Jose Mourinho: Nie jestem debilem. Po latach oszukał wszystkich

- Nie jestem debilem - tymi słowami przywitał się z Italią w 2008 roku. Trzynaście lat później głupków zrobił z dziennikarzy, którzy jego zatrudnienia w Romie w ogóle nie brali pod uwagę.

Piłka Nożna
Piłka Nożna
Jose Mourinho Getty Images / Peter Powell - Pool / Na zdjęciu: Jose Mourinho

Zazwyczaj w takich sprawach są świetnie poinformowani. Mają kontakty i nie wahają się ich użyć. Dlatego też parę tygodni, niekiedy nawet miesięcy przed oficjalną prezentacją nowego trenera lub piłkarza, już o tym piszą i na to przygotowują publikę. Oficjalny komunikat jest więc najczęściej zwykłą formalnością. Nie ma w sobie nic z zaskoczenia.

Widziany w lodziarni

Tym razem prasa szykowała kibiców Romy na Maurizio Sarriego. On miał chęci, plany i przyzwolenie na działanie od rodziny Friedkinów. Jeszcze w numerze z 4 maja "La Gazzetta dello Sport" ogłosiła na okładce, że Sarri wraca i dalej rozwinęła temat na jakich warunkach, a tego samego dnia w godzinach popołudniowych klub ogłosił zatrudnienie Mourinho. Doprawdy tego kalibru pomyłek w długiej historii cenionego dziennika zbyt wielu nie było. Dyrektor sportowy Thiago Pinto zmylił wszystkie dziennikarskie tropy. Miał inną wizję, może doznał nagłego olśnienia albo zwyczajnie jego portugalskiemu ciału bliższa była koszula rodaka Mourinho. Nie wiadomo. Ale to raczej właśnie jemu należy przypisać wywołanie efektu wow.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: to nie miało prawa się udać! Niesamowity trik gwiazdy

Mourinho w Romie! Ta informacje wprawiła większość ekspertów w konsternację. Kiedy już pierwszy szok minął, ich reakcje można było podsumować jednym zdaniem: - Liga będzie ciekawsza. Nawet jeśli nie same mecze Romy, to z pewnością to, co będzie się działo przed ich rozpoczęciem i po zakończeniu. Mourinho w pojedynkę tworzy medialny spektakl. Nikt tak skutecznie przed kamerami nie przechodzi z obrony do ataku, nie żongluje faktami, nie odwraca kota ogonem, nie zjednuje sobie wrogów, których zresztą w Serie A paru pracuje. Nieprawdaż, panowie Conte i Ranieri?

Kibice zwariowali. Na podaną informację reagowali niedowierzaniem przemieszanym z entuzjazmem. Niekłamanym entuzjazmem. W jednym momencie zapomnieli o wszystkim, co złe przyniósł ten sezon i oczami wyobraźni przenieśli się do następnego. Gotowi byliby zrezygnować z wakacji, żeby tylko już nastał przedostatni weekend sierpnia i mogli zobaczyć swoją La Magica pod wodzą nowego generała, gladiatora, cesarza. Jeśli tylko pandemia ustąpi i wróci stare, to dzięki temu ruchowi kampania abonamentowa z pewnością nabierze rozmachu i przyniesie wielkie wpływy. Tymczasem natychmiastowy efekt dało się zauważyć na giełdzie. Ceny akcji klubu podskoczyły o kilka procent. Pojawił się także ruch wśród sponsorów gotowych ogrzać się w blasku nowego szkoleniowca. Marketingowa machina dopiero się rozkręcała.

Do Wiecznego Miasta jeszcze nie przyleciał - prezentacja odbędzie się z wielką pompą w pierwszych dniach czerwca - ale już stał się widoczny w mieście. Na budynkach pojawiły się liczne murale: a to Mourinho na skuterze, a to wystylizowany na Juliusza Cezara z wieńcem laurowym na skroniach, a to z gladiatorskim mieczem niczym Maximus z filmu Ridleya Scotta. W lodziarniach pojawił się smak Special One. Ktoś inny wypuścił piwo pod tą nazwą i wizerunkiem Portugalczyka na etykiecie. Na rogu jednej z ulic pojawiła się tabliczka via Jose Mourinho. Rzym dostał skrzydeł i wzleciał ponad wszystkie kompleksy względem klubów z północy. Tego samego uczucia jakiś czas temu doświadczyli kibice Napoli wraz z zatrudnieniem Carlo Ancelottiego. Rzymianom i neapolitańczykom wydawało się przecież, że takie trenerskie tuzy pasowały tylko do Mediolanu i Turynu. Na swoje szczęście się mylili.

W Romie nawet już przywykli do eksperymentów w osobach Paulo Fonseki oraz, patrząc wstecz, Eusebio Di Francesco, Rudiego Garcii czy znajdującego się na początku zawodowej ścieżki Luisa Enrique. Wymienienie tych nazwisk potwierdzało jednak jedno. Roma jak żaden inny klub we Włoszech otworzyła się i uwierzyła w zagraniczną myśl szkoleniową. Poszła więc pod prąd. Nie licząc zasymilowanych i wykształconych w Italii Chorwata Ivana Juricia czy Serba Sinisy Mihajlovicia, tak bardzo kosmopolityczna wśród piłkarzy Serie A, dla trenerów jest jednonarodowa. Włosi trzymają się stołków i niechętnie ustępują cudzoziemcom.

Ciągle w modzie

Mou automatycznie wypchnął Romę na bardziej eksponowane miejsca ogólnokrajowej prasy. Teraz to już nie są zdawkowe meldunki, przeplatane raz na jakiś czas większymi tekstami. To okładki, pokaźne artykuły zamieszczane na pierwszych kolumnach, rzetelne analizy. Nieporównywalnie większe zainteresowanie. Zresztą 4 maja sama informacja znalazła się na początku niemal wszystkich radiowych czy telewizyjnych wiadomości. W końcu wracał ktoś wyjątkowy.

Włochom nic a nic nie przeszkadzało, że ostatnia dekada odarła Portugalczyka z dawnego seksapilu. Że więcej przegrał niż wygrał. Że znormalniał, by nie powiedzieć - sprzeciętniał i bardziej jechał na picu niż na aktualnej klasie. Gdzie indziej dostrzegli, że jego futbol się przejadł. Defensywa była w odwrocie. Przegrał z Pepem Guardiolą, z Juergenem Kloppem, których filozofie święciły triumfy i znajdowały rzesze wyznawców. On jakby wychodził z mody.

Tylko w Italii niezmiennie patrzyli na niego przez różowe okulary albo jak w święty obraz. Chcą go takiego, jaki wyjeżdżał. Od 2008 roku przez dwa lata zadawał szyku. Raz zdobył mistrzostwo Włoch, nie oddając go w drugim sezonie dołożył Puchar Włoch i Ligę Mistrzów. Zgarnął tripletę. Wszedł do galerii sław Interu i całego calcio. Zwycięzca, charyzmatyczny lider, nonkonformista, arogant, manipulant, buntownik, oryginał i nade wszystko: gwiazda. Już wtedy, mając w zespole takie postaci jak Samuel Eto'o, Diego Milito, Maicon czy Wesley Sneijder, cieszył się statusem numeru 1 na liście płac u prezydenta Massimo Morattiego. W Romie też komukolwiek trudno będzie go przebić. Dali mu do podpisania kontrakt za 7 milionów euro, z wpisanymi bonusami - nawet za 9, i to aż przez trzy lata, co prawdopodobnie budzi największe obawy. Trzy lata z Mourinho to jak sześć z kimś innym.

Nie powinien zawieść oczekiwań. Gorzej niż w tym sezonie być raczej nie może, na scudetto też nikt nie naciska. Między jednym a drugim jest pole na zbudowanie drużyny, która będzie umiała postawić się najlepszym i zarazem odwiecznym wrogom (w tym sezonie nie wygrała z nikim z pierwszej szóstki). A wypowiadać i toczyć wojny Mou uwielbia. Nigdzie tak dobrze się nie czuje jak w oblężonej twierdzy. Derby Wiecznego Miasta to mecze jakby stworzone dla niego, podobnie jak rywalizacja z Juventusem.

Mimo że podczas jego pracy w Interze, Juventus dopiero powstawał z popiołów po skandalu calciopoli i nie stanowił realnej przeciwwagi, to Portugalczyk - doskonale wyczuwając nastroje przeciętnego fana niebiesko-czarnych - traktował go jak śmiertelnego wroga. Przy każdej nadarzającej się okazji wsadzał szpilę. Uwziął się na Claudio Ranieriego, ówczesnego trenera bianco-nerich, plótł o sędziowskim spisku, mówił o jedynym we Włoszech polu karnym długim na 25 metrów, co miało tłumaczyć liczbę przyznawanych Starej Damie rzutów karnych. Nie przeszło mu nawet po zmianie pracy i kraju oraz upływie kilku lat.

W 2018 roku, po zwycięstwie 2:1 w Turynie w fazie grupowej Ligi Mistrzów z Manchesterem United, równo z końcowym gwizdkiem sędziego wkroczył na murawę i gestem z dłonią przyłożoną do ucha jął prowokować publiczność. - Słucham was, gwiżdżcie do woli, nie wygracie ze mną. To ja jestem zwycięzcą - taki pozostawił komunikat zanim wrócił do Anglii.

Jak Herrera

Pod wieloma względami Mourinho wydaje się pewniakiem, że z nim się uda, niesie jednak także niewiadome. Największe zagrożenie dla nowej misji wiąże się z pytaniem, czy młode pokolenie piłkarzy jest tak samo podatne na jego metody jak było starsze, gotowe wykonać każdy rozkaz. W Manchesterze United i Tottenhamie miał z tym problemy. Nie był przez generację "Z" rozumiany i akceptowany. Miewał zatargi, trafił na wewnętrzną opozycję, która osłabiała jego władzę i przyczyniła się do porażki.

Po drugie - czy odpowiednio dozbroją go właściciele klubu? Wydaje się, że jeśli senior Dan i junior Ryan Friedkinowie powiedzieli Mou, to zaraz za tym rykną na transferowym rynku. Ich majątek wielkości 4,3 miliardów dolarów daje im 504. miejsce na liście najbogatszych ludzi świata i wielką swobodę w wydawaniu na przyjemności. A Roma taką jest. Dyrektor Thiago Pinto, który wykonywał świetną robotę w Benfice Lizbona, powinien mieć latem spore pole do popisu. Pod jego okiem i zgodnie z wizją trenera drużyna przejdzie personalną rewolucję, co oczywiście też wywołuje duże emocje i ciekawość. Nie ma nawet sensu wymienianie nazwisk, którymi przerzucają się dziennikarze. Jedno jest pewne - Jorge Mendes natrafi w Rzymie na żyłę złota.

A Mourinho z całym bagażem: entuzjazmem kibiców i odnowioną kadrą, pójdzie ścieżką wydeptaną przed laty przez Helenio Herrerę. Twórca catenaccio po sukcesach w Interze (7 trofeów) przeniósł się do Romy. Zdobył tylko Puchar Włoch, w lidze zajmował odpowiednio 8., 10., 6., 7. i 11. miejsce. Co zrozumiałe, Special One mierzy wyżej.

Tomasz Lipiński

Oglądaj rozgrywki włoskiej Serie A na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)

Czy Jose Mourinho wywalczy z Romą przynajmniej jedno mistrzostwo Włoch?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×