Niektóre z nich, jak Romario, odchodziły na własne życzenie. Brazylijczyk tworzył wraz z Christo Stoiczkowem, Ronaldem Koemanem czy Michaelem Laudrupem legendarny "Dream team". Na boisku był genialny, lecz poza nim nie prowadził się najlepiej. W bordowo-granatowych barwach rozegrał jedynie półtora roku. Z MŚ 1994 wrócił do Hiszpanii jako mistrz świata i najlepszy piłkarz mundialu w USA. Po tym sukcesie zapragnął powrotu do ojczyzny, gdzie na każdym stadionie byłby czczony i oklaskiwany.
"Blaugrana" nie chciała się go pozbywać, ale wymusił zgodę na transfer bardzo słabą grą. Romario w stolicy Katalonii nie do końca się zaaklimatyzował. Nie kupił domu, cały czas mieszkał w hotelu. Nie przeszkodziło mu to jednak w strzeleniu 39 goli w 65 meczach, zdobyciu mistrzostwa Hiszpanii i dojściu do finału Ligi Mistrzów. Wcześniej przez pięć lat występował w PSV Eindhoven. W Holandii też czuł się jak obcy. Nauczył się zaledwie kilku zwrotów po niderlandzku.
- Byłem przez prawie siedem lat z dala od Brazylii. Po mundialu doszedłem do wniosku, że czas wrócić do Rio de Janeiro, być blisko moich dzieci, rodziców, braci, przyjaciół, a przede wszystkim blisko plaży. Barcelona też ją ma, ale atmosfera, klimat jest inny - wyjaśnił po latach. - Zdecydowałem, że moje szczęście jest w tym momencie ważniejsze niż finanse i myślę, że spełniłem swój cel - dodał.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: prezentacja jak z horroru! Tak klub pochwalił się nową gwiazdą
Ofiara agentów
Inny legendarny reprezentant Kraju Kawy, Luis Nazario de Lima, czyli po prostu Ronaldo, również był w Barcelonie tylko przejazdem - spędził w niej zaledwie jeden sezon. Miał być osłodą dla kibiców po źle przyjętym zwolnieniu Johana Cruyffa. Zdobył 47 bramek w 49 spotkaniach, rozgrywając prawdopodobnie najlepszy sezon w karierze, po których został nagrodzony Złotą Piłką.
Rozkochał w sobie cules, jednak fanom nie podobał się wyjazd na zgrupowanie kadry pod koniec sezonu klubowego. Nie wystąpił w ostatnich trzech meczach ligowych, aby przygotowywać się do sparingów reprezentacji i Copa America. Pod jego nieobecność zespół Bobby'ego Robsona sensacyjnie przegrał z Herculesem i na dwie kolejki przed końcem tracił pięć punktów do Realu Madryt, co przekreśliło szanse na mistrzostwo.
Co prawda udało się zdobyć Puchar Króla, Superpuchar i Puchar Zdobywców Pucharów, ale najważniejszymi rozgrywkami była liga. Przed meczem z Herculesem brazylijski gwiazdor trafiał do siatki w każdej z poprzednich dziesięciu serii gier. Zabrakło go w końcówce, a kolejnych występów na Camp Nou już nie zaliczył.
Zarząd klubu nie mógł dojść do porozumienia w sprawie nowego kontraktu z chciwymi agentami zawodnika, co wykorzystał Inter, który wpłacił klauzulę wykupu, czyniąc Brazylijczyka najdroższym piłkarzem świata. Wbrew Ronaldo, który płakał przez słuchawkę prezydentowi Nunezowi, ale ostatecznie musiał przeprowadzić się do Mediolanu, bo Massimo Moratti przebił ofertę Barcy.
Transfer wszech czasów
Wpłacenie klauzuli odstępnego zakończyło karierę w Barcelonie również innego reprezentanta "Canarinhos". Cztery lata temu Paris Saint-Germain zapłaciło aż 222 mln euro, aby mieć u siebie Neymara. To był transfer wszech czasów. Dość powiedzieć, że ówczesny rekord został przebity o 117 mln euro!
Wielu osobom wyłożenie takich pieniędzy wydawało się niemożliwe, a w tej grupie był ówczesny prezes Barcy Josep Bartomeu. W Hiszpanii wpisanie takiej klauzuli jest obowiązkowe w każdym kontrakcie. Zdrowy rozsądek mówi, że gracze z Realu czy Barcelony powinni ją mieć na pułapie kilkuset milionów. W taki sposób przyszłość kadry Królewskich zabezpiecza Florentino Perez.
Blisko ćwierć miliarda euro nie zniechęciło paryżan, którzy zaczęli budować atak marzeń, rozbijając trio Neymar-Suarez-Messi. Teraz dwie trzecie tego tercetu będzie występowało na Parc des Princes.
Neymar w Katalonii zdążył rozegrać cztery sezony. W 186 meczach zanotował 105 goli i 59 asyst. Wygrał wszystko, co było możliwe i szukał nowej motywacji. Kibice "Dumy Katalonii" się podzielili. Duża część z nich rozumiała motywy tego transferu, jednak inni uważali go za zdrajcę. Sam piłkarz długo zachowywał milczenie, by w końcu pożegnać się z kibicami na Instagramie. "Barcelona i Katalonia na zawsze pozostaną w moim sercu, ale potrzebuję nowych wyzwań. Zaakceptowałem propozycję PSG, aby ich szukać i pomóc klubowi w zdobyciu trofeów, jakich oczekują kibice" napisał.
Konflikt z trenerami
Część gwiazd odchodziła z Camp Nou nieco tylnymi drzwiami. Mowa o Ronaldinho czy Zlatanie Ibrahimoviciu. Ich blask przestał świecić z różnych powodów. Brazylijczyk przez cztery sezony grał magicznie, ale w sezonie20 07/08 dał o sobie znać jego styl życia. Spadła forma piłkarska, pogorszyła się kondycja fizyczna, zawodnik stracił miejsce w składzie na rzecz Thierry'ego Henry'ego i postanowił zmienić klub.
Według powszechnej opinii, do odejścia przyczynił się przejmujący pierwszy zespół Pep Guardiola, jednak Ronaldinho zaprzeczył temu na łamach "Mundo Deportivo". - Kiedy przybył, poprosił o spotkanie ze mną. Spotkałem się z nim, a on powiedział, że chce, żebym został, ponieważ na mnie liczył. Doceniłem to, ale wiedziałem, że mój cykl w Barcelonie dobiegł końca - powiedział mistrz świata z 2002 roku.
Guardiola miał z kolei spory wpływ na pożegnanie się z Ibrahimoviciem. Szwed trafił do Katalonii w 2009 roku i już po 12 miesiącach musiał pakować walizki. W 42 spotkaniach zdobył co prawda 22 bramki, ale nie mógł się porozumieć z nowym trenerem. Kłócili się w tematach pozycji boiskowej Lionela Messiego ("Ibra" chciał grać jako "dziewiątka"), samochodów, którymi piłkarze przyjeżdżali na treningi czy decyzji personalnych szkoleniowca.
Po odpadnięciu z Ligi Mistrzów 2009/10 z Interem Blaugrana grała mecz ligowy z Villarrealem. Napastnik wpadł w szał po zobaczeniu, że nie wyjdzie w pierwszym składzie. Krzyczał do trenera "nie masz jaj!" czy "możesz iść do diabła!". - Po podpisaniu kontraktu z Davidem Villą, wiedziałem, że nie ma dla mnie miejsca - przyznał po latach Zlatan.
Konflikt z trenerem pogrążył także Rivaldo, który nie dogadywał się z Louisem van Gaalem. Holender ustawiał piłkarza na lewym skrzydle, a sam gracz chciał grać na środku ataku. - Trener jest głównym powodem mojego odejścia. Nie lubię go i jestem pewien, że on mnie też nie - mówił. Pracowali ze sobą w latach 1997-2000, a w 2002 roku van Gaal wrócił do klubu, co sprawiło, że świeżo upieczony mistrz świata musiał odejść z Camp Nou.
Symbol zdrady
Nikt wśród cules nie został jednak tak znienawidzony jak Luis Figo. Był sercem i duszą zespołu, a w 2000 roku zdecydował się przejść do Realu Madryt. Florentino Perez szykował się wtedy do wyborów na prezesa Królewskich. Teoretycznie nie miał żadnych szans z Lorenzo Sanzem, ale bez zgody prawoskrzydłowego rozmawiał z agentem Jose Veigą, który podpisał wstępny kontrakt z madryckim klubem. Potencjalny transfer Figo był głównym punktem programu wyborczego Florentino i przeważył o jego zwycięstwie.
Tutaj również doszło do uruchomienia klauzuli wykupu. Wartość transferu była nowym rekordem w świecie futbolu - 56 mln dolarów. Kibice w Katalonii poczuli się zdradzeni, w końcu odszedł od nich piłkarz-orkiestra, który kilka miesięcy później miał odebrać Złotą Piłkę. Dali upust swoim emocjom przy przyjeździe Los Blancos na mecz ligowy w sezonie 2000/01. Na murawę w stronę Portugalczyka poleciały kubki, butelki whisky czy świński łeb, pozostający do dziś symbolem tamtych wydarzeń.
Z klasą
Odejścia Xaviego w 2015 roku i Andresa Iniesty trzy lata później miały już odpowiednią otoczkę. Nie zasilili oni szeregów największego rywala, a udawali się do Arabii Saudyjskiej i Japonii. Obaj zostali z honorami pożegnani na stadionie. - Dobrze zrobiłem, że zostałem w zespole na kolejny rok, ale nie dostaję za dużo minut. Czuję się przydatny, ale muszę iść dalej. Nie byłem graczem pierwszego składu i to było dla mnie trudne. Niełatwo było mi się z tym pogodzić, ale byłem na tyle pokorny, by dalej pracować i myśleć tylko o drużynie - powiedział na ostatniej konferencji prasowej Xavi. W sezonie zakończonym trypletem w środku pola dyrygowali Sergio Busquets, Ivan Rakitić i właśnie Iniesta.
Ten ostatni w odpowiednim momencie również zrozumiał, że jego czas w "Dumie Katalonii" dobiega końca. - Nie mogłem już dawać z siebie wszystkiego pod każdym względem: fizycznym, psychicznym... A ten klub zasługuje na to, co najlepsze z mojej strony. Wiem, jakie wymagania wiążą się z grą tutaj rok po roku, jaka odpowiedzialność wiąże się z byciem kapitanem tego klubu. Szczerze mówiąc, rozumiem, że mój czas tutaj dobiega końca - wyznał.
Wygnanie Suareza
W ubiegłym roku prezes Bartomeu wręcz wygonił z klubu innego wielkiej Barcelony minionej dekady - Luisa Suareza. Po kompromitującej porażce 2:8 z Bayernem Monachium w Lidze Mistrzów chciał nieco odświeżyć kadrę, jednak wyglądało na to, że tylko znalazł kozła ofiarnego. Urugwajczyk nie chciał odchodzić, jednak został do tego zmuszony. Rok później, utrzymywany w części przez Barcelonę, świętował mistrzostwo Hiszpanii z Atletico.
A fani Barcy opłakują tez kolejną piłkarską stratę. Ta na pewno będzie niepowetowana. Odejście Messiego jest tym boleśniejsze, że Argentyńczyk unikał wszystkich wymienionych wcześniej grzechów. Utrzymywał najwyższy poziom sportowy, nie imprezował, zadomowił się w Katalonii, nie wpuszczał fałszywych osób do swojego otoczenia. Karty w tej grze zostały rozdane dużo wcześniej. Za ruinę finansową odpowiedzialny jest oczywiście Bartomeu, a jej smutną konsekwencją wypuszczenie z rąk największej ikony klubu.
Zobacz też:
Leo Messi stworzy potwora? Szykuje się dream team w Paryżu
"To cios dla ligi". Jerzy Dudek zaskoczony odejściem Lionela Messiego