W sobotnim finale Ligi Mistrzów Manchester gra z Chelsea. W barwach The Blues od początku mecz rozpoczęło dwóch zawodników, na których ukształtowanie wielki wpływ mieli dwaj polscy trenerzy.
Jak Piotr Wojtyna i Stefan Czarniecki wspominają współpracę z N'Golo Kante i Kaiem Havertzem?
- Pamiętam ten dzień, jakby był wczoraj. Nie mieliśmy wtedy żadnej bazy, zorganizowaliśmy otwarty trening na boisku tenisowym. To była taka mączka, setka dzieci, tłok. Grali meczyki, a my obserwowaliśmy. Malutki chłopiec rzucał się w oczy. Był szybki, agresywny, biegał, jakby się nie męczył. I grał dużo podaniami. Nie wymagam tego, ale tak po prostu grał. To był N'Golo. Od razu wziąłem go do klubu i przesunąłem do starszego rocznika - wspomina Piotr Wojtyna, trener klubu JS Suresness.
Kante do dużej piłki wszedł bardzo późno. Dopiero w 2010 roku, jako 19-latek, przeszedł do Boulogne, klubu z miasteczka na północy Francji. Mniej więcej w tym samym czasie w klubowej restauracji Bayeru 04 Leverkusen polski trener młodzieży Sławomir Czarniecki użył podstępu, żeby ściągnąć do klubu Kaia Havertza.
Podczas meczu w kategorii U12 Bayer Leverkusen grał z Alemanią Aachen, która wtedy miała mocną akademię. - Wcześniej wiedzieliśmy, że jest taki zawodnik, bo nasz skaut regionalny nas poinformował, nawiązał też pierwszy kontakt z rodzicami. W tamtym meczu wygraliśmy 8:3, a Kai strzelił trzy bramki. Ale, co ważne, nie były to bramki z bliska. Wszystkie zostały zdobyte z kontrataków, Kai bardzo szybko się przemieszczał, wygrywał pojedynki w ofensywie, był bardzo mocny w dryblingu i efektem tego były bramki. Szczerze mówiąc, trzeba by było nie znać się w ogóle na piłce, żeby nie zorientować się, że mamy do czynienia z wielkim talentem - opowiada Czarniecki.
ZOBACZ WIDEO: Euro 2020. Milik wróci szybciej niż się spodziewano? "W ciągu kilku dni powinien być gotowy"
Zawodnika chciało upolować wiele klubów, dlatego podczas rozmowy Czarnieckiego z rodzicami Havertza i małym piłkarzem przypadkowo "napatoczył się" Rudi Voeller, były reprezentant Niemiec, uwielbiany przez fanów. Przysiadł się, zagadał do rodziców i ci byli już "kupieni". Na następne kilka lat chłopiec trafił do drużyny prowadzonej przez Czarnieckiego, dziś koordynatora akademii Bayeru.
Wychowankowie polskich szkoleniowców w półfinale przeciwko Realowi Madryt byli najlepsi na boisku i bardzo mocno przyczynili się do awansu Chelsea FC do finału Ligi Mistrzów.
- Zawsze byłem przekonany, że on ma to coś. Razem z kolegą działaczem Pierrem Ville, spieraliśmy się o to, czy zostanie piłkarzem profesjonalnym. Ja mówiłem, że tak. Jego zdolność przewidywania sytuacji boiskowych, do tego zespołowość, inteligencja w grze były na bardzo wysokim poziomie. Pierre, choć go uwielbiał i opiekował się nim, był sceptyczny. Powtarzał: "To łagodny i nieśmiały chłopak, nie wiem, czy poradzi sobie w świecie wilków". Może coś w tym było, do dziś mam wrażenie, że N'Golo mógłby czasem uderzyć, ale jednak oddaje tę możliwość innym, jakby był trochę stremowany. Na szczęście jego niebywałe parametry piłkarskie wzięły górę - opowiada Wojtyna.
On razem z Pierrem Ville włożyli sporo wysiłku w to, by zapewniać testy młodemu piłkarzowi, którego w tym czasie prowadził już w seniorach inny Polak, Tomasz Bzymek. Próbowali w wielu miejscach, ale udało się go wepchnąć dopiero do przeciętnego klubiku z miejscowości Boulogne-sur-Mer.
- Tak naprawdę to był ostatni dzwonek, on miał 19 lat. Żeby było jasne, nie dostał się do pierwszej drużyny, tylko do rezerw. Grał na poziomie piątej ligi i dopiero gdy było jasne, że pierwszy zespół spadnie do III ligi, dostał kilkanaście minut. Po spadku prawie wszyscy zawodnicy odeszli i N'Golo dostał się do pierwszego składu. Z miejsca okazało się, że nie ma konkurencji, był zdecydowanie najlepszym piłkarzem na poziomie III ligi. Działacze, którzy wcześniej nie chcieli dać mu umowy, tylko rzucali ochłapy, teraz postanowili sięgnąć do portfela. Ale za późno. N'Golo dostał już ofertę z Caen. Żeby było jasne, też dzięki różnym koneksjom. To nie było tak, że ktoś go sam z siebie wyłowił - mówi Wojtyna.
To zupełnie inna kariera niż Havertza, który szybko zaczął być uznawany za cudowne dziecko niemieckiej piłki Toniego Kroosa 2.0.
- Kai od zawsze miał znakomitą szybkość, technikę oraz lekkość operowania piłką. Podejmował bardzo dobre decyzje. Było jasne, że będzie grał na wysokim poziomie. Nie było wiadomo, na jak wysokim i kiedy. Nie sądziłem, że jako 21-latek zagra w Lidze Mistrzów - mówi Czarniecki.
Kante i Havertz to dwie różne kariery, dwóch zupełnie innych zawodników. Ale to właśnie oni w ostatnim okresie, w meczu z Realem, osiągnęli życiową formę.
- Kai kapitalnie potrafi podnosić się z kryzysów. W Bayerze miał takie dwukrotnie i zawsze wracał mocniejszy. W Chelsea też było dość ciężko, ta intensywność może go zaskoczyła. W Niemczech masz kilka meczów w rundzie na najwyższej intensywności, tu grasz tak co kilka dni. Ale ostatnio jest w świetnej formie. Przerabia to, co w Leverkusen, potrzebuje przezwyciężyć kryzys i jest piekielnie mocny - mówi Czarniecki.
W meczu z Realem Havertz zaliczył asystę przy pierwszej bramce Timo Wernera, ale to Kante był tym, który przerywał akcje Realu i wyprowadzał świetne, szybkie ataki.
- Był niewiarygodny. Walka, odbiór, rozegranie, miał wszystko - opowiada Wojtyna. Czarniecki się z tym zgadza: - Kante to geniusz. Możesz trenować 100 lat i tak nie zagrasz. Zresztą oni obaj mają jakiś dar od Boga.
Co dalej? - Myślę, że N'Golo dziś jest na pewno jednym z najlepszych pomocników świata, ale może jeszcze poprawić się ofensywnie, więcej strzelać, asystować - mówi Wojtyna.
A Havertz? - Cały czas bardzo się rozwija. O bramki i asysty się nie martwię, bo one przyjdą. Poza tym ma ogromne rezerwy fizyczne, więc w ogóle nie martwię się o niego, czas działa na jego korzyść - uważa Czarniecki.