Tu się nie mówi o koronawirusie. Polski trener poszukał tam normalności

Twitter / Bogusław Baniak
Twitter / Bogusław Baniak

- W Polsce można się ostatnio nabawić tylko depresji. Uzbekistan to świat uśmiechniętych i szczęśliwych ludzi - mówi nam Bogusław Baniak, który został niedawno dyrektorem sportowym beniaminka miejscowej ekstraklasy, Turona Yaypan.

W tym artykule dowiesz się o:

Bogusław Baniak ma ogromne doświadczenie. W Polsce prowadził m. in. Amicę Wronki, Pogoń Szczecin, Lecha Poznań, Wartę Poznań czy Miedź Legnica. Niedawno przez trzy lata pracował jako dyrektor sportowy federacji Burkina Faso. Teraz podobną funkcję pełni w Uzbekistanie, gdzie, jak sam przyznaje, znalazł upragnioną normalność.

W rozmowie z WP SportoweFakty 63-letni trener opowiada o trudach podróży w czasie pandemii, wprowadzaniu profesjonalizmu w nowym miejscu, a nawet kuchni, która go urzekła.

Szymon Mierzyński, WP SportoweFakty: Robi się z pana niezły obieżyświat. Była Afryka, teraz Azja. Jak pan tam trafił?

Bogusław Baniak: W trakcie trzyletniego pobytu w Afryce poznałem mnóstwo ludzi, m.in. wiceprezydenta federacji Uzbekistanu. Zaprosił mnie na cykl wykładów, dostałem tłumacza i ruszyłem do Taszkentu. Przy okazji mogę powiedzieć ciekawostkę. My Europejczycy ze swoimi uprawnieniami UEFA Pro możemy pracować na całym świecie, ale w Azji podobna licencja jest ograniczona tylko do kontynentu.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Strzela jak "nowy Messi"

Pana wykłady się spodobały?

Zrobiłem jeden i wróciłem do hotelu. W pewnym momencie przyjechał po mnie samochód, w ogóle nie wiedziałem po co. Nie była to czarna Wołga, ale biały Chevrolet. Jak się okazało, pojechałem na mecz miejscowej ekstraklasy, która właśnie startowała z nowym sezonem. W czasie jazdy mijaliśmy zaśnieżone góry, więc zacząłem żartować, że jestem trenerem piłkarskim, a nie skoków narciarskich. Na miejscu okazało się, że to był beniaminek rozgrywek. Mecz, który oglądałem, porównałbym do dawnych starć Amiki Wronki z Lechem Poznań. Właścicielem Turona, w którym pracuję, jest bogaty biznesmen, który prowadzi cementownię. Drużyna ma nowy stadion, który wybudowali jej Holendrzy. Jest akademia, sztuczne oświetlenie, tak naprawdę niczego nie brakuje. Dostałem propozycję, żeby pomóc młodemu trenerowi, który przeszedł z zespołem drogę z III ligi do ekstraklasy. Brakowało im kogoś doświadczonego, więc jestem.

Jaki jest poziom ligowej piłki w Uzbekistanie?

Czołówka nie odbiega za bardzo od tego, co mamy w naszej ekstraklasie. Sponsorami są globalne marki, takie jak Coca Cola. Na najlepsze ekipy przychodzi nawet po 20 tys. ludzi na trybuny.

I normalnie mogą wchodzić na stadiony?

Nie ma żadnych ograniczeń. Tu się nie mówi o koronawirusie. Niby trzeba nosić maseczki, ale nikt tego nie przestrzega. To świat uśmiechniętych i szczęśliwych ludzi. Muszę przyznać, że gdy siedziałem w Polsce i obserwowałem to wszystko, chciałem się jak najszybciej wyrwać. Patrząc na sytuację w naszym kraju, słuchając tych wszystkich programów w telewizji, można tylko wpaść w depresję. W Uzbekistanie zobaczyłem zupełnie inną rzeczywistość. Dostałem pomoc nawet jeśli chodzi o moje problemy z sercem. Jestem pod opieką kliniki kardiologicznej. Do tego dochodzi fajny górski klimat, bardzo mi się tu podoba. Teraz trwa akurat ramadan, więc piłkarze mogą jeść dopiero wieczorem. To rodzi trochę problemów, ale mają je wszystkie kluby, więc jakoś dajemy radę.

Dużo było pracy na początek?

Klubem rządzą ambitni młodzi ludzie, którzy robią biznes, a teraz uczą się profesjonalizmu w futbolu. Po dwutygodniowym pobycie zająłem się dyscypliną w zespole. Z tym był wcześniej spory kłopot. Pożegnałem kilku chłopców, którzy się nie nadawali na ten poziom. Przekonałem trenera do zmiany ustawienia na 4-2-3-1. Cały czas pomaga mi tłumacz, dzięki czemu mogę dużo rozmawiać z zawodnikami. Mówię do nich po rosyjsku, a tłumacz przekłada to na uzbecki. Obcokrajowcy natomiast dostają informacje w języku angielskim. Cieszę się, bo już widać pierwsze efekty wspólnej pracy. Niedawno graliśmy ligowy mecz z Nawbachorem, a to jeden z silniejszych klubów w kraju. Jego trener śmiał się, że wynik zacznie liczyć od 3:0 dla nich, a tu niespodzianka. Wywalczyliśmy bezbramkowy remis.

Cały czas mieszka pan w hotelu i to się chyba nie zmieni?

Tu funkcjonują tak wszystkie kluby. Gdy sprowadza się nowego piłkarza, nikt nie wynajmuje mu mieszkania. Drużyna jest razem. Nasz hotel znajduje się 28 km od stadionu. Mamy zapewnione wszystko - świetne warunki do mieszkania, wyżywienie. Tylko z Internetem jest czasem problem, zwłaszcza w górach.

Uzbekistan zdążył już pana urzec?

Oj tak. Z wielkim żalem zmieniałem piłkarzom dietę z miejscowej na europejską. Kiedyś usłyszałem, że uzbecka kuchnia to jedna z najlepszych na świecie i mogę to potwierdzić. Tutaj przypomniałem sobie jak smakuje prawdziwy pomidor i ogórek. Ostatni raz jadłem takie w dzieciństwie, a mam ponad 60 lat. Uzbecy preferują naturalne składniki. Kuchnia jest podobna do greckiej i tureckiej, ale zdecydowanie lepiej przyprawiona. Przyprawy to w ogóle ich bardzo mocna strona. Jeśli chodzi o dania mięsne, numerem jeden jest baranina. Nazwy potraw są bardzo trudne, dlatego wielu nie pamiętam, ale smakują niesamowicie. Nie mogę tylko za dużo przytyć, przy moim wzroście szybko bym upadł.

Posady trenera panu nie zaproponowano?

Nie chciałem takich zmian. Turon ma szkoleniowca, który idzie z tym zespołem od III ligi, więc dlaczego miałby nie pracować dalej? Widzę tu analogię do Piotra Tworka, który kiedyś był moim asystentem. Obaj są bardzo ambitni, pracują nowocześnie. Latem spróbuję mojemu trenerowi załatwić staż w Warcie.

Przed wyjazdem do Uzbekistanu rozważał pan oferty z Polski?

Miałem takie z I-ligowych klubów. Stanąłem też do konkursu na selekcjonera reprezentacji Togo. Byłem nawet w pierwszej trójce kandydatów. Nastawiałem się na wyjazd zagraniczny, takie życie mi się spodobało. Koronawirus dużo w Polsce skomplikował, więc gdy pojawiła się propozycja z Uzbekistanu, nie zastanawiałem się ani chwili. Żona i dzieci mieszkają na stałe w Anglii, więc w Szczecinie byłem sam. Nie odpowiadało mi to.

Mówił mi pan kiedyś, że Afryka nauczyła pana spokoju. Czego uczy Azja?

Tutaj poznałem zupełnie inne charaktery. To byłe Bizancjum. Oni się wyrwali ze Związku Radzieckiego, a młode pokolenie praktycznie nie mówi po rosyjsku. Znają swoje korzenie i skoro kiedyś Rosjanie ich podbili, to dziś w rewanżu nie chcą znać ich języka. Pamiętają go tylko starsi ludzie. Uzbecy są dumni, hardzi, bardzo też kochają futbol, dlatego praca daje mi satysfakcję. Byłem w Dubaju na meczu Jordanii z Uzbekistanem. Gdy zobaczyłem reprezentację, widziałem, jak bardzo ci piłkarze walczą. Od Europejczyków chcieliby przede wszystkim nauczyć się taktyki.

Aklimatyzację już pan zakończył? Były z tym problemy?

Przez cztery dni miałem duże trudności z zaśnięciem, więc aż tak gładko nie poszło. Miałem też ciężką przeprawę z podróżą. Uzbecy zapewnili mi bilet lotniczy przez Mińsk do Taszkentu. W Szczecinie wykonałem test na koronawirusa i wyszedł wynik negatywny. Pojechałem z tym papierem na lotnisko w Warszawie, a tam się okazało, że wymagają innego testu. Musiałem zrobić nowy i zostać w kraju kilka dni dłużej. Odbieram wynik i nagle wychodzi pozytywny. Czekała mnie kwarantanna w noclegowni w Warszawie. Zadzwoniłem do europosła Ryszarda Czarneckiego, z którym się dość dobrze znam. Doradził, żebym zrobił jeszcze jeden test w klinice MSW i co? Wynik negatywny. Nie wiem co o tym myśleć, ale nie wydaje mi się, żebym jednego dnia był chory, a drugiego już nie. Ten ostatni wynik odebrałem w momencie, gdy właściwie chciałem wracać do Szczecina, ale na szczęście mogłem polecieć do Mińska. Całe zamieszanie opóźniło mi wylot o trzy dni i uszczupliło portfel o 3 tys. zł.

Jaki cel postawiono przed panem w Turonie?

Akurat gdy rozmawiamy, stoi obok mnie nasz dwumetrowy napastnik. Jest wesoło i śmiesznie, ale wyniki trzeba robić, bo na razie zebraliśmy dwa punkty w pięciu meczach. Widać jednak optymizm. Mam tu bardzo duże pole do popisu. Wszystko mogę organizować według własnych standardów. Traktują mnie trochę jak ojca.

Da się tam porządnie zarobić?

Powiem tak: Uzbecy nie rzucają ogromnymi pieniędzmi, ale są bardzo gościnni i gdy kogoś zatrudniają, zapewniają mu wszystko. My się nie musimy martwić o warunki mieszkaniowe czy posiłki, bo dostajemy je w hotelu. Jeśli chodzi o same finanse, porównałbym je do I-ligowych realiów w Polsce. Ostatnio się trochę zirytowałem, bo poproszono mnie o wysondowanie możliwości sprowadzenia trenera przygotowania fizycznego z Polski. Nie będę rzucał nazwiskami, ale gdy do jednego zadzwoniłem, interesowała go tylko jedna kwestia: za ile? Odłożyłem słuchawkę.

Jak się żyje Uzbekom?

Rodziny pracujące zarabiają ok. 350-400 dolarów miesięcznie. 250 dostaje mężczyzna, a 150 kobieta. Życie jest jednak bardzo tanie. Paczka papierosów kosztuje niecałego dolara. Mi się czasem zdarzy przypalić przy kawie, zresztą mamy tu teraz 27 stopni. Za mieszkanie płaci się ok. 50 dolarów miesięcznie. Tanio jest w restauracjach. Posiłek dla sześciu osób to wydatek nie większy niż 15 dolarów. Najważniejsze jest to, że życie toczy się tu tak, jak u nas przed pandemią. Wszystko jest otwarte i funkcjonuje normalnie. Bardzo to sobie cenię.

Śledzi pan wydarzenia w Polsce? W pana byłych klubach dzieją się rzeczy niebywałe. Warta jest wyżej w tabeli ekstraklasy niż Lech.

A tu pana zaskoczę! Gdy do Warty trafił mój wychowanek Piotr Tworek, spodziewałem się, że może się tak stać. Znam go, dostał ode mnie ogromną szkołę życia, momentami nawet trochę wulgarną. Wytrwał w tym, czerpał co najlepsze i zbudował sobie świetny warsztat. Wierzyłem, że mu się uda. Do tego gdy patrzę na degrengoladę w Lechu, wyższe miejsce Warty wcale mnie nie dziwi. Osobowość Piotra ma tu ogromne znaczenie. Na pewno dużo pomaga mu Karol Majewski, który jest w tym klubie od lat. Sportowy progres Warty mnie nie zszokował, ale potężnym rozczarowaniem jest to, co się dzieje w Lechu.

Nastroje jego kibiców są fatalne.

Polityka transferowa nie wymaga komentarza, a skład na wyjazdowy mecz z Benficą Lizbona to jakieś nieporozumienie. Nie wiem, jak na spotkanie takiej rangi można było wystawić rezerwy. Później się dziwimy, że Europa chce stworzyć swoją ligę, która dla nas nie będzie dostępna. Takimi ruchami tylko przykładamy do tego rękę. W Warcie jest zupełnie inaczej. Tam pracuje się spokojnie, ludzie się skromni i mimo przeciwności, potrafią sobie radzić w każdej sytuacji.

Czytaj także:
Rusza epokowa inwestycja Lecha Poznań. Pochłonie miliony

Źródło artykułu: