Stal Mielec przegrywała z Lechem Poznań do 89. minuty, ale wtedy wydarzyło się coś, o czym Maciej Skorża powiedział wprost, że nie mieści się głowie. Goście wykonali dwa bliźniacze rzuty z autu, strzelając po nich dwa gole.
Bohaterem okazał się Petteri Forsell, bo to właśnie on w obu przypadkach dostarczył piłkę w pole karne. Jak się okazuje, nie jest to przypadek i to z dwóch względów.
Po pierwsze, Stal jest w tym aspekcie najlepsza w lidze (sześć goli po akcjach, gdzie rzut z autu odegrał kluczową rolę), a po drugie, jak przyznał nam Forsell, nad tym elementem gry pracuje od wielu lat. A zaczęło się od... pewnej dziewczyny.
ZOBACZ WIDEO: Jacek Magiera szczerze o sytuacji Konrada Poprawy. "Nie może mieć żadnych wątpliwości"
Piotr Koźmiński, WP SportoweFakty: To był szalony mecz… Gdybyś miał zrobić listę trzech najbardziej pamiętnych spotkań w jakich brałeś udział, to gdzie umieściłbyś starcie z Lechem?
Petteri Forsell, piłkarz Stali Mielec: Na pewno byłby bardzo wysoko, tu nie mam żadnych wątpliwości. Ten mecz w mojej pamięci zostanie na długo. Tak jak na przykład spotkanie w finale Pucharu Finlandii, w 2015 roku. Po 39. minutach mój zespół, IFK Mariehamn, grał w dziesięciu, a mimo tego strzeliliśmy dwa gole w osłabieniu i ostatecznie wygraliśmy 2:1. Pamiętny był również mój debiut w Ekstraklasie z Miedzią Legnica.
Po meczu w Poznaniu bardzo dużo mówiło się o twoich rzutach z autu, które odmieniły mecz. Do niedawna byłeś jednak znany z mocnego uderzenia nogą, a nie ze skutecznego używania rąk.
Ale rzuty z autu zawsze miałem mocne. Tyle że nie każdy trener to lubi, nie każdy chce, aby często zagrywać w ten sposób. Ale w meczu z Lechem nie mieliśmy już zbyt wielu innych opcji, czas uciekał, więc decydowałem się na te rzuty, gdy tylko nadarzała się okazja. Zachęcałem przy tym naszych piłkarzy, żeby wchodzili w pole karne i, jak widać, opłaciło się…
Raz mogło się udać, ale kilka minut później zrobiłeś akcję "kopiuj wklej".
Kiedy wyrównaliśmy, powiedziałem naszym napastnikom, że jeden punkt to za mało, że powinniśmy spróbować zgarnąć pełną pulę. I ostatecznie się udało. Ta wygrana sprawiła nam mnóstwo radości, wiadomo przecież jak ważne są te trzy punkty…
A skąd się wzięła u ciebie ta umiejętność stwarzania zagrożenia dalekimi wrzutami z autu? To jakieś predyspozycje, czy każdy gracz może to wytrenować?
Kryje się za tym pewna historia. Mój tata był kierowcą autobusu, często jeździł z różnymi drużynami: piłkarskimi i hokejowymi. A ja czasem zabierałem się z nim. Kiedy miałem 10 lat, ojciec zawoził żeński zespół piłkarski na turniej do Szwecji. Pojechałem z nim i tam zobaczyłem, że jedna z tych piłkarek, miała 16 czy 17 lat, ma bardzo daleki wrzut z autu. Bardzo mnie to zaciekawiło i poprosiłem ją, żeby pokazała mi, jak to robi. Potrenowaliśmy razem i tak się to u mnie zaczęło. Ale to nie tak, że na przykład każdy piłkarz z silnym uderzeniem nogą potrafi też rzucać daleko z autu. Na pewno w jakimś sensie moje mięśnie mi w tym pomagają.
Teraz pomagasz drużynie wrzutami z autu, a co z twoimi rzutami wolnymi, z których słynąłeś? To była twoja główna broń, ale w tym sezonie z wolnego trafiłeś tylko raz. Rozczarowany?
Nie, nie jestem rozczarowany, bo takie jest piłkarskie życie. Czasem masz więcej szczęścia, a czasem mniej. 2 czy 3 razy trafiłem na przykład w poprzeczkę. Poza tym, moja przerwa w trafieniu z wolnego nie jest aż tak długa, to raptem kilka miesięcy.
A na ile jesteś zadowolony ze swojej gry w barwach Stali? Jest trochę wzlotów, trochę upadków, ale zakładam, że nie jesteś w pełni usatysfakcjonowany z liczby minut, które rozegrałeś...
Mój klub zmieniał trenerów dość często, a to za każdym razem powoduje, że piłkarz musi się przyzwyczaić do nowych zadań, nowych oczekiwań. Może powinienem był zaadaptować się do tych nowych zadań i nowych pozycji lepiej, nie mając teraz w zespole takiej roli jak wcześniej. Natomiast co do minut gry…. Oczywiście, uważam, że powinienem grać więcej, to naturalne, każdy piłkarz, patrząc na siebie, tak uważa. Niemniej decyzja należy do trenera i nie zamierzam jej kwestionować. A fakt, że wchodzę na boisko z ławki nie oznacza, że nie wykonam mojej pracy. Zawsze, niezależnie od liczby minut na boisku, staram się pomóc drużynie.
Ale czy mniej minut nie oznacza utraty nadziei na wyjazd z Finlandią na finały Euro?
Na pewno w ostatnich miesiącach nadzieja przygasła, ale nie poddałem się jeszcze. Nawet jeśli moje szanse nie wydają się duże, to jestem z tych, którzy uważają, że nadzieja umiera ostatnia.
A jak oceniasz szanse utrzymania się w Ekstraklasie przez Stal? W dwóch ostatnich meczach przeciwko silnym rywalom, czyli Pogoni Szczecin i Lechowi, zdobyliście sześć punktów. To chyba też wzmocni waszą mentalność...
Tak. Bo nie tylko graliśmy przeciwko trudnym rywalom, ale też w trakcie gry mieliśmy trudne momenty, które na szczęście udało się przetrwać i na końcu zwyciężyć. Tak sobie myślę, że ostatnio piłkarskie życie w jakimś sensie nam coś oddało. Bo bywały wcześniej mecze, w których brakowało nam szczęścia. Weźmy choćby starcie z Lechią Gdańsk. Przecież oddaliśmy wtedy bodaj ze 30 strzałów, a przegraliśmy 0:1. Z kolei w Poznaniu wyglądało to zupełnie inaczej. Nie wykreowaliśmy zbyt wielu okazji, ale w końcówce dobiliśmy rywala. W tym sezonie pokonaliśmy Legię Warszawa i Lecha Poznań na wyjazdach. To oznacza, że jesteśmy w stanie wykonać dobra robotę w Ekstraklasie. A to, co mi się teraz bardzo podoba, to fakt, że jeśli chodzi o końcówkę ligi, to mamy los we własnych rękach. Nie jesteśmy zależni od nikogo innego.
Twój kontrakt ze Stalą kończy się po zakończeniu sezonu. Wiesz co dalej?
Nie. Teraz jestem w pełni skoncentrowany na walce o utrzymanie. To nie czas, żeby w takiej sytuacji myśleć o przyszłości. Mamy ważne zadanie do wykonania.
A jak się żyje w Mielcu, w Polsce, w czasach pandemii?
Nie jest tak źle, bo mam tu dobrego kumpla. To ten, który strzelił zwycięskiego gola Lechowi.
Masz na myśli Jonathana de Amo...
Tak, spędzamy dużo czasu razem, również poza boiskiem.
Świętowaliście jakoś w trakcie podróży powrotnej z Poznania do Mielca?
Nie, nie! Oczywiście, atmosfera była dobra, ale nie świętowaliśmy, bo nie mieliśmy czego, przecież nic jeszcze nie ugraliśmy. Bardzo nas cieszą ostatnie wyniki, jednak wciąż niczego nie gwarantują. Mam natomiast wielką nadzieję, że po ostatnim meczu faktycznie będziemy mieli co świętować.