Nie zaczął najlepiej sezonu amerykański trener Jesse Marsch, ale o pracę na razie się nie martwi, bo RB Lipsk nie tworzy projektów chwilowych. Zresztą Marsch nie po raz pierwszy musi przełamać opór środowiska.
Gdy dwa lata temu po raz pierwszy pokazał się na ławce Red Bull Salzburg, przywitał go wielki transparent "Nein zu Marsch", a więc "Nie dla Marscha". Minęły raptem dwa miesiące i Amerykanin stał się idolem. Szybko osiągnął średnią strzelonych bramek wynoszącą ponad cztery! Ostatecznie cały jego pobyt w austriackim potentacie skończył się ze średnią 3,08, co i tak jest imponującym osiągnięciem.
Bramki muszą być
Dwukrotnie zagrał z drużyną z Salzburga w fazie grupowej Ligi Mistrzów i choć z grupy nie wyszedł, to kibice pokochali jego grę, nowoczesną, ofensywną, pełną polotu, grę, gdzie za wszelką cenę dąży się do strzelenia bramki (12 meczów, bilans bramkowy 12:26) i to bez względu na to czy gra z belgijskim Genkiem czy z Liverpoolem albo Bayernem. W meczach Salzburga pod wodzą Marcha nie padło nigdy mniej niż dwie bramki. Chyba nikt tak bardzo jak Amerykanin nie rozumie, że piłka nożna, zwłaszcza w czasach masowego odpływu kibiców, to musi być kapitalne widowisko.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Bramkarz popełnił błąd. Padł super gol
Jego kariera piłkarska obfitowała w sukcesy, zwłaszcza w Chicago Fire, choć on sam był raczej zawodnikiem z cienia.
- Typowy defensywny pomocnik, ciężko pracujący. Do tego inteligentny facet, towarzyski, często trzymał się z Polakami ze względu na swoje pochodzenie - wspominał go w rozmowie z nami Jerzy Podbrożny, polski napastnik. Marsch jako zawodnik Fire miał okazję poznać naszych zawodników, Romana Koseckiego, Piotra Nowaka i właśnie Podbrożnego. Od razu się polubili, bo korzenie rodzinne Marscha sięgają Polski. Babcia trenera jest z Polski, dziadek z Niemiec. W Chicago zetknął się, dzięki Polakom, z europejskim futbolem, choć nigdy nie krył, że jego największą inspiracją jest Bob Bradley, ówczesny szkoleniowiec klubu z Soldier Field, późniejszy selekcjoner USA.
Rodzina Marscha nie interesowała się piłką. W USA, w czasach gdy dorastał, wciąż był to sport niszowy, ciekawostka. Piłki się nie oglądało, bo za dużo w telewizji jej nie było. Amerykanie pielęgnowali swoje tradycyjne sporty. Grało się więc w baseball, kosza, futbol amerykański. Ale nie u niego w okolicy. Od piątego roku życia grał z kolegami. Rodzinie zawdzięcza raczej mentalność. Pochodzi z klasy robotniczej, ludzi ciężko pracujących.
Nauka na błędach
Zanim "kupił" fanów Salzburga wynikami - a stało się to dość szybko - przywitał się z nimi na konferencji prasowej odpowiadając na pytania w języku niemieckim. Chciał pokazać jak ważna jest dla niego miejscowa kultura. Zresztą tak samo było w Montrealu, gdy mówił po francusku. Tak wtedy jak i teraz zrobił dobre wrażenie. Sam mówi, że używał języka niemieckiego, nawet z błędami, bo chce pokazać, że nikt nie jest doskonały, a najważniejszy jest ciągły rozwój. "Robić błędy, ale poprawiać się" to jego pomysł na pokazanie siebie. Działa.
- Pokazuję swoją słabość i kiedy pokazuję, że nie jestem idealny, popełniam błędy, czy to poprzez język, rozumienie kultury, prowadzenie drużyny. Oni widzą, że nie musimy być doskonali. Częścią dorastania jest zrozumienie, że masz prawo popełniać błędy. To podstawowa zasada mojej filozofii przywództwa - mówił Marsch w rozmowie z magazynem "The Athletic".
Bardziej postrzega siebie jako mentora niż faceta, który przynosi do zarządu kartkę z potencjalnymi celami transferowymi. W każdym klubie, w którym jest, chce stworzyć unikalną atmosferę. "Bycie razem" to jedna z jego zasad. Dlatego każdy trening rozpoczyna się od tego, że zawodnicy zbierają się w kółku, obejmują, pokazują jedność.
- Jesse to bardzo pozytywny trener, wniósł do drużyny mnóstwo energii - komplementował szkoleniowca w rozmowie z "The Athletic" dyrektor sportowy Red Bulla Christoph Freund. - Jest bardzo ważny dla całego klubu. Po odejściu Marco Rose, który miał dwa fantastyczne sezony, nie była to łatwa zmiana.
W Salzburgu spędził dwa sezony, wygrał oczywiście wszystko co możliwe na krajowym rynku. W końcu w ramach korporacyjnego awansu poszedł wyżej. To on ma sprawić, że Bayern nie zdobędzie dziesięciu kolejnych tytułów mistrzowskich.
- Gdy zaczyna się sezon ludzie pytają, kto zostanie mistrzem. Każdy mówi, że Bayern, bo tak się przyjęło. Bayern wydaje najwięcej, kupują najlepszych zawodników z innych klubów. To jest dobra strategia i sprawiła, że przez wiele lat byli bardzo efektywni. Żeby pokonać Bayern musisz mieć odpowiednią mentalność, musisz być pozbawiony strachu. Musisz całkowicie wierzyć. Zwłaszcza w takim klubie jak Lipsk, musisz być przekonany w swojej duszy, w swoim sercu, że jesteś w stanie to zrobić. I to będzie największe osiągnięcie, znaleźć sposób na pokonanie Bayernu - mówi Marsch.
To poszukiwanie czynników psychologicznych jest bardzo amerykańskie, choć dziś już powszechne, jednocześnie sporo osób porównuje wciąż młodego, bo 48-letniego trenera, do Jurgena Kloppa. On sam mówi: "Budowanie drużyny składa się z piłkarskich elementów: taktyki, podań, techniki. Ale to tylko połowa roboty. Druga to stworzenie odpowiedniego środowiska i poczucia tego kim jesteśmy, jak pracujemy, jak współpracujemy ze sobą".
Początek sezonu, mimo dobrej gry, nie był dla Lipska najlepszy. W meczu z Mainz zespół Marscha był przy piłce zdecydowanie dłużej, zawodnicy strzelali na potęgę, ale nie trafiali w bramkę. Mainz wygrało 1:0. Potem zespół Marscha "rozjechał" Stuttgart 4:0, i w końcu mimo przewagi przegrał z Wolsburgiem 0:1. Mecz z Bayernem to więc najtrudniejszy, ale jednocześnie najlepszy mecz na przełamanie.