Były selekcjoner Franciszek Smuda, mawiał, że są drużyny, które poprowadziłaby jego teściowa. Taką drużyną w polskiej PKO Ekstraklasa teoretycznie dysponuje Legia Warszawa. A jednak od teorii do praktyki jest dość daleko, o czym przekonali się kibice warszawskiego zespołu na początku sezonu.
Po 8 kolejkach drużyna prowadzona przez Aleksandara Vukovicia zajmowała 7. miejsce w tabeli i traciła aż 8 punktów do prowadzącego Górnika Zabrze. Gdyby dodać do tego występy w europejskich pucharach, a więc w eliminacjach Ligi Mistrzów wymęczone 1:0 ze słabiutkim Linfield i porażka z przeciętną Omonią Nikozja, a w eliminacjach do Ligi Europy wstydliwa porażka 0:3 z Karabachem Agdam, trzeba przyznać, że klub był w potężnym kryzysie. W tym drugim meczu Legię prowadził już Michniewicz, ale jego decyzje na pewno nie były najlepsze. Nowy szkoleniowiec szybko wyciągnął jednak wnioski.
To, co trzeba oddać Czesławowi Michniewiczowi, to umiejętność wykorzystania potencjału i dobór odpowiedniej taktyki. Kiedyś trener ten uchodził raczej za "gościa od robienia atmosfery", a dziś to wszechstronny i sprytny szkoleniowiec, który umie ukryć braki swoich zawodników i wyeksponować ich zalety.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Strzela jak "nowy Messi"
Oczywiście cały czas musimy mieć w pamięci, że personalnie to zespół najlepszy w Polsce, ale ma też swoje wady. Choćby słaba linia defensywna. Trzech środkowych obrońców to łącznie ledwie solidna klasa ligowa, ale potrafią zagęścić swoją strefę.
Dodatkowo Michniewicz przesuwa wysoko zawodników wahadłowych (są nimi Josip Juranović i Filip Mladenović) i oddala cały czas grę od pola karnego Legii. Jednocześnie ukrywa mankamenty tych dwóch zawodników i podkreśla ich zalety. Obaj są bardzo skuteczni. Mladenovic ma 7 goli i 6 asyst w 29 meczach, Juranović gola i 7 asyst w 23 spotkaniach. To pokazuje, że obaj tworzą zabójczą broń, a skrzydła są w miarę zrównoważone.
Przy okazji obaj świetnie współpracują z Tomasem Pekhartem. Za Vukovicia czeski wieżowiec czyhał w polu karnym na górne piłki. Teraz tego nie zaprzestał, ale pokazał, że potrafi też rozegrać piłkę na małej powierzchni. Nie jest aż tak skuteczny jak na początku sezonu, ale zespół znacznie zyskał. Zresztą, u Michniewicza drużyna nie tylko strzela więcej, ale też traci mniej goli.
Michniewicz potrafił też odkurzyć Bartosza Kapustkę do tego stopnia, że część dziennikarzy widziała go w kadrze. Stworzył on ciekawy duet ofensywnych pomocników z Luquinhasem. Dwóch szybkich technicznych zawodników wymieniających się na pozycjach "8" i "10" sprawia, że są mniej przewidywalni dla przeciwników.
Legia Vukovicia po świetnym okresie jesienią 2019 roku w ostatnich miesiącach grała prostą piłkę: przerzut na skrzydło i trafienie w głowę Pekharta. Legia Michniewicza jest wielowymiarowa. Potrafi zagrać na wysokim posiadaniu, ale też potrafi szybko przejść z obrony do ataku. Gra środkiem i skrzydłami czyni ją trudną do rozszyfrowania w dłuższym okresie. Przy okazji też potrafi dostosować się do stylu gry przeciwnika.
Trudno powiedzieć, że Michniewicz zrobił coś z niczego, raczej odpowiednio wykorzystał to, co miał. Biorąc pod uwagę, że Legia miała zdecydowanie najdroższą i najszerszą kadrę w kraju, było oczywiste, że odpowiednie ustawienie klocków wystarczy do tytułu. Ale to też sztuka.
Prawdziwą weryfikacją będą europejskie puchary, tu może wyjść wiele mankamentów. Legia dysponuje mocną ligową kadrą, ale nie jest to - w żadnej formacji - kadra na choć średnim poziomie europejskim. W meczu z Karabachem zawodnicy wyraźnie odstawali piłkarsko. Choć tu zastrzeżenia można mieć raczej do pionu sportowego niż do samego szkoleniowca, który szyje z tego, co ma.