To nie była najbardziej oczywista międzynarodowa kariera, jeżeli chodzi o polskich piłkarzy. Talent Kamila Wilczka rozwinął się dość późno, a polską ligę opuścił dopiero w wieku 27 lat.
Mimo to może pochwalić się całkiem udaną i bogatą zagraniczną karierą. Przez kilka lat wyrobił sobie naprawdę solidną markę w Danii, gdzie jednak z ulubieńca kopenhaskich kibiców stał się wrogiem publicznym numer jeden, a o jego bezpieczeństwo specjalnie dbać musiała miejscowa policja.
Kamil Wypłata
163 mecze, 92 bramki, 25 asyst - to dorobek Kamila Wilczka wypracowany przez 4 lata gry w Broendby. Nawet jeżeli dla niektórych może to być nieco za mało, by móc w pełni nazwać go legendą klubu (choć jest najlepszym strzelcem w jego historii), to na pewno w ostatnim czasie był jednym z głównych ulubieńców trybun.
ZOBACZ WIDEO: Awantura na konferencji Michniewicza. "Pana wypowiedź nadaje się do prokuratury"
Gdy w 2018 roku zdobył dwie bramki w wygranym 3:1 finale Pucharu Danii z Silkeborgiem, miejscowi fani oszaleli na jego punkcie.
Wilczek’s on fire!#danishcup #BIFsif #Brøndby #brøndbyif #brøndbyhjerne pic.twitter.com/Fb5aurBibM
— Frederik Lundberg (@flundberg) May 10, 2018
Im większa jednak miłość, tym mocniej boli późniejsza ewentualna zdrada. Tak właśnie było natomiast w przypadku polskiego napastnika. Po półrocznym pobycie w Turcji, zdecydował się wrócić do stolicy Danii. Tym razem jednak nie do Broendby, a do lokalnego rywala - FC Kopenhagi.
Ten ruch poruszył całym krajem. Głos na temat Wilczka zabrał nawet minister ds. cudzoziemców i integracji Mattias Tesfaye, który nazwał Polaka "Kamilem Wypłatą". Jeżeli w ten sposób odnosi się do ciebie państwowy minister, to lepiej nawet nie myśleć, co mówią zwyczajni kibice. Duńscy dziennikarze otwarcie mówili, że Wilczek nie może spokojnie chodzić ulicami miasta, a jego nowy klub pozostawał w bezustannym kontakcie z miejscową policją.
Ostatecznie jednak w nowych barwach Polak nie był równie skuteczny co za czasów gry u lokalnego rywala. Po półtora roku, w trakcie którego zdobył 14 bramek w 46 meczach, za porozumieniem stron rozwiązał on kontrakt z kopenhaskim klubem i postanowił wrócić do kraju.
Przywrócić świetność ataku
Piast w ostatnim czasie przyzwyczaił kibiców do dość spektakularnych transferów Polaków o uznanym, jak na ekstraklasowe warunki, nazwisku. Wcześniej do Gliwic zawitał m.in. Jakub Świerczok czy ostatnio Damian Kądzior. Teraz kolejnym głośnym transferem "Piastunek" został właśnie Kamil Wilczek.
Dla 34-latka będzie to kolejny powrót na stadion przy Okrzei. Wcześniej grał już bowiem w Gliwicach w latach 2009-2010 oraz 2013-2015.
Kibice miło mogą wspominać zwłaszcza ten drugi okres, który zwieńczył koroną króla strzelców zdobytą w sezonie 2014/2015. Wówczas, w 35 meczach 20-krotnie trafiał do siatki rywali.
- Za każdym razem, kiedy wracałem do Piasta, zespół był co najmniej poziom wyżej. Kiedy przychodziłem po raz pierwszy, Piast był w zupełnie innym miejscu. Teraz wracam po siedmiu latach gry zagranicą i wyraźnie widać, że klub jest dużo wyżej i w ostatnich latach napisał naprawdę wielką historię, więc tym bardziej cieszę się, że wracam - powiedział Wilczek w rozmowie z oficjalną klubową stroną.
W Piaście wierzą, że wraz z Wilczkiem wrócą czasy goleadorów. Odkąd bowiem klub opuścił Jakub Świerczok, nie ma w nim strzelca z prawdziwego zdarzenia. Najskuteczniejszy w rundzie jesiennej, Alberto Toril, strzelił zaledwie 5 bramek, z czego trzy w meczu z Legią Warszawa.
Pierwszą okazję, by otworzyć worek z bramkami Wilczek będzie miał już w tę sobotę. O 17:30 jego Piast Gliwice podejmie na własnym boisku Pogoń Szczecin.
Czytaj także:
- Urodziny Krychowiaka. Jego żona napisała, jak wiele dla niej znaczy
- ŁKS Łódź ukarany. Najpierw wkroczyła FIFA, potem PZPN