2016 roku. Drużyna Chapecoense, która dopiero co dwa lata wcześniej powróciła do najwyższej klasy rozgrywkowej w Brazylii po 34-letniej tułaczce w niższych dywizjach, leci by osiągnąć historyczny sukces. "Zieloni" po raz pierwszy w swojej historii mogą zwyciężyć w rozgrywkach Copa Sudamericana.

- Wyobrażałem sobie, jak wychodzimy na boisko przeciwko Atletico Nacional, zwłaszcza w meczu w Kolumbii. Wyobrażałem sobie naszą świetną grę. Byliśmy bardzo mocni poza domem - wspominał w rozmowie z goal.com tamten dzień Jackson Follmann, rezerwowy bramkarz zespołu.

Jego drużynie nigdy jednak nie było dane wcielić tych wyobrażeń w życie.

Samolot linii lotniczych LaMia odlatuje z lotniska w Santa Cruz o 18:18. Jest nieco opóźniony, gdyż jeden z piłkarzy poprosił, by wyjąć z jego bagażu grę wideo. Z tego powodu zmianie ulega plan podróży, gdyż lotnisko, na którym pierwotnie miało dojść do międzytankowania zbyt wcześnie się zamyka. Paliwo ma zostać uzupełnione dopiero w dużo odleglejszej Bogocie.

Te perturbacje nie mącą jednak atmosfery. Piłkarze, już na pokładzie samolotu odpalają muzykę, grają w karty. - Robiłem sztuczki karciane, zawsze to lubiłem. Wszyscy się śmialiśmy. To była grupa niesamowicie szczęśliwych ludzi, mogących napisać historię niezależnie od wyniku nadchodzącego meczu. Zabieraliśmy klub z małego brazylijskiego miasteczka na finał Copa Sudamericana - wspominał na łamach "The Players Tribune" Alan Ruschel.

- To był łatwy lot. Aż wszystkie światła zgasły - dodaje Follman.

O 21:53 gasną dwa pierwsze silniki. Dwie minuty później dwa pozostałe. Powód? Brak paliwa. Pilotujący maszynę Miguel Quiroga do ostatnich chwil zwlekał, by zgłosić sytuację kontroli lotów. Gdy się na to zdecydował, było już za późno.

- Wiele osób zaczęło się głośno modlić. Kilka minut przed upadkiem ludzie z przodu samolotu zaczęli pytać co się dzieje. Krzyczeli: "Niech ktoś coś nam powie!" - opisuje sytuację Follman

O 21:59 samolot uderza w grzbiet góry Cerro Gordo. 71 z 77 pasażerów ginie na miejscu, w tym 19 zawodników Chapecoense.

Na zdjęciu: rozbity samolot Chapecoense (Leon Monsalve/LatinContent via Getty Images)
Na zdjęciu: rozbity samolot Chapecoense (Leon Monsalve/LatinContent via Getty Images)

Nic za darmo

- Teraz zaczynamy odbudowę zespołu. Ludzie w Chapeco kochają futbol i chcą go. Dlatego musimy kontynuować to, co robiliśmy. Gdy opadnie kurz, zbudujemy drużynę na kolejny rok - mówił kilka dni po katastrofie nowo wybrany prezydent klubu Ivan Tozzo.

Do klubu bardzo szybko pomocną dłoń wyciągnął świat futbolu. Jako pierwsze - Atletico Nacional. Kolumbijczycy poprosili, by to Chapecoense uznać za triumfatorów Copa Sudamericana. CONMEBOL wyraził zgodę. Pomogła także FC Barcelona, zapraszając Brazylijczyków na turniej o Puchar Gampera. Reprezentacje Brazylii i Kolumbii rozegrały natomiast specjalny mecz towarzyski, z którego dochód został przekazany klubowi i rodzinom ofiar.

Pomóc chciały też m.in. włoskie i brazylijskie kluby, proponując wypożyczenia zawodników. Dodatkowo ligowi rywale Chapecoense wysłali pismo do krajowej federacji, by bez względu na wyniki drużyna nie mogła spaść przez trzy kolejne sezony. Na to jednak nie wyraził zgody sam klub.

- Chcę, aby klub rywalizował na tych samych zasadach, co inni, dlatego odrzucam pomysł immunitetu, który gwarantowałby nam utrzymanie w ekstraklasie. Nie chcemy niczego za darmo i być traktowani wyjątkowo - zapowiedział Tozzo w wywiadzie dla dziennika "Marca".

Pierwszy mecz po tragicznych wydarzeniach klub rozegrał 21 stycznia. Towarzyskie spotkanie z Palmeiras poprzedziła uroczystość, z udziałem trzech cudem ocalałych piłkarzy. Nie brakowało łez wzruszenia.

Jackson Follmann, jeden z ocalałych w katastrofie piłkarzy, z trofeum Copa Sudamericana, przed pierwszym meczem Chapecoense po katastrofie (Leonardo Benassatto/Anadolu Agency/Getty Images)
Jackson Follmann, jeden z ocalałych w katastrofie piłkarzy, z trofeum Copa Sudamericana, przed pierwszym meczem Chapecoense po katastrofie (Leonardo Benassatto/Anadolu Agency/Getty Images)

Kilka dni później klub powrócił także do zmagań w lidze, wcześniej aktywnie walcząc o pozyskanie nowych zawodników. - Mieliśmy listę 90 zawodników, później stopniała ona do 50 nazwisk. Teraz znajduje się na niej 38 piłkarzy. Będziemy chcieli pozyskać 18-20 nowych graczy - zapowiadał Rui Costa, dyrektor sportowy klubu.

Równia pochyła

Zbudowany naprędce zespół, głównie dzięki pieniądzom za triumf w Copa Sudamericana, w pierwszym sezonie spisał się nadzwyczaj dobrze, zajmując 8. miejsce w Serie A. Z czasem jednak zaczęły pojawiać się schody. Rok później, niedawna rewelacja, do ostatnich kolejek drżała o ligowy byt, ostatecznie kończąc zmagania z dwoma punktami zapasu nad strefą spadkową, utrzymanie zapewniając sobie wygraną w ostatniej kolejce.

Wyrok zapadł rok później. Chapecoense zajęło przedostatnie miejsce w tabeli i po sześciu latach pożegnało się z najwyższą klasą rozgrywkową.

- Chcę przeprosić naszych fanów. Oni są inni niż wszyscy. Chapecoense się odbuduje. Wróci i to silniejsze - zapewnił po przesądzającym los klubu meczu trener Marquinhos Santos.

Spadek wydawał się jednak nieuchronny. Klub po katastrofie, choć szybko zebrał niezły skład, nie odbudował swoich struktur. Złe zarządzanie, problemy w sektorze administracyjnym, a także w sztabie trenerskim, ciągłe zmiany szkoleniowców... To wszystko nie pomagało w osiąganiu sportowych rezultatów.

Kolejnym problemem były finanse. Klub pozbawiony wpływów z sukcesów w rozgrywkach kontynentalnych, liczył przede wszystkim na zastrzyk gotówki ze sprzedaży praw telewizyjnych. Te jednak, zamiast prognozowanych 2,5 mln dolarów, dały zaledwie 450 tysięcy.

- Przy słabych wynikach, zadłużenie wzrosło, nastąpił spadek liczby sponsorów i dochodów. To spowodowało, że gracze mieli nawet po siedem miesięcy opóźnienia w wypłatach, co także przełożyło się na wyniki - tłumaczył brazylijski dziennikarz Darci Dalbona cytowany przez AFP.

Moralna rekonstrukcja

Banicja Chape nie trwała długo. Klub już w pierwszym sezonie zagwarantował sobie powrót do elity i to na cztery mecze przed końcem rozgrywek. Pomogli w tym ocalali w katastrofie zawodnicy, którzy powrócili do klubu po spadku. Alan Ruschel na boisku, jako kapitan i opoka zespołu, zaś Neto za biurkiem, w roli dyrektora sportowego.

- To klub, który musiał się odbudować. Teraz trwa moralna rekonstrukcja instytucji, która została finansowo zniszczona, która wiele straciła z powodu złego zarządzania w przeszłości. Teraz postępujemy właściwie i stąpamy twardo po ziemi, aby Chapecoense znów mogło marzyć o rzeczach wielkich, ale zachowując pokorę i bez arogancji - podkreślił Neto cytowany przez "Globo Esporte".

- Staramy się uratować klubowe DNA, utrzymać to, czym Chapecoense zawsze było - zaznaczył Neto.

Czytaj także: 
Serie A. Przelali pieniądze za transfer do niewłaściwego klubu. Kompromitacja Lazio Rzym
Fortuna I liga. Maciej Bartoszek buduje kadrę. Portugalski pomocnik w Koronie Kielce

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piękny gol piłkarki FC Barcelona. Trafiła idealnie!

Komentarze (0)