Dariusz Tuzimek: Koźmiński wystawiony do wiatru [OPINIA]

Newspix / Pressfocus/Piotr Matusewicz / Na zdjęciu: Marek Koźmiński (drugi od lewej) i Zbigniew Boniek (z prawej)
Newspix / Pressfocus/Piotr Matusewicz / Na zdjęciu: Marek Koźmiński (drugi od lewej) i Zbigniew Boniek (z prawej)

Były obrońca reprezentacji Polski miał mieć załatwione poparcie, głosy z terenu, z klubów, ale Boniek, widząc, że jego kandydat słabnie, szybko wysiadł z tego pociągu, zdystansował się od Koźmińskiego.

Nowym prezesem PZPN został Cezary Kulesza, czyli niespodzianek nie było. Nawet Boniek nie zaskoczył. W pożegnalnym przemówieniu pochwalił sam siebie. Mocno, ale za to... z wzajemnością. A jego żart "zróbcie wszystko, bym za cztery lata nie musiał wracać" zabrzmiał jak kiepski suchar.

Marek Koźmiński kampanię wyborczą miał fatalną. Zaufał niewłaściwym ludziom, popełnił wszystkie błędy Bońka, gdy ten przegrał wybory na prezesa PZPN w 2008 roku. A środowisko piłkarskie było już zmęczone 9-letnią kadencją Bońka, pełną arogancji, sobiepaństwa i podejmowania jednoosobowych decyzji, z których był zadowolony jedynie car polskiej piłki. Kult jednostki w naszym futbolu właśnie odszedł do archiwum. I dobrze, tam jego miejsce.

O Koźmińskim wiele można powiedzieć, ale trzeba przyznać, że - jak przystało na sportowca - walczył do końca, choć wiedział, że nie ma szans wygrać z Cezarym Kuleszą. Tyle że "Koza" nie walczył o zwycięstwo, walczył jedynie o zachowanie twarzy i lepsze samopoczucie.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: to się nie mieści w głowie! Zobacz, co ten Polak potrafi

Pewnie dlatego w swoim emocjonalnym wystąpieniu uderzył m.in. we właściciela Legii i to personalnie, choć przecież wiedział, jak bardzo wzmocni się pozycja Dariusza Mioduskiego po wyborach nowego prezesa PZPN. Widać, że Koźmiński nie miał już wiele do stracenia. Emocje, jakie nim targały, pokazują, jak te wybory dały mu popalić. Poczuł smak zdrady, opuszczenia i nieuchronnie zbliżającej się klęski. Tym bardziej bolesnej, że na początku kampanii to on był wielkim faworytem. Pewnie dlatego to wystąpienie podczas wyborów było takie zadziorne, mocne, nerwowe.

Nie mam wątpliwości, że Koźmiński zapłacił rachunek za dwie kadencje Zbigniewa Bońka. Był wobec prezesa lojalny, nie widział, że ten inaczej to pojmuje.

Koźmińskiemu oczywiście zaszkodziła łatka, że wystawił go "Zibi". Zresztą, w moim odczuciu, wystawił go nawet dwa razy, bo w tym drugim przypadku po prostu wystawił Koźmińskiego do wiatru. Były obrońca reprezentacji Polski miał mieć załatwione poparcie, głosy z terenu, z klubów, ale Boniek, widząc, że jego kandydat słabnie, szybko wysiadł z tego pociągu, zdystansował się od Koźmińskiego i zadeklarował bezstronność, by po wyborach móc swobodnie kooperować z obozem zwycięzców. Cały Boniek...

Koźmiński zaczął swoją kampanię bardzo wcześnie, w lutym 2020 roku. Był przygotowany na kilkumiesięczny wyścig po fotel prezesa PZPN, ale - na skutek wybuchu pandemii - stał się to półtoraroczny maraton. To w środowisku piłkarskim epoka. W tym czasie układ sił zmienił się całkowicie. Koźmiński ten czas zmarnował. Nie był w stanie wyjść spod skrzydeł patrona. Gdy wybuchła pandemia i pojawiła się szansa, że Boniek przedłuży o dodatkowy rok swoje rządy, od razu poczuł się mocny. Schował swojego "laufra" Koźmińskiego do szafy, a sam znów wyskoczył na pierwszy plan. Gdy trzeba było ratować dotknięte skutkami pandemii kluby, to Boniek - nie Koźmiński - przedstawiał się jako dysponent kasy PZPN. Gdy trzeba było się pokazywać w towarzystwie premiera, to na rozmowy jechał Boniek. Znów upoiła go miłość własna. A przecież - gdyby chciał myśleć pragmatycznie w kontekście nadchodzących wyborów na prezesa PZPN - powinien ogrywać twarz Koźmińskiego.

To on mógł wtedy ratować kluby, zdobywać popularność i poparcie. To Koźmiński mógł wtedy grać pierwsze skrzypce, tworzyć sobie kontakty z władzą, błyszczeć w mediach jako wybawca. Ale Boniek mu tego wtedy nie oddał. A później sam się zdziwił, że jego kandydat słabnie. Na pewno pozycji Koźmińskiego nie wzmocniły przegrane z kretesem mistrzostwa Europy ani to, że wcześniej nie postawił się twardo, gdy Boniek zmieniał jego kolegę z reprezentacji "srebrnych olimpijczyków" Jerzego Brzęczka na Paulo Sousę. Zresztą Boniek publicznie przyznał się, że Koźmińskiego jedynie poinformował o zmianie selekcjonera. Trudno było nie zauważyć, że nie traktuje go jak partnera.

Ale błędy Bońka, Koźmińskiego i jego sztabu nie miałyby aż takiego znaczenia, gdyby nie skuteczna robota Cezarego Kuleszy i jego ludzi. Jego środowisko przyjęło taktykę, że najpierw uzbroimy naszą łódź podwodną, a ona wynurzy się dopiero wówczas, gdy będzie w pełni gotowa do walki. A w zasadzie dopiero wówczas, gdy będzie gwarancja zwycięstwa. I tak było.

Sztab Kuleszy mądrze schował kandydata, o którym wiadomo, że nie jest krasomówcą i w bezpośredniej debacie z Koźmińskim nie wypadłby korzystnie. Traciłby siły i autorytet, a opłacone pieski medialne kontrkandydata szarpałyby Kulesze za nogawki. A on - mocny w terenie jak nikt w polskiej piłce - swoje ugrał. I teraz ci, co szczuli i co byli szczuci, ustawią się w kolejkę, łasząc się i prosząc o szansę współpracy. Takie środowisko.

Wybory prezesa PZPN mają swoją specyfikę. To nie jest publiczna debata na programy, a raczej hurtowe rozdawanie kiełbasy wyborczej, czyli stanowisk, przywilejów, obietnic. Wygrywa ten, kto jest lepiej poukładany w środowisku. Tak naprawdę dopiero po kilku latach będziemy mogli ocenić, czy obecne zmiany poszły we właściwym kierunku. Kulesza - jak deklaruje - chce rządzić kolegialnie, poprosił o obdarzenie go zaufaniem, do współpracy zaprosił wszystkich. Ale to kurtuazja. Nie dla wszystkich starczy miejsca, nie każdy będzie mógł się podeprzeć hasłem "łączy nas piłka". Wręcz przeciwnie, będą też wykluczeni.

Bo PZPN to też grube pieniądze na koncie związku, które - nie mam co do tego wątpliwości - teraz będą krążyć inaczej niż do tej pory. Zmienią się kontrahenci związku, zmienią pośrednicy, zmienią się też sfery wpływów. Także medialnych. Nowe rozdanie trwa w najlepsze, ono nie skończyło się wraz z wyborem prezesa i zarządu. Jest zwycięstwo, musi być i podział łupów. A pobici liczą straty i guzy na głowie.

Czytaj też:
Gigantyczna wpadka tuż przed wyborami
Mocne słowa Koźmińskiego

Źródło artykułu: