Zbigniew Boniek - z sobie tylko znanych motywacji - postawił 40-milionowy naród na ruletkę i liczy, że wygra. Czego mu autentycznie życzę, bo wtedy i my wszyscy wygramy. Tylko ja grać nie lubię, a na razie przesłanek do osiągnięcie sukcesu jest tyle samo, co przed zwolnieniem Jerzego Brzęczka. Można było spokojnie nie robić mu z mózgu tatara, dać skończyć robotę i uczciwie rozliczyć po Euro.
Opowieściami o powodach zwolnienia Brzęczka akurat w połowie stycznia Boniek w ogóle mnie nie przekonał. Kręcił się wokół tych samych argumentów, które jeszcze w listopadzie sam obśmiewał. Trener Sousa był dostępny od 10 sierpnia, gdy przestał pracować w Bordeaux, więc nie była to okazja, która się pojawiła na rynku nagle.
Twierdzenia Bońka, że potrzebował czasu, żeby na spokojnie wszystko przeanalizować, to opowieści dla małych dziewczynek. Bo, po pierwsze, styl drużyny Brzęczka był taki sam od wielu miesięcy, żaden kryzys nie wydarzył się nagle, w listopadzie nie dowiedzieliśmy się o trenerze i jego drużynie niczego nowego. Czasu na przemyślenia było mnóstwo. Po drugie, trudno uwierzyć, że prezesowi, który przecież zna się na piłce, całe miesiące zajęło dojście do tych samych wniosków, do których wcześniej doszedł każdy kibic w kapciach, albo nawet babcia, oglądające mecze kadry - jednym okiem - z kuchni.
ZOBACZ WIDEO: To dlatego Jerzy Brzęczek został zwolniony. "Według Bońka tego typu sytuacja była nie do przyjęcia"
Boniek próbował przekonywać nawet o tym, że to nic nie szkodzi, że swoją późną decyzją zabrał nowemu selekcjonerowi dwa miesiące przygotowań, bo czasu do meczów eliminacyjnych jest wystarczająco dużo. Ma to jakiś związek z logicznym myśleniem?
To tak samo, jak twierdzenie Bońka, że Brzęczek po przygodzie z kadrą wyjdzie silniejszy i jeśli prezes będzie miał okazję, to wypije z nim szklankę wina. Jeśli Brzęczek wróci to dlatego, że jest silnym mentalnie facetem i sam będzie potrafił wstać z kolan, na które właśnie go rzucił pracodawca.
No, ale cała konferencja Bońka była festiwalem sprzeczności i niekonsekwencji w stosunku do wcześniejszych deklaracji. Do całego pakietu zapewnień z listopada, że "skalpel nie jest potrzebny", że Brzęczek zostaje, doszły jeszcze te argumenty, którymi prezes szermował przez lata: że trener musi być Polakiem i że w sumie wpływ trenera na wyniki jest ograniczony. Jeśli tak, to na cholerę teraz robić taką rewolucję? Zresztą chwalić Brzęczka i ganić na jednej i tej samej konferencji, jest bardzo trudno. A to próbował robić prezes PZPN.
Paradoksem jest to, że Boniek, tak przecież zadeklarowany zwolennik polskich trenerów, doprowadził do sytuacji, że dzisiaj niemal wszyscy chcemy trenera z zagranicy. Niestety, jest to uboczny skutek kadencji Brzęczka i tego, jak został na końcu potraktowany przez swojego pracodawcę. To generalnie podważyło społeczne zaufanie do naszych szkoleniowców. Więc teraz kilka milionów euro spokojnie pójdzie w obce ręce. Do Sousy i jego sztabu: trzech Hiszpanów, dwóch Portugalczyków i Włocha. A przecież nie przyjeżdżają tu pracować za frytki, prawda?
To jak teraz prezes PZPN wygląda ze swoją szkołą trenerów w Białej Podlaskiej? W dziewiątym roku prezesury Boniek nie korzysta z produktów swojego flagowego projektu? Czyli co? Z tą szkołą to jak zwykle robienie sobie dobrego PR i związkowa propaganda?
No bądźmy normalni... W kraju, który bramkarzy ma najlepszych na świecie, my fachowca od golkiperów ciągniemy z Portugalii? Albo co tak kosmicznego - czego nie mogliby robić Polacy - będzie robiło dwóch Hiszpanów od przygotowania fizycznego na krótkich zgrupowaniach, gdzie jednostek treningowych jest jak na lekarstwo? Przecież to nie klub, w reprezentacji okresu przygotowawczego nie ma.
Naprawdę nie ma też żadnego młodego trenera (typu Jacek Magiera), który by dołączył do sztabu, żeby chłonąć wiedzę i zdobywać doświadczenie? Dobrze, że przynajmniej - jak powiedział Boniek - kucharz będzie Polakiem.
Zabrakło mi odważnej deklaracji ze strony prezesa PZPN. Bo chciałbym usłyszeć, co to właściwie znaczy, że on bierze odpowiedzialność za tę rewolucję w reprezentacji, zrobioną zresztą za pięć dwunasta. A usłyszałem jedynie, że odpowiedzialność za wynik to na siebie musi wziąć trener, kapitan i drużyna. Nie prezes. Wygodne podejście do tematu, ale kibic nie da się nabrać. Jak będzie sukces, Boniek zostanie pochwalony, jak wtopa, to będzie wiadomo, kto narobił bałaganu.
A dla mnie prawdziwe wzięcie odpowiedzialności, żeby to nie były puste słowa, oznaczałaby deklaracja: "Jak to nie wyjdzie, to wpłacę do związku kasę, jaką wydałem na ten zagraniczny zaciąg". To byłoby uczciwe postawienie sprawy. Bo teraz ktoś się bawi na ruletce, a kto inny za ryzyko tej zabawy ma zapłacić.