Legia miała być jak Dinamo. Chęci są dalej, ale wylądowała na innym biegunie

WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Bartosz Kapustka
WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Bartosz Kapustka

Nieudane wypełnianie zagranicznych wizji negatywnie wpłynęło na Legię, której cel zostania drugim Dinamem rozmijał się z rzeczywistością. Udało się wykonać drobne kroki do powrotu na tę ścieżkę. Dwumecz z chorwackim hegemonem może zdecydowanie pomóc.

Dinamo Zagrzeb stało się w ostatnich latach wyznacznikiem pewnego standardu dla klubów z dawnego bloku wschodniego. Przemyślane zarządzanie, rozbudowana akademia, budowa zespołu z myślą o chęci znaczenia czegoś więcej w Europie i wielomilionowe transfery zdecydowanie procentują. Kilka lat z rzędu chorwacki klub pojawiał się w fazie grupowej Ligi Mistrzów, docierał też daleko w Lidze Europy. To na funkcjonowaniu Dinama miała się wzorować Legia Warszawa, by stać się prawdziwą potęgą w Europie Środkowo-Wschodniej. Kończyło się jedynie na dobrych chęciach, ale teraz pojawia się światełko w tunelu.

Zagraniczna "myśl" szkoleniowa

W celu odmiany klubu zatrudniono Romeo Jozaka i Dean Klafuricia jako trenerów "Wojskowych". Nie wprowadzili swojej wizji, a bałkańsko-brazylijski zaciąg zawodników, jaki miał miejsce za ich kadencji, praktycznie już uciekł. Chorwat Domagoj Antolić, Brazylijczyk Maurício, Czarnogórzec Marko Vesović, Portugalczyk Cafú, Luksemburczyk Chris Philipps, Francuz William Remy - ich już przy Łazienkowskiej nie ma. O budowaniu wówczas Legii opartej na polskich piłkarzach i młodzieży z akademii można było zapomnieć, co też się kłóciło z wizją "polskiego Dinama Zagrzeb". Tam drużyna jest oparta przede wszystkim o chorwackie talenty, z nielicznymi wyjątkami.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: to się nie mieści w głowie! Zobacz, co ten Polak potrafi

Legia grała wówczas do bólu przewidywalną i schematyczną piłkę, słabo wyglądało przygotowanie fizyczne do trudnego początku sezonu, kiedy granie co trzy jest normą. Wszystko wydawało się na boisku nijakie, bez ikry, charakteru. Nie było widać tej werwy i zaangażowania, które jeszcze na początku lat 10. XXI w. były znakiem rozpoznawczym drużyny z Warszawy.

Legia cudzoziemska z odchodzącymi polskimi piłkarzami traciła swoje DNA. W tej kwestii dobiło klub zatrudnienie Ricardo Sa Pinto. Sprowadził kilku Portugalczyków. Sprawdził się Andre Martins, ale po pracy trenera zostały przede wszystkim złe wspomnienia.

Prezes Dariusz Mioduski w budżet wpisywał zyski z awansu do europejskich pucharów. Brał grę na jesieni w LM lub LE w ciemno. Tymczasem przez kilka sezonów pucharów nie było, dziura budżetowa tylko się powiększała. Donoszono nawet o wizji bankructwa i niewypłacalności.

Dyrektor idealny?

Bernhard Heusler czyli cudotwórca z Bazylei, miał pomóc stworzyć z Legii prawdziwego piłkarskiego potwora w tej części Starego Kontynentu. Gdy pracował w FC Basel, w Szwajcarii nie było mocnych. Gdy odszedł, coś zaczęło się tam sypać, a prym teraz wiodą Young Boys Berno.

- Za rządów Heuslera zawsze trzymano się kilku głównych punktów, m.in. bardzo dobrze traktowano zawodników, tak by ewentualnie zawsze chcieli wrócić do Bazylei. Sternicy byli bardzo blisko z zespołem, wiedzieli, czego drużyna potrzebuje, i nie bali się podejmować czasem bardzo trudnych decyzji. Rozstali się na przykład z trenerem Yakinem, chociaż ten dopiero co wygrał mistrzostwo. Nigdy nie dawali żadnych pożywek mediom, a dodatkowo Heusler i inni liderzy zawsze podążali takimi drogami i podejmowali takie dyrektywy, które były najlepsze dla klubu, a nie dla poszczególnych osób - mówił w jednym z wywiadów dziennikarz "Basler Zeitung" Tilman Pauls.

Tych zasad na razie w Legii nie widać, ale wpływ na to miały też wyniki sportowe. Samo mistrzostwo nie zadowalało ambicji władz Legii. Ostatnia afera z Vesoviciem, którą ujawniła jego żona, kłóci się z przyjętą przez Heuslera zasadą traktowania piłkarzy.

Wzór z chorwackiej fabryki talentów

Dinamo dysponuje jedną z lepszych akademii w Europie, a swoje talenty potrafi sprzedać za naprawdę niemałe pieniądze, o których polskie kluby mogłyby tylko pomarzyć. To są często kwoty rzędu kilkunastu milionów euro. W ciągu ostatnich kilkunastu lat z Zagrzebia wyszli m.in. Luka Modrić, Mateo Kovacić, Eduardo, Josip Brekalo, Vedran Corluka, Marco Rog, Dario Simić, Filip Benković, Josko Gvardiol czy Dani Olmo. Kilku z nich stanowiło lub dziś stanowi o sile swoich nowych zespołów, a o Olmo, Gvardiolu czy Brekalo patrzy się przyszłościowo, z dużym optymizmem.

Legia stara się iść w tym kierunku. Odbudowuje swoją tożsamość, daje szansę młodym, polskim piłkarzom, lub pomaga im się odbudować. Michał Karbownik - uznany z miejsca za ligowe odkrycie wyleciał do Anglii. Paweł Wszołek - ograł się przez rok i poszedł do Bundesligi. Bartosz Kapustka - został liderem nowej Legii, ale kontuzja zahamowała teraz jego progres. Do tego dochodzą umocnienie pozycji Mateusza Wieteski czy Bartosza Slisza, ogrywanie Mateusza Hołownii i szanse dla Kacpra Skibickiego oraz Kacpra Tobiasza.

W porównaniu z Dinamem, Legia jest jeszcze na innym biegunie. Nieudane projekty, które trwały po kilka miesięcy, to etap już zamknięty, który będzie się jeszcze jakiś czas odbijać czkawką. Mioduski przecież wiele razy podkreślał, że jego pomysł na Legię ma być długofalowy. Małymi krokami zaczyna to wychodzić. Ogranie Dinama w eliminacjach do LM może być milowym krokiem w rozwoju tego planu. Sam ten dwumecz może też dużo pokazać i uświadomić władzom klubu z Łazienkowskiej 3.

Czytaj też:
Nowe fakty ws. zadymy w Zagrzebiu
Michniewicz: To byłaby utopia

Źródło artykułu: