Objawy miały minąć po pierwszym dniu. Ale guz pnia mózgu sam nie przechodzi

Facebook / Na zdjęciu: Arianka Wasiak
Facebook / Na zdjęciu: Arianka Wasiak

Trzy dni gorączki. Potem wymioty. To miał być wirus. Jak każdy inny. Ale niespełna roczna dziewczynka już wtedy walczyła o życie. Choć jeszcze nikt nie zdawał sobie z tego sprawy.

W tym artykule dowiesz się o:

Arianka ma 10 miesięcy. Jest radosnym bobasem, oczkiem w głowie Gracjany i Daniela Wasiaków z Warszawy. Pewnego dnia zaczyna gorączkować. Żadna nowość.

Ale gorączka utrzymuje się trzeci dzień. Dochodzi wysypka. Potem dwa dni względnego spokoju. Gorączka spada.

Zaczynają się wymioty. Dziewczynka zwraca posiłek. Jeden, drugi, trzeci. To czas na konsultację z lekarzem. Szczególnie, że przy wymiotach Arianka jest apatyczna, przewrażliwiona.

Rodzice dzwonią na nocne poradnie pediatryczne. Słyszą, że to wirus. Może przejdzie. Mają czekać.

Ale czekać nie potrafią. Wzywają lekarza. Lekarz bada córkę. Wstępna diagnoza jest podobna, jak ta telefoniczna z poradni. Mają czekać jeden dzień. Powinno być lepiej.

Ale wystarczy kilka godzin, aby stan dziewczynki się pogorszył. Jest noc. Rodzice muszą interweniować.

Telefon na Szpitalny Oddział Ratunkowy. Porada - należy podawać dziecku wodę w mililitrach. Co 15 minut.

Efekty? Żadnych.

Mała wymiotuje wodą. Albo tylko ma odruch wymiotny, bo już nie ma czego zwracać. Jest niezwykle słaba. Rodzice mówią, że przelewa się przez ręce.

Desperacja. Rodzice, już w dzień, jadą do podwarszawskiego szpitala, w którym nie trzeba czekać w długiej kolejce do przyjęcia. Lekarze przyjmują Ariankę na oddział.

Po dwóch dniach czuje się lepiej. Znów się uśmiecha, je, raczkuje. Wyniki krwi i moczu nie wzbudzają niepokoju. Dziewczynka jest zdrowa.

Mijają kolejne dwa dni. I wszystko zaczyna się od początku. Gorączka, wymioty, rozdrażnienie, apatia.

Rodzice jadą z dzieckiem do prywatnego lekarza. Mają szczęście. Oprócz specjalizacji z pediatrii ukończył też neurologię. Tam Gracjana i Daniel dowiadują się, że natychmiast muszą zrobić przezciemiączkowe USG głowy. Na wszelki wypadek też USG jamy brzusznej. Skierowanie "na cito".

Znów są na SOR-ze. Przedstawiają sytuację lekarzom. Ci szybko wykonują USG. I już podczas pierwszego badania widać przyczynę problemów. Guz pnia mózgu. Jak okaże się po kolejnym badaniu - czwartego stopnia złośliwości.

To było 11 listopada. Tego dnia zaczęła się walka o życie Arianki. Nie bezcelowa. Bo są ludzie, którzy dają dziewczynce aż 85 proc. szans na zdrowie.

To lekarze ze szpitala dziecięcego w St. Louis w Stanach Zjednoczonych. Już na drugi dziś po zapisie do fundacji "Zobacz mnie" ruszyła telekonferencja między rodzicami a specjalistami z USA.

- Z Amerykanami mamy stały kontakt. Poświęcili nam dużo czasu. Powiedzieli, jak wygląda leczenie. Kontakt mamy do dziś. Powiedzieli, że w takich przypadkach szanse powodzenia leczenia ocenia się na 80-85 proc. Jeśli nasze dziecko jak najwcześniej przejdzie operację, nadal będzie cieszyć się życiem! - z olbrzymią nadzieją w głosie przyznaje w rozmowie z WP SportoweFakty Daniel Wasiak, ojciec dziewczynki.

W Polsce rodzice konsultowali przypadłość córki z trzema wybitnymi neurochirurgami. Dwoma w Warszawie, jednym w Katowicach. Żaden nie chciał podjąć się operacji.

- Podali nam protokół leczenia. Korzystamy z niego do dziś. I będziemy korzystać aż nie wyjedziemy do USA. To jest czwarty stopień złośliwości guza. Lekarze polscy i amerykańscy w tym przypadku mówią to samo - liczy się czas. Zbiórka trwa do końca roku, bo niestety jest duże prawdopodobieństwo, że dłużej trwać nie może. Szczególnie przy lokalizacji guza na pniu mózgu - tłumaczy Wasiak.

Do zebrania jest gigantyczna kwota, bo aż dziewięć milionów złotych. Czasu ekstremalnie mało. Dlatego potrzeba niebywałej mobilizacji, aby zbiórka zakończyła się sukcesem.

Rodzice Arianki obecnie czekają na operację w Polsce. Po niej guz ma być mniejszy. Jeśli się uda, szanse powodzenia terapii w USA, będą jeszcze większe.

W tym czasie, kto tylko może, pomaga niespełna rocznej dziewczynce. Do wsparcia zbiórki zachęcały już m.in. Małgorzata Kożuchowska, Barbara Kurdej-Szatan, Julia Wieniawa i Anna Lewandowska. Na aukcję trafiły nawet rękawice bramkarskie Artura Boruca z autografem. 18 grudnia w Central Parku, w lobby pomiędzy Kłobucką 8 a Kłobucką 8a na Ursynowie, odbędzie się też kiermasz na rzecz dziewczynki.

Screen z profilu instagramowego Anny Lewandowskiej
Screen z profilu instagramowego Anny Lewandowskiej
Screen z profilu instagramowego Julii Wieniawy
Screen z profilu instagramowego Julii Wieniawy

Poza zbiórką na Siepomaga założono też profil na Facebooku z licytacjami dla dziewczynki.

Komentarze (4)
avatar
Omen Nomen
17.12.2021
Zgłoś do moderacji
1
1
Odpowiedz
Czy jak zawsze ważiny "zachęcają" do zbiórki zamiast wyciągnąć swoje portfele... 
avatar
Jacek Chybziński
17.12.2021
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Mnie zawsze zastanawiaja te sumy, jakie Ci amerykanscy specjalisci sobie zycza. Sa metody ktore pewnie tez sa w Europie stosowane, ale zawsze od razu pada oferta z USA za miliony. Zupelnie jak Czytaj całość
avatar
KrólStefan
17.12.2021
Zgłoś do moderacji
1
2
Odpowiedz
Zastanawia mnie co te poząl się boże celebrytki robią w wiadomościach sportowych. Panienki ktore bogaca sie na ludzkim cierpieniu. Moze niech wszystkioe gaze oddadza za to ze promuja posty z po Czytaj całość
avatar
Legionowiak 3.0
17.12.2021
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Pomóżmy uratować życie!