Ostatnie dwa lata w karierze Marcina Kamińskiego były bardzo trudne. Najpierw poważna kontuzja kolana, która wykluczyła go z gry na kilka miesięcy, a kiedy już wrócił do pełni sił, stracił na dobre miejsce w składzie VfB Stuttgart. Mógł wrócić do Polski, ale wolał jeszcze zostać w Niemczech i od nowego sezonu będzie grał w Schalke 04 Gelsenkirchen.
Paweł Gołaszewski, "Piłka Nożna": Jak się czujesz?
Marcin Kamiński, piłkarz Schalke 04 Gelsenkirchen, 7-krotny reprezentant Polski: Jestem zdrowy już od kilku miesięcy, nie mam żadnych kłopotów. Dobrze przepracowałem okres rehabilitacji, wróciłem do pełni sił, ale po prostu nie grałem z powodów czysto sportowych. Trener wolał stawiać na innych piłkarzy, a ja oglądałem mecze głównie w domu lub co najwyżej z ławki rezerwowych.
ZOBACZ WIDEO: Euro 2020. Moment zwrotny w karierze Zielińskiego? "Wtedy zapominasz o złych rzeczach"
Który sezon był trudniejszy: ten, bo nie grałeś, czy poprzedni, kiedy już w pierwszej kolejce zerwałeś więzadło?
Oba były bardzo trudne. Najważniejsze jednak, że cały czas miałem głowę na karku i się nie grzałem. W poprzednim sezonie wiedziałem, że czeka mnie długa i żmudna rehabilitacja. Teraz sytuacja była taka, że drużyna grała dobrze, punktowała, więc nie marudziłem. Robiłem swoje na treningach i czekałem na jakąś szansę. Mentalnie potrafiłem się do obu sytuacji dobrze nastawić, a w takich sytuacjach jest to kluczowe. Kiedy doznajesz kontuzji zawsze przychodzą ci różne myśli do głowy, zastanawiasz się nad tym, co się stało i dlaczego tak się potoczyło. Później rozmyślasz, gdzie ten zabieg zrobić, jakiego lekarza wybrać i czy zerwane więzadło to jedyny uraz, jakiego się nabawiłeś.
Nie było ci szkoda, kiedy patrzyłeś na kolejny mecz z boku?
Szkoda to za delikatne słowo. Każdy piłkarz po to trenuje i walczy, aby znaleźć się chociaż w kadrze meczowej, a najlepiej pojawić się na boisku. W minionym sezonie wielokrotnie nie łapałem się nawet na ławkę… Trudno było oglądać mecze z perspektywy telewidza. Wracając do poprzedniego pytania, chyba ten sezon był nawet trudniejszy pod tym kątem, bo byłem zdrowy i gotowy do gry, a mimo wszystko nie jeździłem na mecze.
W tym czasie częściej oglądałeś Bundesligę czy Ekstraklasę?
Tak naprawdę to oglądałem mecze Stuttgartu i jeśli miałem czas, to spotkania Lecha Poznań. Starałem się wykorzystywać czas dla rodziny. Mam dwójkę małych dzieci, które potrzebują uwagi, więc na brak zajęć nie narzekałem.
Dojrzałeś przy dzieciach?
Nie było wyjścia. Dzieci zmieniają świat, ale zmieniają na lepsze! Każdy dzień, a w zasadzie każdą godzinę musimy dostosowywać pod nie. Zdaję sobie sprawę, że my jako rodzice mamy im dawać dobry przykład, rozwijać je i to jest dla nas najważniejsze zadanie w życiu. Od trzech lat jest to inna, lepsza rzeczywistość. W zasadzie dzieci pozwalają się odciąć od piłki, można się skupić na czymś innym i zapomnieć na chwilę o futbolu. To pomaga. Nie jest to łatwe, ale bardzo piękne.
Niemniej wróćmy do piłki. Co ci mówił trener, kiedy dowiadywałeś się kolejny tydzień z rzędu, że nie załapałeś się do kadry meczowej?
Z naszych rozmów zrozumiałem, że drużyna po prostu dobrze wyglądała, punktowała, a on nie chciał mieszać. Pojawiały się myśli, kiedy ktoś zagrał słabszy mecz, że za chwilę wskoczę i dostanę swoją szansę, ale z drugiej strony, jeśli trener kogoś obdarzał zaufaniem, to nie przekreślał piłkarza po jednym gorszym występie tylko go wspierał i dawał szansę w kolejnym meczu. To pomaga zawodnikowi zbudować pewność siebie. Musiałem to zaakceptować
.
Jak wyglądały wasze rozmowy?
Trener mówił, że ma do mnie dużo szacunku, ponieważ widzi, jak dużo i ciężko pracuję. W pierwszej kolejce wyszedłem w pierwszym składzie, później usiadłem na ławce, a następnie wylądowałem poza kadrą. Robiłem swoje, czyli każdego dnia szedłem na trening i zasuwałem na sto procent, ale wydaje mi się, że nie do końca pasowałem mu do układanki, choć sam trener nie potrafił do końca określić o co chodziło. Kiedy rozmawialiśmy mówił, że jestem szybki, ale nie na tyle szybki, aby grać u niego w pierwszym składzie, a on potrzebuje szybszego piłkarza na pozycji lewego środkowego obrońcy. Kemp grał dlatego, że był szybszy ode mnie, tyle.
Kiedy podjąłeś decyzję, że odchodzisz ze Stuttgartu?
Dojrzewałem do niej przez kilka miesięcy. Już w styczniu miałem różne oferty, ale po rozmowach z agentem czekaliśmy na jakąś konkretną propozycję. Klub zapewniał mnie, że nie będzie robił problemów z transferem, ale wyszło tak, że musiałem zostać w Stuttgarcie do końca umowy.
Były rozmowy o nowym kontrakcie?
We wrześniu usłyszałem, że do negocjacji usiądziemy w październiku, później, że poczekamy z tym do stycznia, a następnie, że musimy to odroczyć do marca. Dla mnie to już było jasne, że raczej nie mam co liczyć na pozostanie.
Czyli rozmów w ogóle nie było?
Liczyłem, że klub mi coś powie o przyszłość i będę wiedział, w którą stronę iść. Nie było jednak nawet rozmów o tym, że wraz z końcem sezonu nasze drogi się rozejdą. Mogłem się tylko domyślać. Nie łapałem się do kadry, rozmawiałem z trenerem, ale konkretnych słów, że nie przedłużymy umowy wtedy nie usłyszałem. One padły, ale znacznie później, kiedy już w zasadzie sam wiedziałem, że trzeba szukać innego klubu.
Żyłeś w kropce?
Nie nazwałbym tak tego. Zdawałem sobie sprawę, że skoro nie gram, to raczej nie przedłużymy umowy. W Stuttgarcie czułem się bardzo dobrze, moja rodzina również, ale ten etap się już zakończył. Chcę grać w piłkę, dlatego uznałem, że trzeba iść do takiej drużyny, w której będę miał większe szanse na regularne występy.
Wyjechałeś z Polski pięć lat temu, rozegrałeś w Bundeslidze i 2. Bundeslidze ponad 80 spotkań. Jesteś zadowolony?
Miałem swoje przejścia, ale licznik jest na całkiem niezłym poziomie, choć oczywiście ta liczba mogłaby być jeszcze większa.
Gola w Bundeslidze jednak nie strzeliłeś...
Kilka okazji miałem, nic nie wpadło, ale jeszcze wrócę do Bundesligi po premierowe trafienie.
Brałeś pod uwagę powrót do Polski?
Prezes Lecha rozmawiał z agentem na temat mojej sytuacji w klubie. Nawet w styczniu pojawił się pierwszy kontakt ze strony Kolejorza, ale to było na takiej zasadzie, co ja planuję robić i gdzie siebie widzę. Wiedziałem, że jest zainteresowanie ze strony Lecha, ale też z innych polskich klubów. Cieszę się jednak, że zostałem w Niemczech. Przede mną wyzwanie, które miałem już pięć lat temu i chcę znowu cieszyć się z awansu do Bundesligi.
Co myślałeś, kiedy Schalke zaliczyło kilkumiesięczną serię bez zwycięstwa w Bundeslidze? W Polsce portale społecznościowe płonęły po kolejnych spotkaniach.
Na początku można było z tego chwilę pożartować, ale później to już nie było śmieszne. W Niemczech pewnie jeszcze mocniej ludzie to przeżywali, ale ja w to po prostu nie dowierzałem. Dla mnie to było coś niemożliwego. Rozumiem, że można mieć zapaść, wpaść w dołek, a w Schalke to trwało prawie rok. Najgorsze w tym wszystkim było to, że trudno było dostrzec jakiekolwiek światełko w tunelu, aby ta tendencja się zmieniła i karta odwróciła. Na koniec nikomu nie było do śmiechu, bo zakończyło się to wszystko spadkiem.
Były jakieś oferty z niemieckich klubów?
Tak, pojawiły się zapytania z bundesligowych zespołów. Było to jednak na tej zasadzie, że musiałbym poczekać aż rozstrzygnie się kilka kwestii transferowych i dopiero mogliby ze mną rozmawiać. Schalke było konkretne, przedstawiło mi projekt, pomysł na mnie i zaproponowało ofertę. Nie chciałem ryzykować i czekać w nieskończoność. Schalke to jest naprawdę wielki klub z długimi tradycjami, który będzie chciał jak najszybciej wrócić do Bundesligi. Stwierdziłem, że bycie częścią tego projektu jest odpowiednim wyzwaniem.
Drużyna będzie mocno przebudowana?
Kiedy rozmawiałem z ludźmi z klubu, zapewniali, że zespół będzie mocno przebudowany. Wielu zawodnikom skończyły się kontrakty, z kolejnymi mają rozmawiać na temat przyszłości, na pewno kogoś będą musieli sprzedać.
Linia defensywy Schalke będzie oparta na Marcinie Kamińskim?
Mam być ważnym elementem całej układanki, ale słowa to jedno, a życie to drugie. Ja muszę udowodnić swoją wartość i pokazać umiejętności w treningach. Miejsca w składzie nie dostanę za darmo.
Awans jest celem nadrzędnym?
Schalke chce jak najszybciej wrócić do Bundesligi, a ja mam w tym pomóc. Co roku jest grupa trzech-czterech drużyn, które są w teorii pewniakami do podium, a później różnie się to kończy. Uważam, że nadchodzący sezon będzie na pewno bardzo wyrównany i do gry włączy się więcej drużyn niż cztery, ale chcemy jak najszybciej wrócić do elity. Na pewno walka o awans będzie poważnym wyzwaniem.
Czujesz się już starym zawodnikiem?
Do młodych na pewno już nie należę, ale mam przed sobą jeszcze kilka lat grania. Jestem doświadczony, bo już trochę lat gram w piłkę na profesjonalnym poziomie. Znam realia 2. Bundesligi, wiem, czego się spodziewać po mojej nowej drużynie, grałem przeciwko niej kilka razy. Rozmawiałem z kilkoma osobami i dostawałem też takie informacje, że dopiero kiedy przejdę do Schalke i poznam klub od środka, to dopiero zobaczę, jak jest wielki, jak wielu ma kibiców, jak bardzo są fanatyczni… Kiedy czekałem na dyrektora sportowego przed podpisaniem kontraktu kilka dni temu, spotkałem na korytarzu Tomasza Wałdocha, z którego synem grałem w juniorskich reprezentacjach Polski. Wymieniliśmy się numerami telefonów i zapewnił mnie, że służy pomocą, jeśli będę czegoś potrzebował. W Schalke pracuje jako asystent trenera drużyny rezerw. Wszyscy uważają go za legendę klubu.
Miałeś jakikolwiek kontakt z nowym sztabem reprezentacji Polski?
Tak, w marcu dzwonił do mnie jeden ze współpracowników Paulo Sousy, więc czuję, że jestem w bardzo szerokim kręgu zainteresowań selekcjonera i sztab o mnie pamięta. Najpierw jednak chcę wrócić do regularnych występów, a dopiero później będziemy mogli porozmawiać o ewentualnym powrocie do drużyny narodowej. Na pewno jednak nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa, zostało mi jeszcze kilka lat gry na wysokim poziomie, więc chciałbym jeszcze kiedyś wrócić do reprezentacji.