Stan wyjątkowy wpędził ich w kłopoty. "Po prostu zabraknie pieniędzy"

Newspix / Na zdjęciu: migranci przy polskiej granicy z Białorusią
Newspix / Na zdjęciu: migranci przy polskiej granicy z Białorusią

Po wprowadzeniu stanu wyjątkowego nie można organizować zawodów w rejonie objętym obostrzeniem. Kluby muszą wyjeżdżać na każdy mecz. - Jest ryzyko, że wkrótce pieniądze się skończą - przekonują działacze tamtejszych drużyn.

Od 2 września w 183 miejscowościach w województwach podlaskim i lubelskim obowiązuje stan wyjątkowy. Kryzys przy granicy z Białorusią sprawił, że wprowadzone zostały ograniczenia dla mieszkańców - m.in. zakaz organizacji zgromadzeń oraz imprez masowych.

To z kolei ma ogromny wpływ na przebieg rozgrywek dla tamtejszych klubów piłkarskich. W praktyce wprowadzenie stanu wyjątkowego uniemożliwia organizację meczów ligowych, co wpędziło drużyny w kłopoty, przede wszystkim finansowe.

300 kilometrów, czyli 1200 złotych

- My jako klub staramy się odcinać od przedstawiania swojego punktu widzenia w temacie uchodźców i stanu wyjątkowego. Wśród kibiców są ludzie od prawa do lewa a dla nas pieniądze z każdej strony wyglądają identycznie - mówi nam Kamil Jackiewicz, wiceprezes zarządu LZS Krynki, klubu z klasy okręgowej.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co wyczyniał piłkarz PSG? Trening "na Neymara"

A finanse to obecnie dla klubu temat numer jeden. Lokalny związek piłkarski zdecydował, że drużyny z miejscowości objętych stanem wyjątkowym wszystkie spotkania muszą rozgrywać na wyjeździe. To zwiększa koszty, choć do tej pory i tak każda złotówka do wydania była oglądana dwa razy.

- Nasz budżet jest planowany z rundy na rundę. W nim szacujemy pieniądze na wyjazdy, ale gdy to robiliśmy, nie było jeszcze mowy o żadnym stanie wyjątkowym. A liczba takich meczów się zwiększyła. Na dodatek przez to, że nie mamy meczów u siebie, musimy zwrócić do danych instytucji otrzymane na to pieniądze - tłumaczy Jackiewicz.

Jak ujawnia, większość zawodników zespołu i tak uczy się i pracuje w Białymstoku, przez co tam odbywają się treningi. Wyjazdy na jeden mecz to nawet 150 kilometrów w jedną stronę. A średni koszt wynajęcia autokaru to 4 złote za kilometr.

- Koszty nieplanowanych wyjazdów są dla nas duże i musimy je znaleźć. To dla nas największy problem. Wiadomo, że jako klub z klasy okręgowej nie możemy liczyć na wielu sponsorów - dodaje.

Z tymi samymi problemami musi sobie radzić inny podlaski klub, Pogranicze Kuźnica z klasy A.

- Spotkania wyjazdowe wiążą się z większymi kosztami, na dojazd często poświęca się cały dzień. Stan wyjątkowy w naszym przypadku spotęgował ten problem. Na dodatek pokryło się z to z kłopotami kadrowymi drużyny seniorów - słyszymy w klubie.

Co dalej? "Nie wiadomo"

Dlatego pojawił się pomysł zorganizowania publicznej zrzutki, a zabrane pieniądze zostaną przeznaczone na podstawowe funkcjonowanie klubu.

"Pieniądze zebrane na zrzutce mają pozwolić opłacić podstawowe koszta związane z funkcjonowaniem drużyny. Zaliczamy do nich opłaty zwrotów dojazdów zawodnikom, wynajem boiska ze sztuczną nawierzchnią, w razie możliwości finansowanie posiłków po dalekich wyjazdach oraz wszelkie koszta dodatkowe których nie jesteśmy w stanie pokryć z dotacji bądź projektów" - czytamy.

Jackiewicz: - Każde pieniądze pozwolą nam przetrwać. Co dalej? Nie wiadomo. Słychać przecież głosy, że wkrótce stan wyjątkowy zostanie przedłużony.

Rzeczywiście, według ostatnich doniesień 2 października rząd ma podjąć decyzję o wydłużeniu obecnych ograniczeń nawet do końca roku. Być może zostanie to ogłoszone już w tym tygodniu (WIĘCEJ TUTAJ).

Przedłużenie stanu wyjątkowego będzie oznaczać spore kłopoty także w Kuźnicy.

- Nasz klub finansowany jest z dotacji samorządowej, która przyznawana jest na początku roku. Budżet nie przewidywał tak dużej liczby spotkań wyjazdowych, przez co istnieje ryzyko, że pod koniec roku tych funduszy po prostu zabraknie - boją się przedstawiciele Pogranicza.

Tam gdzie uchodźcy to norma

Sytuacja klubów z przygranicznych miejscowości jest więc bardzo trudna. Jak z kolei stan wyjątkowy zmienił życie mieszkańców? Kamil Jackiewicz, wychowany w Krynkach, przekonuje, że przekraczanie granicy przez uchodźców to dla nich temat wręcz naturalny.

- Dla wielu z nas, wychowanych w tym miejscu, sytuacje z przekraczaniem granicy przez uchodźców są normą. Granica jest pasem zielonym, więc tak naprawdę spotykaliśmy się z tym tutaj od zawsze.

Z kolei w Kuźnicy obawiają się, czy nie dojdzie do eskalacji problemu.

- Miejscowa społeczność dużo dyskutuje o tym, co się dzieje. Nie wiadomo, kto znajduje się po drugiej stronie, czym wcześniej się zajmował i z jakimi konkretnie intencjami przekracza granicę. Każdy liczy, że sytuacja nie przerodzi się z poważniejszymi konflikt.

- Sytuacja zmieniła się o tyle, że teraz wzrosło natężenie i pojawiło się wojsko. Ale życie ludzi się nie zmieniło - w sklepach niczego nie brakuje, zakazy ludzi nie dotykają. W takich miejscowościach jak Krynki ciężko o ograniczenia, bo i tak nie organizuje się tutaj wielu zgromadzeń czy imprez - przekonuje z kolei Jackiewicz.

Źródło artykułu: