Zaoferowali "Lewemu" ponad 40 mln euro na rok. Odmówił. Efekt?

Newspix /  EXPA/ SM / Na zdjęciu: Robert Lewandowski
Newspix / EXPA/ SM / Na zdjęciu: Robert Lewandowski

40 mln euro za sezon - tyle Robert Lewandowski mógł zarabiać w Chinach, gdyby powiedział "tak". Ale Azjaci nie przekonali Polaka. Dzisiaj ich spektakularny projekt jest na dnie.

- Dzwonił do mnie agent zajmujący się ściąganiem gwiazd do chińskiej ligi. Nie padła nazwa klubu, poruszyliśmy tylko kwestię możliwości finansowych. Gdyby "Lewy" zdecydował się na przejście do Chin już teraz, mógłby liczyć na pensję wyższą niż otrzymał Carlos Tevez, byłoby to grubo ponad 40 milionów euro rocznie - mówił w 2016 roku WP SportoweFakty Cezary Kucharski, były agent Roberta Lewandowskiego.

Lewandowski mógł "ustawić się" na kilka pokoleń do przodu. Chińczycy nie liczyli się z kosztami. Jeśli "Lewy" zgodziłby się na przenosiny do Azji, to cena nie grałaby roli. Dostałby królewską ofertę, dużo wyższą niż w Europie.

Polak nie był jedynym czołowym piłkarzem świata, który dostał zawrotną ofertę. Lionel Messi, Cristiano Ronaldo czy Neymar - każdy z nich był kuszony przez Chińczyków. Najwięksi powiedzieli "nie", ale kilku bardzo znanych piłkarzy czy trenerów skorzystało z oferty życia.

ZOBACZ WIDEO: Co oni zrobili?! Takiego rzutu wolnego jeszcze nie było

Dzisiaj liga chińska jest w odwrocie. Nikt już nie może liczyć na królewski kontrakt.

104 tys. euro dziennie

W grudniu 2016 roku doszło do historycznego transferu do ligi chińskiej. Shanghai Shenhua przekonało do transferu Carlosa Teveza, niegdyś świetnego piłkarza, ale Argentyńczyk nigdy nie był w absolutnym czubie w piłkarskiej hierarchii. W momencie transferu do ligi chińskiej był raczej już po drugiej stronie rzeki w swojej karierze.

Wywalczył jednak kontrakt życia. Za rok gry w Chinach dostał 38 mln euro. Miesięcznie na jego konto wpływało ponad 3 mln euro, co dawało mu dziennie kosmiczne 104 tys. euro. Nikt do dzisiaj nie dostał takich pieniędzy.

Tevez jest bardzo złym przykładem dla ligi chińskiej. W jego przypadku od początku było widać, że zależy mu tylko na pieniądzach, że nie przykłada się do treningów, diety (przytył kilka kilogramów), a w meczach wygląda po prostu przeciętnie. W rok zagrał tylko 20 razy, strzelił ledwie cztery gole i wrócił do Argentyny.

- Tevez był w stanie zarobić średnią roczną pensję kogoś, kto mieszkał w Szanghaju w trzy i pół dnia. Mamy do czynienia z kompletnie spolaryzowaną sytuacją na tle dość znacznej biedy - skomentował dla "Daily Mail" Rob Wilson, ekspert finansowy z Sheffield Hallam University.

Na zdjęciu: Carlos Tevez
Na zdjęciu: Carlos Tevez

Do Chin trafiło wielu naprawdę dobrych piłkarzy. Grali tam m.in.: wspomniany już Carlos Tevez, Hulk, Oscar, Alex Teixeira, Ezequiel Lavezzi, Axel Witsel, Paulinho, John Obi Mikel, Graziano Pelle, Jackson Martinez, Gervinho czy Renato Augusto. Nie są to nazwiska z pierwszych stron gazet, ale takie które powinien kojarzyć przeciętny kibic piłkarski.

Także trenerzy dali się skupić - m.in. były selekcjoner reprezentacji Polski Paulo Sousa, który przez rok pracował Tianjin Tianhai. Rafael Benitez czy Fabio Cannavaro także trafili do tego kraju.

Skończyło się eldorado 

Chiński prezydent Xi Jinping zamarzył sobie, żeby reprezentacja kraju była w stanie powalczyć z najlepszymi drużynami na świecie. Postawiono na bardzo agresywną politykę.

Trzeba było zbudować całą infrastrukturę i właściciele większości klubów mieli bądź nadal mają powiązania z rynkiem nieruchomości. Udostępnianie działek pod budowę sprzyjało, że to właśnie ta branża najbardziej zainteresowała się inwestycjami.

Wkrótce przyszedł jednak kryzys na Dalekim Wschodzie, który uderzył w kluby. Mistrz kraju - Jiangsu Suning - zaledwie 108 dni po zdobyciu mistrzostwa przestał istnieć. Drużyna została rozwiązana, a piłkarze stracili ogromne pieniądze. Jeden z nich - Miranda - do dzisiaj nie otrzymał około 8 mln euro ze swojego kontraktu. Nie ma już szans ich odzyskać, bo klub po prostu nie istnieje.

"To farsa z odważnego projektu (...), opartego na marzeniu prezydenta Xi Jingpinga, aby jego naród stał się prawdziwym konkurentem dla innych rywali na mistrzostwach świata" - napisał dziennik "Daily Mail".

Wielkie nazwiska nie przyciągnęły kibiców na stadiony. Dzisiaj w Chinach mecze rozgrywane są w większości przy pustych trybunach. Średnia widzów wynosi... 4,5 tysiąca. Anglicy kpią, że tyle to przychodzi na mecze Walsall grającego na czwartym poziomie rozgrywkowym.

Zmiany przyszły za późno

Pierwsze symptomy, że system w Chinach doprowadzi do klęski, były już kilka lat temu. Dopiero w 2019 roku uregulowano rynek transferowy. Zgodnie z nowymi przepisami kluby nie mogły już przekonywać zachodnich piłkarzy monstrualnymi kontraktami. Przynajmniej oficjalnie, gdyż ograniczone są tylko stawki podstawowych wynagrodzeń. Odpowiednie premie natomiast mogą pozwalać to obejść.

Nowe przepisy mówią, że piłkarze zagraniczni mogą zarabiać maksymalnie trzy miliony euro rocznie, a miejscowi - 1,3 miliona. To drastyczne obostrzenie. Kurek z pieniędzmi został zakręcony.

"To, co Chiny postanowiły zrobić, to przyspieszyć swoją pozycję światowego supermocarstwa w piłce nożnej, aby chińska drużyna mogła potencjalnie wygrać mistrzostwo świata. Pokazali, że po prostu nie da się tego zrobić" - skwitowało "Daily Mail".

Zobacz takżeRosjanie prowokują Lewandowskiego. Zrobili fotomontaż
Zobacz także"Lewandowski opuści Bayern". Niemcy postawili śmiałą tezę

Źródło artykułu: