Wisła Kraków znów chciałaby być wielka. "Gra w środku tabeli jest męcząca"

WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Mateusz Lis
WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Mateusz Lis

Od jakiegoś czasu Wisły Kraków nie omijają problemy finansowe czy organizacyjne. W związku z tym klub, który w XXI wieku siedmiokrotnie był mistrzem Polski, od paru sezonów pałęta się jedynie w środku stawki. - To męczące - mówi Mateusz Lis.

Bramkarz Wisły Kraków Mateusz Lis jest wyróżniającym się zawodnikiem na swojej pozycji w PKO Ekstraklasie. W tym sezonie zdecydowanie wygrał rywalizację z Michałem Buchalikiem i jest numerem jeden w zespole prowadzonym przez Petera Hyballę. Zbiera pozytywne noty, ale w poprzednich sezonach wcale tak kolorowo nie było.

W rozmowie z WP SportoweFakty 24-latek opowiada o testach w Atletico, marzeniach związanych z transferem do zagranicznego klubu, o tym, że w zespole trenera Hyballi bramkarze traktowani są jak zawodnicy z pola i o konsekwencjach związanych z wysokim i agresywnym pressingiem.
Tomasz Galiński, WP SportoweFakty: Dwie ostatnie przegrane wprowadziły trochę nerwowości? Po meczu ze Stalą Mielec mówiono, że Wisła jest już pewna utrzymania, że zejdzie z was ciśnienie, a tymczasem przytrafiły się dwie wpadki.

Mateusz Lis, bramkarz Wisły Kraków: Żałujemy, że po wygranym meczu nie potrafimy złapać pozytywnej serii i nasza forma jest przeplatana. Raz wygramy w dobrym stylu, by za chwilę przegrać w nieoczywisty sposób. Teraz przytrafiły się dwie przegrane z rzędu i jest delikatny zawód w naszym zespole. Zamiast piąć się w górę tabeli i łapać kontakt z czołówką, ponownie musimy oglądać się do tyłu i żyjemy w niepewności. Liczę, że nasza forma wróci do normy, ustabilizuje się i pokażemy, że stać nas na więcej.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: polska bramkarka niczym Iker Casillas

Powiedziałeś w jednym z wywiadów "mamy dość szorowania po dnie tabeli". Mimo wszystko daleko wam do dna, ale domyślam się, że taki klub jak Wisła chciałby bić się o coś więcej niż środek stawki.

Zdecydowanie tak. Jest to męczące, bo od trzech sezonów Wisła jest daleko od czołówki i nie uczestniczymy w tych hitowych meczach. Wisłę stać na to, by walczyć o trofea. To wielki klub, który powinien co roku rywalizować o najwyższe cele.

Mecze Wisły są atrakcyjne dla postronnego widza, bo wiele się dzieje, nie ma momentów przestoju, jest wysoka intensywność. 

Jak najbardziej podpisuję się pod tym. Gramy kreatywny futbol i nasze mecze mogą się podobać kibicom. Gramy odważnie, co sprawia, że mecze są otwarte i jest wiele sytuacji z jednej, jak i drugiej strony. Taki jest pomysł trenera i my jako zawodnicy się z tym zgadzamy. Brniemy w to razem, choć szczerze mówiąc, jako bramkarz wolałbym, żebyśmy grali brzydką piłkę i wygrywali po 1:0. Najważniejsze są dla mnie punkty i czyste konta.

Czyli należysz do tego grona zawodników, którzy wolą wygrać 1:0 niż 5:4?

Jestem typem bramkarza, który bardzo lubi zagrać na zero z tyłu. Przywiązuję do tego dużą wagę. Liczby też są ważne. Z tyłu głowy jest gdzieś zakodowane, że pewność siebie wzrasta, gdy nie traci się bramek. Jest to też swego rodzaju indywidualny powód do zadowolenia.

Jako bramkarz lepiej czujesz się w sytuacji, gdy masz jedną, dwie interwencje w meczu i musisz się wykazać czy wolisz się napracować, gdy rywal non stop atakuje?

Najlepiej wchodzi mi się w mecz, gdy na samym początku zanotuję jakąś dobrą interwencję. Wtedy czuję, że moja forma i pewność siebie są na wysokim poziomie. Udana interwencja napędza i daje pozytywnego kopa. Najbardziej usypiające są te spotkania, w których cały czas prowadzimy grę, stwarzamy sytuacje, a przeciwnik tylko czeka na wyprowadzenie kontry. Wtedy trzeba cały czas utrzymywać koncentrację na najwyższym poziomie. Przychodzi jeden moment, w którym trzeba się wykazać.

Stałeś się niekwestionowanym numerem jeden w bramce Wisły. Rozumiem, że wspomnianej pewności siebie nie brakuje?

Myślę, że jest na dobrym poziomie. Cały czas staram się rozwijać i jak najwięcej czerpać z każdego treningu. Najważniejsza jest jednak regularna gra. Wtedy pewność siebie wzrasta najbardziej.

Teraz jesteś chwalony, a jak sobie radziłeś z krytyką w przeszłości? No bo nie ukrywajmy, nie zawsze było kolorowo.

W życiu sportowca nie zawsze jest kolorowo. Przydarzają się błędy, szczególnie na początku profesjonalnej przygody z piłką. Bywały lepsze i gorsze momenty. Z krytyką trzeba umieć sobie poradzić i przyjąć ją na klatę. Jeżeli ktoś konstruktywnie krytykuje, to na pewno ma ku temu powody. Ja jednak raczej odcinam się od mediów i nie czytam wiadomości na swój temat. Skupiam się jedynie na tym, co mówią osoby, od których jestem zależny, czyli trenerzy.

Jesteście trochę ofiarami własnej taktyki? Mecz z Rakowem pokazał, że wysoki i agresywny pressing niesie za sobą duże konsekwencje.

No cóż, nasz styl gry powoduje, że będziemy nadziewać się na kontry. Chcemy odbierać piłkę jak najszybciej i jak najbliżej bramki przeciwnika. Jeśli rywalowi uda się ominąć pierwszą falę, to później może nas zabraknąć w tyłach. Tak było w meczu z Rakowem - Gieorgij Żukow poszedł na maksa, ale Kamil Piątkowski go minął i praktycznie od połowy boiska szli z akcją pięciu na trzech. Jest to bardzo ryzykowna gra, ale tego wymaga od nas trener, a my chcemy jak najlepiej realizować jego założenia. Nie jest jednak tak, że graliśmy słabo w tym spotkaniu. Wyciągnęliśmy wnioski po przegranej z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Wtedy na pierwszą połowę nie wyszliśmy, a z Rakowem nasza walka i zaangażowanie były już na odpowiednim poziomie. Mieliśmy swoje szanse, natomiast nie potrafiliśmy ich wykorzystać. To na pewno boli. Brakuje nam zimnej krwi w kluczowych sytuacjach.

Tak jak w meczu ze Stalą Mielec, gdy to rywal miał świetne okazje, ale nie potrafił ich wykorzystać i skarciliście ich za to w końcówce.

Nie wiem z czego to się bierze, ale są w tym sezonie takie brzydkie mecze, które Wisła potrafi wygrywać. Z jednej strony jest to zadowalające, że nawet gdy nie gramy świetnego spotkania, potrafimy zwyciężyć. Nie zawsze da się zagrać super mecz. Sztuką jest wygrać, gdy nie idzie.

Wiele mówiono o treningach trenera Petera Hyballi. Jako bramkarz też odczuwasz tę intensywność czy jednak specyfika pozycji sprawia, że masz lżej niż koledzy z pola?

Mamy trochę lżej niż zawodnicy z pola. Pewnych rzeczy nie potrzebujemy, aczkolwiek osoba trenera Hyballi sprawiła, że bramkarze również mają intensywniejsze treningi niż wcześniej. Tym niemniej, nie da się tego w żaden sposób porównać do zawodników z pola. My bramkarze musimy mieć swój specjalistyczny trening, skupić się na swoich aspektach. Nie potrzebujemy aż tak dobrej kondycji jak reszta zespołu. U nas ważna jest szybkość na pierwszych metrach. Oczywiście, wymaga się od nas, żebyśmy grali wysoko, cały czas musimy być pod grą, żeby rozegrać akcję od tyłu czy asekurować linię obrony. Widzę po sobie, że obecnie robię więcej kilometrów w meczu niż wcześniej.

Gdzie widzisz największe różnice w taktyce? Jakie masz zadania w zespole trenera Hyballi. Takie, których nie miałeś wcześniej?

Wyższe ustawienie czy bycie pod grą to są ogólnikowe tematy. Do tego dochodzi szereg detali, na które trener Hyballa mocno zwraca uwagę. Wręcz wymaga od nas, by bramkarz był też w pewnym sensie zawodnikiem z pola. Na treningach powtarza nam, że w pewnym momencie nie jesteśmy bramkarzami, ale mamy być zawodnikami z pola i naszym zadaniem jest rozgrywanie piłki. W niektórych gierkach nie ma dłuższych podań. Każda akcja ma być rozegrana od tyłu, po ziemi. Zresztą, potem przekłada się to na mecze. Jasne, często powtarza nam, że nie chodzi o to, by grać tiki-takę we własnym polu karnym. Jeśli jest możliwość, to mamy grać od tyłu, ale jeśli musimy, to trzeba dłuższym podaniem przenieść akcję na połowę przeciwnika.

Gdzie dostrzegasz swoje największe mankamenty?

Nie jestem w stanie wskazać jednej rzeczy. W każdym elemencie muszę pracować, bo zawsze jest coś do poprawy. Nie da się dojść do momentu, w którym wszystko będzie top. Każdy element trzeba pielęgnować.

Idzie się w ogóle przyzwyczaić do meczów bez kibiców? Kibic przed telewizorem otrzymuje doping z kasety, ale na stadionie jest to trochę sparingowa atmosfera.

Ostatnio rozmawiałem na ten temat z paroma osobami i - szczerze mówiąc - trochę się do tego przyzwyczaiłem. Na boisku słychać każdą podpowiedź, zarówno moją, jak i trenera. I pod tym względem obecnie jest nam łatwiej, bo nie ma problemu, że ktoś czegoś nie usłyszy. A wiadomo jak to jest u nas na stadionie, gdy przyjdzie dwadzieścia czy dwadzieścia pięć tysięcy kibiców. Wtedy komunikacja między zawodnikami nie jest tak dobra, jak w tej chwili. Osobiście trochę zapomniałem jak to jest grać mecz z kibicami, ale bardzo za nimi tęsknię. Kiedy przyjdzie moment, że zostaną wpuszczeni i, mówiąc kolokwialnie, rykną, to zapali się w głowie lampka, że wracamy do normalności. Od dziecka się marzyło, żeby grać przy pełnych trybunach.

Wspomniałeś też, że twoim marzeniem jest gra w klubie z topowych lig. Gdybyś był teraz dyrektorem sportowym takiego zespołu i potrzebowałbyś bramkarza, zwróciłbyś uwagę na Mateusza Lisa?

Zwróciłbym! Dlaczego nie? Myślę, że jestem w stanie zrobić kolejny krok do przodu. Ciężko pracuję, żeby spełniać swoje marzenia, a te są związane z mocniejszymi ligami. Mam nadzieję, że przyjdzie taki moment, gdy marzenie się spełni.

W ostatnich latach były jakieś zapytania z zagranicznych klubów?

Interesowały się mną różne kluby, ale nie były to ligi, o których marzę i w których chciałbym się znaleźć w przyszłości.

Jak trafiłeś na testy do Atletico?

Przede wszystkim to nie było tak, że Atletico mnie wypatrzyło i chciało mnie mieć na testach. To była głównie zasługa mojego menedżera, który miał szerokie kontakty. Dzięki temu udało się zorganizować tygodniowe testy. Było to niesamowite doświadczenie. Powiedzieli mi, że wypadłem nieźle, ale mieli w klubie bramkarzy o podobnych umiejętnościach i nie mają potrzeby sprowadzenia zagranicznego zawodnika.

I chyba było to twoje pierwsze zderzenie z poważnym futbolem. Wyczytałem, że mocno odczułeś intensywność tych treningów.

Zdecydowanie. Pamiętam to do dziś. Treningi bramkarskie były bardzo intensywne i wymagające. Na pierwszych dwóch treningach złapała mnie zadyszka, chwilę mi zajęło przystosowanie się do tego typu zajęć.

Narodziny dziecka wpływają na sprawy transferowe? Wiadomo, że w takiej chwili człowiek inaczej patrzy na pewne rzeczy.

Oczywiście, rodzina sprawia, że nad każdą decyzją trzeba się mocniej zastanowić, choć na pierwszym miejscu jest rozwój sportowy. Patrzy się przede wszystkim na to, gdzie się idzie i co ma do zaoferowania klub. Następnie dochodzą sprawy prywatne. Trzeba to wszystko pogodzić. Mam to szczęście, że moja narzeczona zdaje sobie sprawę, że rozwój sportowy jest dla mnie bardzo ważny. Jest w stanie wszystko zrozumieć, więc wydaje mi się, że zawsze dojdziemy do porozumienia w kwestii transferu.

CZYTAJ TAKŻE: 
Boniek ostro krytykuje Rynkiewicza. Przesmycki "postanowił odpocząć". Zaczęło się od wywiadu w WP SportoweFakty
Zaliczył debiut w kadrze, choć nie miał gola w PKO Ekstraklasie. No to już ma! [WIDEO]

Komentarze (0)