Koszmar łodzian zaczął się w 13 minucie gry. Wtedy niesamowity błąd popełnił doświadczony Bogusław Wyparło, który w sobie tylko wiadomy sposób przepuścił pod ręką słabiutkie uderzenie Krzysztofa Kaliciaka. To kolejna bramka w rozgrywkach pierwszej ligi, która obciąża konto popularnego Bodzia W.
Skoro zawiódł największy filar, to przyjezdnym posypała się cała konstrukcja. Obrona niepewnie, pomoc bez pomysłu, atak nie istniał. Dość powiedzieć, że jedynym celnym strzałem było proste w obronie uderzenie Adriana Świątka zza pola karnego.
Bezproduktywność gości potrafili doskonale wykorzystać zawodnicy Gieksy, a szczególnie kwartet Piotr Plewnia – Bartosz Iwan – Grzegorz Goncerz – Krzysztof Kaliciak.
Wspomniani piłkarze pod koniec sennej pierwszej połowy, rozstrzygnęli losy całego meczu.
W 37 minucie, kapitalną klepką całą defensywę gości wymanewrował Plewnia z Kaliciakiem, a powodzenie akcji zapewnił pewnym strzałem Bartosz Iwan.
Łodzianie totalnie rozbici po stracie drugiego gola chaotycznie zabrali się do odrabiania strat. Skutek mógł być tylko jeden – 45 minuta i doskonała kontra gospodarzy. Znowu Iwan, tym razem dogrywa a pojedynek sam na sam, między Goncerzem a Wyparło wygrywa ten pierwszy.
Wynik 3:0 do przerwy rozbudził fantazję kibiców górniczego klubu. Na popularnym Blaszoku dało się słyszeć głosy, ze Gieksa w drugiej połowie dołoży nawet kolejne 5 goli.
Na nieszczęście dla nerwów Adama Nawałki jego podopieczni też chyba przeczuwali, że jest już po meczu i na druga połowę wyszli zbyt rozluźnieni, co szybko poskutkowało golem Janusza Wolańskiego z 47 minuty. Filigranowy pomocnik znany z występów w Polonii Bytom czy Szczakowiance Jaworzno, chyba sam zdziwił się jak łatwo przyszło mu strzelić bramkę na 1:3.
Zawodnikom ŁKS jak szybko urosły skrzydła , tak szybko je stracili. Stracili i to na własne życzenie. Całkowicie idiotyczne zachowanie najpierw Radžiusa w 65 minucie gry a później Gikiewicza w 71( za tak brutalny faul powinien odpocząć kilka spotkań!), spowodowały, że nadzieje na remis prysły. Znowu jedynym pytaniem pozostawało ile bramek zdobędzie Gieksa.
Spodziewanej kanonady jednak nie było. Po pierwsze dlatego, że ŁKS do upadłego walczył o to, by straty nie powiększały się. Nader wszystko, gradu goli nie było, bo podopieczni Nawałki, mając dwóch piłkarzy więcej na murawie, grali wolno, nieporadnie i co najważniejsze, nieskutecznie.
W niczym nie przeszkodziło to jednak Grzegorzowi Goncerzowi dopaść w 80 minucie do źle wyprowadzonej piłki i pokonać Bogusława Wyparłę, po raz drugi osobiście a po raz ostatni w tym meczu.
GKS Katowice - ŁKS Łódź 4:1 (3:0)
1:0 - Kaliciak 13'
2:0 - Iwan 37'
3:0 - Goncerz 44'
3:1 - Wolański 48'
4:1 - Goncerz 80'
Składy:
GKS Katowice: Gorczyca - Cholerzyński, Kamiński, Nowak, Niechciał, Goncerz, Wijas, Hołota, Plewnia, Iwan (58' Mikulenas), Kaliciak (75' Mieszczak).
ŁKS Łódź: Wyparło - Sierant, Radžius, Adamski, Mowlik, Mączyński (76' Salski), Wolański, Mordzakowski (49' Nawrocik), Klepczarek, Świątek, Gikiewicz.
Żółte kartki: Hołota (GKS) oraz Gikiewicz, Wolański, Radžius, Mowlik (ŁKS).
Czerwone kartki: Radżius /65' za drugą żółtą/, Gikiewicz /71' za drugą żółtą/ (ŁKS).
Sędzia: Mariusz Trofimiec (Kielce).