Messi z Polski, którym zachwycali się Argentyńczycy. "Raz brałem kule, raz sztuczną nogę"

Śrubkę w kolanie trzeba było dokręcać co sześć godzin. Sam to robiłem - kluczem numer dziesięć. Dziś gram z "dychą" na plecach w kadrze Polski Amp Futbolu i "wkręcam" rywali na boisku - mówi Bartosz Łastowski przed startem mistrzostw Europy.

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Bartosz Łastowski cieszący się po golu WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Bartosz Łastowski cieszący się po golu
Już w niedzielę, 12 września, na krakowskich boiskach rozpoczną się mistrzostwa Europy w amp futbolu - piłce nożnej dla osób z jednostronnymi amputacjami lub innymi wadami kończyn. W Euro weźmie udział 14 zespołów podzielonych na cztery grupy. Dwa najlepsze z każdej grupy awansują do ćwierćfinałów. Turniej potrwa do 19 września, a spotkania będą rozgrywane na stadionach Cracovii, Garbarnii oraz Prądniczanki. Biało-Czerwoni rozpoczną mistrzostwa od spotkania z Ukrainą w niedzielę o godzinie 18.00 (stadion Cracovii). Nasza kadra w kolejnych dniach zmierzy się z Izraelem (14.09 na stadionie Prądniczanki) oraz Hiszpanią (15.09 na stadionie Prądniczanki). Jedną z gwiazd reprezentacji i całego turnieju jest "polski Messi" czyli Bartosz Łastowski. Poniżej przedstawiamy historię zawodnika, która znalazła się również w książce "Amp Futbol. Jedną nogą w finale".

Dycha do skręcania

Śrubkę w kolanie trzeba było dokręcać co sześć godzin. O szóstej rano, w południe, o osiemnastej i o północy. Sam to robiłem - kluczem numer dziesięć. Po latach ta liczba dalej mi towarzyszy. W kadrze Polski Amp Futbol gram z "dychą" na plecach i "skręcam" rywali na boisku.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: siatkarze grają nie tylko w Europie! Co za akcja

Od małego nie potrafiłem usiedzieć w miejscu. Wchodziłem na drzewa, skakałem ze snopka siana. Albo kilku snopków. Dobrze, że rodzice tego nie widzieli. Lubiłem być w ruchu, ale chciałem też pokazać rówieśnikom, że nie jestem gorszy, bo mam krótszą nogę. Gdy ktoś oferował mi pomoc, odmawiałem. Nawet jeżeli faktycznie by się przydała. Ale nie - mój charakter nie pozwalał okazać słabości.

Nadzieją żyłem przez kilkanaście lat. Przed zaśnięciem wyobrażałem sobie, jak to będzie mieć dwie takie same nogi. Co wtedy będę mógł robić. Widziałem akcje, które przeprowadzam na boisku: gdy rozpędzony mijam kolegów jak slalomowe tyczki. To były ciche marzenia. Układałem sobie w głowie nowe życie. Cieszyłem się, że "normalny" etap za chwilę nadejdzie. Mając trzynaście lat, planowałem nowe życie. Miało się zmienić. Wtedy lewa noga była krótsza od prawej już prawie o czternaście centymetrów. Z takim schorzeniem się urodziłem. Początkowo różnica była mała. Teraz nawet nie ma co mierzyć i porównywać.

Od pierwszej protezy

W każdym razie - marzyłem o Barcelonie. Ja naprawdę wierzyłem, że tam kiedyś zagram. Choć jedyne doświadczenie, jakie miałem z piłką, to gra na łące w Nowych Liniach. Małej wiosce, niecałe czterdzieści kilometrów od Szczecina. Tu jest mój dom rodzinny, tu wychowałem się z bratem i siostrą. Zacząłem grać od pierwszej protezy. Długo nie mogłem, bo nosiłem aparat Ilizarowa. To taki kawał żelastwa mający trzy, cztery pierścienie trzymające się na nodze dzięki wbitym w kości prętom i drutom.

Służy do wydłużania kości. Przez półtora roku towarzyszył mi na lewym kikucie. Grać w tym się nie dało, ale... przez płoty skakałem, na drzewa wchodziłem, wszędzie mnie było pełno. Mając dziewięć lat, zacząłem już kopać z dorosłymi. Mam nawet zdjęcie w domu, jak biegnę po boisku o kulach. Brałem je, gdy psuła się proteza. Wybierałem na zmianę: raz kule, raz sztuczną nogę. Oby tylko wyjść na boisko.

Zaczynałem na bramce w Unii Swochowo. Chciałem być jak Artur Boruc. Miałem bluzę bramkarską z krótkim rękawem Boruca z Celtiku Glasgow. W 2005 roku oglądałem mecz Celtiku z Barceloną i... pierwszy raz zobaczyłem Leo Messiego. Zakochałem się. Chciałem kiwać rywali jak genialny Messi. W Nowych Liniach warunków do nauki dryblowania raczej nie było. Obok rodzinnego domu jest jedno boisko, a w zasadzie pole. Dziś nawet nie nadaje się do chodzenia. Ale parę lat temu? W sumie nic nam nie przeszkadzało.

Pełno było kęp, górek. Bramki bez siatek. W ogóle to trzepaki były: dwa metry na trzy i pół metra. Trawę ktoś czasem skosił, czasem my ją udeptywaliśmy. Tak zaczynałem. W trampkarzach Sokoła Pyrzyce z bramki przeniosłem się na lewą pomoc. Trenowałem też lekkoatletykę. Skakałem w dal, pchałem kulą, biegałem na sto metrów.

Bez użalania

Szansa na to, że noga urośnie, od początku była mała, ale lekarze mówili co innego. Dziś trochę mam do nich żal, za długo tkwiłem w jednym miejscu. Trochę goli w życiu strzeliłem, ale nie wiem już, czego było więcej: bramek czy operacji. Lekką ręką wymienię co najmniej pięćdziesiąt. Pierwsza: zaraz po urodzeniu. Raz trafiłem do szpitala na sześć tygodni i w tym czasie kładłem się na stół trzy razy. Cały czas czułem lewą nogę, ale nie mogłem jej obciążać. Była bardzo osłabiona: mogłem ją złamać na przykład podczas kopania piłki. Noga potrzebowała wielu zabiegów. Miała też dwa dodatkowe palce. Wyrosły od wewnętrznej strony stopy, pod dużym palcem.
Przemysław Świercz, kapitan kadry (z lewej) i Bartosz Łastowski Przemysław Świercz, kapitan kadry (z lewej) i Bartosz Łastowski
Zaraz po moim urodzeniu zostały usunięte. Dlaczego tak wyszło? Nie wiemy. W mojej rodzinie nie było wcześniej takich przypadków. Nogę stracił dziadek, ale za życia, a nie ze względów genetycznych. Szczerze, to nawet z dziadkiem tego tematu nie poruszaliśmy. Wiedziałem z własnego przykładu, że nie wypada pytać. Też chodził w protezie, takiej starej, i może ten widok oswoił mnie z sytuacją. Pomogła mi reakcja rodziny. Nikt się nade mną nie użalał. Nikt nie wspierał mnie na siłę, nie dodawał otuchy. Nie potrzebowałem tego. Wszyscy widzieli, że jestem aktywnym chłopakiem i dobrze sobie radzę.

Przez płot z PGR-em

Nie będę jednak ściemniał - miałem momenty kryzysowe. Boleśnie wspominam przejście z podstawówki do gimnazjum. Już na dzień dobry okrzyknięto mnie "obcym", bo byłem jedynym uczniem spoza Bielic. Wyróżniał mnie nie tylko wygląd, ale też miejsce zamieszkania. Z takiego najłatwiej się śmiać. Miejsce, w którym mieszkam, jest wspaniałe. Do dziś jestem częstym gościem w domu rodzinnym. Czuję się tu najlepiej na ziemi. Na wiosce wszystkich znam, są tu moje psy. Kawkę mogę wypić i pospacerować po gospodarstwie. Kiedyś miałem ulubioną kurę, chodziłem do niej po jajka, karmiłem ją. Niestety - po czasie zamieniła się w rosół.

W Nowych Liniach świat się zatrzymał. Jest trzydzieści budynków mieszkalnych. Do tego jeden bardzo stary blok, na cztery rodziny. Żyje tu może ze sto pięćdziesiąt osób. Droga z naszego domu prowadzi na pole. Nie ma sklepu. Niedaleko, w Nieborowie, jest ferma drobiu. Z dzieciństwa pamiętam smród gnoju ze starego PGR-u. Mieliśmy go dziesięć metrów od płotu. Kilka lat temu go zamknęli. W szkole stałem się rozrywką dla kolegów i koleżanek. Dokuczali mi, na początku bardzo mi to przeszkadzało.

Zacząłem się buntować i robiłem wiele głupich rzeczy. Strony w dzienniczku szybko kończyły się od nadmiaru uwag, a rodzice byli ciągle wzywani przez nauczycieli. Na lekcjach ostentacyjnie czytałem "Bravo Sport", a na prośby wychowawców odpowiadałem jednym słowem: "nie". Raz owinąłem się papierem toaletowym i poszedłem tak na geografię. Nasza nauczycielka miała ksywę "mumia" i starałem się jej pokazać, że dobrze o tym wiem. Szukałem tylko sposobu, jak rozwalić lekcję. Chciałem na siłę się czymś wyróżnić, zdobyć uznanie, akceptację grupy.

Dorabianie na budowie

Trochę bezsensowne zachowanie, wiem, ale byłem kompletnie załamany. I zmianą szkoły, i swoją sytuacją. To był dla mnie najgorszy okres w życiu. Z pomocą znajomych, psychologów i rodziny udało mi się wrócić do życia. Mama na szczęście przemówiła mi do rozsądku. Posłuchałem jej i przestałem zwracać uwagę na śmiejących się ze mnie rówieśników. O dziwo, pomogło, przestali. Mama odegrała ogromną rolę w moim wychowaniu. Poświęciła się. Dopóki się nie usamodzielniłem, zajmowała się domem i mną. Tata dużo pracował. Od dwudziestu lat stawia wiatraki elektryczne: w Polsce i poza krajem. Mama na mnie chuchała, a ja powoli zaczynałem wychodzić spod klosza.

Od piętnastego roku życia jeździłem do Warszawy na zgrupowania reprezentacji. Rodzice zawozili mnie na dworzec kolejowy w Dąbiu, a dalej radziłem sobie sam. Siedem-osiem godzin w pociągu, do tego przesiadka w miejski autobus. Przekonałem się, że dorosłość nie jest taka straszna. Przełom nastąpił cztery lata później, gdy wyjechałem do Bielska-Białej. Grałem w piłkę w zespole o nazwie Kuloodporni i pracowałem w zakładzie ortopedycznym. Robiłem protezy dla osób po amputacji kończyn. Dzięki temu wiem, jak od technicznej strony wygląda i działa proteza. Zrobiłem prawko na automacie. Za drugim podejściem. Po czasie spędzonym w Bielsku rodzice zobaczyli, że daję radę. Mama zaczęła życie poza domem. Podjęła pracę w Zalando, miała czas dla siebie.

Opowiadałem już, że się niczego nie bałem. Dorabiałem więc na różnych budowach. Przy wyburzaniu budynków na przykład. Z taczką chodziłem, po rusztowaniach latałem - lubiłem sobie na nich wisieć. W ten sposób dorabiałem na korki, ubranie. A ile razy śrubki gubiłem! Do dziś wylatują mi z protezy. Zawsze odczepia się złączenie dołu z górą. Od samego chodzenia się wykręcają. Żeby to naprawić, konieczna jest wizyta u fachowca. Przymiarki, poprawki, szorowanie odlewu - rozkręcenie i skręcenia tego żelastwa trwa kilka godzin. Czasem muszę wpaść z nogą do mechanika.

Messi z Polski 

Ksywę "Messi" nadałem sobie sam, na pierwszym zgrupowaniu reprezentacji Polski Amp Futbol. Na mundialu w Meksyku w 2014 roku już każdy z drużyny tak na mnie wołał. Miałem dłuższe włosy, opaskę na czole. Podobnie się ruszałem: dynamicznie z piłką, z dobrym balansem ciała. Zatrzymywałem się dopiero pod bramką rywala, gdy piłka była już w siatce. Różnica jest taka, że akcje kończę prawą nogą. Z wiadomych względów. Na mistrzostwa świata do Meksyku pojechaliśmy jako kompletny outsider. Nikt by na naszą reprezentację nie postawił. Co więcej - my też nie spodziewaliśmy się kosmicznego wyniku. Drużyna rodziła się w czasie turnieju.

Wyszliśmy z grupy, w ćwierćfinale trafiliśmy na Argentynę... strzeliłem im dwa gole. Jednego po rajdzie przez całe boisko! Po meczu Argentyńczycy napisali w gazecie, że "polski Messi" wyrzucił ich z mundialu. Wygraliśmy 2:1, a w całym turnieju zajęliśmy czwarte miejsce. Były łzy szczęścia, duma. Funkcjonowaliśmy dopiero od trzech lat. Z Euro 2017 przywieźliśmy brązowy medal, a określenie "polski Messi" poszło w świat.
"El Messi polaco" czyli Bartosz Łastowski po strzeleniu dwóch goli Argentynie
Prawdziwego Messiego jeszcze nie widziałem na żywo, ale to się musi w końcu zmienić. Spełnię to marzenie. Kocham jeździć na zgrupowania reprezentacji. Nawet jak czasem mam gorszy czas, trochę mi się nie chce, dopada mnie lekka chandra, to wystarczy, że spędzę z chłopakami piętnaście minut i już nie chcę wracać. Mamy superekipę: i sportowo, i rozrywkowo.

Szydery w szatni jest pełno. Ciągle lecą jakieś mocne teksty, sami z siebie żartujemy. "Ja bym to lepiej wykończył prawą, ale jej nie mam!" - to normalne wrzutki chłopaków. "Urodziło ci się dziecko i ma dwie nogi? Bez jaj, to na pewno nie twoje" - im cięższy żart, tym lepiej. Tego typu czarny humor pomógł nam oswoić się z naszymi dolegliwościami i je polubić. Po zgrupowaniach kadry potrzebuję kilku dni, by ochłonąć, wrócić do normalności i dojść do siebie po nadmiarze pozytywnej energii.

Zadzwonił tata 

Zaczęło się od programu w telewizji. Szykowałem się do wyjścia do szkoły, a w dużym pokoju - jak co rano - leciało "Pytanie na śniadanie". Byłem już przy drzwiach, zawróciła mnie mama. "Patrz, to dla ciebie!" - zawołała. Gościem programu był Mateusz Widłak. Mówili o treningach dla osób po amputacjach kończyn. W materiale pokazali filmiki z treningów, jak chłopaki biegali o kulach. Taki styl gry znałem doskonale - z podwórka. Robiłem to od lat. Zastanawiałem się, czy mógłbym dołączyć.

Tata szybko namierzył numer telefonu i zadzwonił w moim imieniu. "Dzień dobry, syn chciałby się sprawdzić. Jest na to szansa?" - zaczął. "Pewnie, czekamy" - dostałem zielone światło. Na pierwsze zgrupowanie do stolicy pojechałem z tatą i trochę się krępowałem. Stres szybko minął. Po kilku minutach zajęć trener krzyknął: "Skąd wy go wytrzasnęliście?!". Był w szoku. "On ma 14 lat?" - dopytywał o mnie. "Chcę go tu widzieć na każdym zgrupowaniu". Chwalił mnie. Za kilka miesięcy mieliśmy pierwszy turniej: w Manchesterze. Wkrótce po nim rodzice puszczali mnie do Warszawy samego. Przyjeżdżałem na zbiórki drużyny, zwiedzałem stolicę i powoli uczyłem się dorosłego życia.

Ampfutbol otworzył mi furtkę. Grzechem byłoby z tego nie skorzystać. Gram w kadrze, trafiłem do Legii Warszawa. A tak pewnie kopałbym gdzieś w B-Klasie z przyczepioną protezą, obok swojej wioski, a po meczach sączył piwko pod sklepem.

Nogi zostają 

Przed każdym meczem, w klubie i reprezentacji, czuję ogromną adrenalinę. To mój świat, nie mogę się doczekać wyjścia na boisko. Zakładam strój, ściągam nogę i idę grać. Jedyne, co nas różni od "normalnych" piłkarzy, to fakt, że w szatni zostają nasze nogi. Protezy.

Czy jest coś, czego nie mogę zrobić z powodu krótszej nogi? Tak: mocnego przysiadu. Na pięcie nie usiądę, ale jestem to w stanie zaakceptować. Chyba da się bez tego funkcjonować. Inne życie nie było mi dane, ale ja tego nie żałuję. Nie chciałbym się urodzić zdrowy, bo kocham to, co mam.

Historię Bartosza Łastowskiego oraz wielu innych zawodników reprezentacji można znaleźć w książce "Amp Futbol. Jedną nogą w finale" wydawnictwa SQN. Cały dochód ze sprzedaży trafi do Stowarzyszenia Amp Futbol. Książkę można zamówić klikając TUTAJ.

Czy polska drużyna zdobędzie medal na tegorocznych mistrzostwach Europy amp futbol?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×