Dariusz Szpakowski pełen obaw przed Anglią. "Remis byłby cudem"

- Jesteśmy w nieprawdopodobnie trudnej sytuacji. Zdobycie punktu będzie graniczyło z cudem - mówi przed meczem eliminacji mistrzostw świata 2022 Anglia - Polska, Dariusz Szpakowski, który będzie komentował starcie na Wembley.

Tomasz Skrzypczyński
Tomasz Skrzypczyński
Dariusz Szpakowski Newspix / Na zdjęciu: Dariusz Szpakowski
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: W środę już po raz 15. w karierze skomentuje pan mecz reprezentacji Polski z Anglią. Czy któryś z dotychczasowych zapadł panu w pamięci najmocniej, czy jednak najlepiej pamięta się spotkanie z 1973 roku z Wembley?

Dariusz Szpakowski, komentator TVP Sport: Bez wątpienia słynny remis 1:1 z 1973 roku. Pamiętam, że oglądałem to spotkanie u przyjaciela, który miał zamożnych rodziców i kolorowy telewizor. Obraz naszych czerwonych koszulek został przed oczami na zawsze. Po tym meczu naprawdę ludzie wyszli na ulice, aby świętować.

Pierwszym meczem z Anglikami, jaki miał pan okazję skomentować, było spotkanie z mistrzostw świata w 1986 roku. I od razu bolesna porażka 0:3.

Katem okazał się Gary Lineker, który prześladował nas również w następnych latach. Przegraliśmy ten mecz boleśnie, na szczęście awansowaliśmy dalej, bo z każdej grupy wychodziły po trzy drużyny. Niestety, na tych samych mistrzostwach Zbyszek Boniek i Antoni Piechniczek ogłosili słynne słowa, które potem nazwano klątwą. Wielokrotnie musiałem ich prosić, żeby ją z nas zdjęli.

A pamięta pan swój pierwszy wyjazd na słynny stadion Wembley?

To był 1990 rok. Mecz odbywał się w dokładną rocznicę remisu ekipy Kazimierza Górskiego. Przygotowałem sobie cały wstęp do tego spotkania, niestety do ostatniego momentu nie mieliśmy połączenia z krajem. Dopiero w ostatniej sekundzie dostałem informację z Warszawy. Przywitałem widzów, skomentowałem mecz. Dopiero po zakończeniu transmisji koledzy zapytali mnie: Czy ty wiesz, jak się przedstawiłeś? No jak? Jako Dariusz Ciszewski.

Pomyślałem sobie: "rany boskie". Ale nic już nie mogłem zrobić. Gdy przyjechałem do Warszawy, to podczas prowadzenia Sportowej Niedzieli powiedziałem, że byłem na wielu stadionach na świecie, ale żaden z nich nie robi takiego wrażenia jak Wembley, gdzie człowiek zapomina, jak się nazywa. Przeprosiłem też rodzinę Janka Ciszewskiego.

Ale nie wszyscy wierzyli, że to była pomyłka.

Jakiś czas później jechałem na mecz do Poznania, też z Anglią. Na stacji benzynowej przywitał mnie mężczyzna i był przekonany, że wszystko zaplanowałem. "Ale pan to sobie pięknie wymyślił, to połączenie pana z Ciszewskim, jest pan jego godnym następcą".

Jest mecz, który wspomina pan najmilej?

Żaden mecz nie był na tyle dobry, żeby go mimo wszystko dobrze wspominać. Na pewno w głowie zostały niewykorzystane sytuacje Marka Leśniaka z Chorzowa z 1993 roku (1:1), czy mecz z golem Marka Citko na Wembley (1:2). Pamiętam, że wtedy byłem nawet na murawie stadionu, co było dla mnie wydarzeniem. Komentowałem wtedy ze Zbyszkiem Bońkiem, zeszliśmy na dół, a Zbyszek założył dres i wszedł na trening. Angielscy kibice byli w szoku i dopytywali, czy przypadkiem nie zagra. Ostatecznie przegraliśmy 1:2 i byłem wściekły, bo mieliśmy ogromną szansę na lepszy wynik.

Pamiętny był też mecz w Warszawie z 2012 roku, choć oczywiście z innych względów. To była przecież "narodowa pływalnia". Pamiętam, że siedzieliśmy już z Andrzejem Juskowiakiem na stanowiskach, ale z każdą minutą byliśmy coraz bardziej przekonani, że mecz się nie odbędzie.

A zdarzały się problemy z dotarciem na stadion? Każdy, kto był w Londynie, wie, jakie panują tam korki.

Raz pojechałem tam z Antonim Piechniczkiem na mecz Anglia - Włochy, naszych rywali w eliminacjach do MŚ w 1998 roku. Byliśmy w gościach u naszego byłego premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego, który zapowiedział, że pojedziemy na stadion taksówką. Czułem, że to nie jest najlepszy pomysł. I po 20 minutach jazdy, gdzie przejechaliśmy 200 metrów, poszedłem do metra. Na dodatek musiałem obejść cały obiekt, żeby dotrzeć na stanowisko komentatorskie. Zdążyłem w ostatniej chwili.

Zawsze w drodze na nasze mecze w Londynie widać było mnóstwo polskich kibiców, pełnych wiary i nadziei. Niestety, wiara jest zawsze tylko przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Później Anglicy nam ją zabierają.

Tym razem będzie pan komentował mecz nie ze stadionu, ale ze studia w Warszawie. To dla pana duża różnica?

Komentowanie ze studia to ogromna zmiana, nie da się tego porównać. Zawsze chciałem być na stadionie, gdzie widzi się więcej, czuje się atmosferę, która może cię ponieść. Niuansów jest mnóstwo, dla mnie to jak lizanie cukierka przez papierek.

Na co możemy liczyć jako kibice reprezentacji Polski? Zagramy bez kilku piłkarzy, w tym kontuzjowanego Roberta Lewandowskiego.

Nie pamiętam, by reprezentacja Polski miała tak wielkiego pecha, jak na tym zgrupowaniu. Jesteśmy w nieprawdopodobnie trudnej sytuacji. Sama strata Roberta Lewandowskiego to potworne osłabienie. Oczywiście, nie można przed gwizdkiem odbierać nadziei, trzeba wierzyć. Ale wydarcie punktu byłoby ogromnym, olbrzymim sukcesem. To byłby cud. Niestety, nie ma ku temu przesłanek. Trudna sytuacja może zmobilizować resztą drużyny, ale nie oszukujmy się, faworyt jest tylko jeden.

Anglicy idą dotąd jak po swoje. Po dwóch spotkaniach mają komplet punktów, siedem goli strzelonych, żadnego straconego.

Gareth Southgate dysponuje ogromnym komfortem, ma do swojej dyspozycji po 2-3 zawodników na każdej pozycji. Oglądałem ich spotkania z San Marino (5:0) i Albanią (2:0) i Anglicy wyglądają na ustabilizowaną, poukładaną, pewną siebie drużynę. A także cierpliwą - oni wiedzą, że prędzej czy później strzelą swoje bramki, dlatego nie widać w ich grze nerwowości.

Nawet mimo pewnych osłabień, bo nie zagrają m.in. Marcus Rashford czy Trent Alexander-Arnold.

I dla nich to nie problem. Pamiętam czasy sprzed kilkunastu lat, gdy mieli ogromny problem, bo w ich drużynach klubowych w Premier League było niewielu Anglików. Dziś się to zmieniło zupełnie, na dodatek ściągają do siebie najlepszych trenerów - Pep Guardiola, Juergen Klopp, był Mauricio Pochettino, teraz jest Thomas Tuchel. Ich klasę widać potem w zawodnikach.

Zalicza się pan do obozu ostrych krytyków Paulo Sousy, czy widzi pan w nim kogoś, kto wydobędzie potencjał z naszych piłkarzy?

Każdemu trzeba dać szansę, choć nie rozumiem robienia takich eksperymentów, jakich selekcjoner dokonał w meczach eliminacyjnych do mistrzostw świata. Wolałbym punkty, a ewentualne zmiany przed EURO 2020, w sparingach z Rosją czy Islandią. A po dwóch spotkaniach tak naprawdę to wiemy, że nic nie wiemy.

Widzi pan po piłkarzach, że choć oni wiedzą, jak mamy grać?

Selekcjoner postanowił grać systemem z trzema obrońcami, jednym z nich jest Bartosz Bereszyński, choć w Sampdorii Genua gra zdecydowanie częściej jako boczny obrońca. Sebastian Szymański w klubie występuje w środku pola, z Węgrami zagrał jako wahadłowy. Pozostawienie Kamila Glika na ławce rezerwowych to również dla mnie nieporozumienie. Ja wiem, że jeśli chce się grać wysoko, to Glik nie ma do tego szybkości. Jednak ma kolosalne doświadczenie, przy nim inni obrońcy wyglądają lepiej. Bez niego nie wyobrażam sobie podstawowej "11".

Trzeba Portugalczykowi oddać, że odpowiednio reaguje na boiskowe sytuacje. Nie boi się też konkretnie mówić o swoich pomyłkach.

Paulo Sousa przyznaje się do błędów i ja to doceniam. Jednak nie widzę w nim na razie dobrego rozeznania. Dobrze pamiętamy początek Leo Beenhakkera, który przegrał dwa pierwsze mecze. Jednak on miał w sztabie Bogusława Kaczmarka, Darka Dziekanowskiego czy Adama Nawałkę, którzy na pewno mieli udział w dużych zmianach personalnych, które potem przyniosły znakomite efekty.

W takich okolicznościach trudno liczyć na choćby punkt?

Nie możemy mieć zbyt dużych oczekiwań. Cud na Wembley zdarzył się tylko raz. Będziemy mogli jedynie się bronić i czekać na szansę w kontrataku. Oby nie tak, jak w jesiennym spotkaniu w Amsterdamie z Holandią, gdzie wyglądaliśmy żałośnie. Niestety, nic nie wskazuje, że będzie dużo lepiej.

Pewną nadzieją dla nas może być to, co dzieje się w tych eliminacjach w innych grupach. Wyniki są tak zaskakujące, że aż się wierzyć nie chce. Luksemburg wygrywa w Irlandii, Słowacja ratuje remis z Maltą, Hiszpania remisuje z Grecją, wszystko bardzo się wyrównało. W tym pandemicznym czasie trudno coś przewidzieć.

Smutne, że pozostało nam tak niewiele argumentów...

Jak wszyscy bardzo czekałem na to spotkanie, ostatnie dni mocno jednak zweryfikowały nasze plany i marzenia. Powiem szczerze, że i mój nastrój trochę siadł. Wielka szkoda, bo Robert grał ostatnio jak natchniony, był w wielkiej formie i przerwa może go wybić z rytmu.

ZOBACZ WIDEO: Co z kadrą bez Roberta Lewandowskiego? "Trener już dwa razy nie trafił ze składem"
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×