Zdobył mistrzostwo Polski, później - po pięciu latach europejskiej degrengolady - wprowadził Legię Warszawa do fazy grupowej Ligi Europy. Więcej - jeszcze 1 października ubiegłego roku był bohaterem stolicy, gdy jego drużyna w meczu grupowym pokonała angielski Leicester City. A już po trzech tygodniach został zwolniony, gdy prezes klubu Dariusz Mioduski wskazał winnego fatalnych wyników drużyny w ekstraklasie.
Czesław Michniewicz odnosił w Legii sukcesy, ale odchodząc, zostawił pogrążoną w konfliktach drużynę na 15. miejscu w tabeli ligowej. Dotąd nie zdarzyło się, by trener zwolniony z zespołu będącego tak nisko w tabeli został kilka miesięcy później selekcjonerem reprezentacji Polski.
W poniedziałkowe popołudnie to stało się faktem.
Sukces i pierwszy zgrzyt
"Grupa bankietowa" w szatni, konflikt z dyrektorem sportowym, medialne starcia z prezesem, odsunięcie od drużyny piłkarzy - końcówka pracy w Legii była dla Michniewicza drogą cierniową. Jednak tak naprawdę problemy zaczęły się znacznie wcześniej niż jesienią, gdy zespół notował kolejne porażki w lidze, których nie mogły już przykryć sukcesy w pucharach.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Kapitalny gol w wykonaniu piłkarki! Trafiła idealnie
Po prostu jesienią fakty zaczęły wychodzić na jaw. Wcześniej wiele spraw nie wypływało poza klubowe budynki, bo były wyniki. Wiosną Michniewicz doprowadził Legię do kolejnego mistrzostwa Polski, zachwycając ekspertów nagłą zmianą taktyki przed starciem z Rakowem Częstochowa (2:0).
W systemie 1-3-5-2 mistrz Polski grał efektownie, z rozmachem, rozbijając ligowych rywali. Klucz do sukcesu? Świetna gra wahadłowych (Josip Juranovic, Filip Mladenovic), do tego mobilni środkowi pomocnicy (Bartosz Kapustka, Luquinhas) i nadzwyczaj skuteczny środkowy napastnik (Thomas Pekhart). Tytuł zapewnił sobie już trzy kolejki przed końcem rozgrywek, by w końcówce sezonu wyraźnie spuścić z tonu.
Sielanka trwała krótko. Pierwszy zgrzyt nastąpił już na początku letnich przygotowań. Michniewicz był wściekły - z klubu pozbyto się Marko Vesovicia, Pawła Wszołka i Waleriania Gwilii, a Juranović i Pekhart odpoczywali po udziale w Euro 2020. A nowych zawodników brakowało, więc trener zabrał głos w mediach. Na to prezes Mioduski odpowiadał, by trener skupił się na swojej robocie, bo drużynę przygotowuje do europejskich pucharów pierwszy raz w karierze. Co nie było przecież prawdą.
- Przyznam, że doradzałem mu, że jeżeli nic nie zmieni się do końca okienka, chciałem, aby Czesław podał się do dymisji - ujawniał później menedżer szkoleniowca Mariusz Piekarski. - Mówię to zupełnie szczerze. Trener miał jednak swoje zdanie i popatrzył na wszystko z pewnym oczekiwaniem. Do końca okienka nic się jednak nie zmieniło i trener nie dostał takich graczy, jakich chciał.
Michniewicz jednak został. Z okrojonym składem, wystawiając na prawym wahadle niedoświadczonego Kacpra Skibickiego, a w roli środkowego pomocnika Rafaela Lopesa, osiągnął sukces ponad stan, bo tak trzeba nazwać wyeliminowanie Slavii Praga w IV rundzie eliminacji do Ligi Europy (2:2 i 2:1). Wcześniej Legia poradziła też sobie z mocnym mistrzem Norwegii Bodo Glimt (3:2 i 2:0) i Florą Talinn (2:1 i 1:0).
Transfery z internetu
Dopiero w końcówce transferowego okienka klub sprowadził mu nowych piłkarzy. Problem w tym, że zupełnie nie odpowiadali oni charakterystyce wskazanej przez szkoleniowca. Z powodu kontuzji wypadł będący w bardzo dobrej formie Bartosz Kapustka, a w jego miejsce sprowadzono grających statycznie Igora Charatina i Josue.
Braki na prawej stronie wahadła? Kupiono reprezentanta Szwecji Matthiasa Johanssona, który nigdy jednak nie grał na takiej pozycji. Z kolei zaledwie kilkadziesiąt godzin po wypowiedzi trenera, że chciałby zawodnika będącego w rytmie meczowym, ogłoszono sprowadzenie Yuriego Ribeiro, który ostatni występ zaliczył na początku maja.
Transferem, który odpowiadał szkoleniowcowi, był jedynie Mahir Emreli, który wydatnie wzmocnił atak i strzelał ważne gole w europejskich pucharach.
Ale jak mogło być inaczej, skoro relacje Michniewicza z dyrektorem sportowym Radosławem Kucharskim po prostu nie istniały? Jak ujawniał "Przegląd Sportowy", obaj po prostu ze sobą nie rozmawiali. Jak więc w takiej sytuacji miał funkcjonował zespół i być odpowiednio wzmacniany?
O sprowadzeniu Charatina czy Ribeiro Michniewicz dowiedział się z internetu. W klubie mu nie ufano i podejrzewano, że trener dzieli się informacjami o transferach z dziennikarzami. Podsunięto mu więc nazwiska piłkarzy, którymi Legia miała się interesować, choć w rzeczywistości nie było ich na liście.
"Jednym z nich był lewy obrońca Ferencvarosu, Marcel Heister. Informacja o nim w kontekście transferu do Legii rzeczywiście pojawiła się w polskich mediach. Od tamtej pory - choć to brzmi groteskowo - nazwiska nowych piłkarzy starano się trzymać w tajemnicy przed trenerem" - ujawniał dziennikarz "PS" Łukasz Olkowicz.
Nóż wbity w plecy
Fatalne zarządzanie w klubie było jednak tuszowane przez wyniki. Gdy jednak te przestały się zgadzać, szambo wybiło. W październiku do mediów zaczęły przedostawać się doniesienia o niesportowym prowadzeniu się nowych zawodników, że rezerwowi Lindsay Rose i Liam Kastrati tylko czekają na potknięcia i zwolnienie Michniewicza.
Przed wyjazdowym meczem z Piastem trener zdecydował się wstrząsnąć zespołem. Do Gliwic nie pojechali Johansson, Rose, Kastrati i Juergen Celhaka, a ostatnią szansę dostał Emreli. Jeszcze przed wyjazdem szkoleniowiec wygłosił płomienną przemowę w szatni, w której oskarżył banitów o wbijanie noża w jego plecy.
"Żaden piłkarz mnie nie zwolni! Nie pozwolę, żeby ktoś wbijał mi nóż w plecy. Do Gliwic zabieram tych, którzy pójdą ze mną na wojnę. Bo to będzie wojna. Wszyscy mają mieć wycelowane karabiny w stronę przeciwnika, a nie w moje plecy. Tylko takich biorę. Ci, którzy celują w plecy, zostają na miejscu" - przekonywał.
Michniewicz czeka z odpowiedzią
W Gliwicach Emreli obijał jednak słupki bramki Piasta, a Legia przegrała aż 1:4. Po 10 kolejkach PKO Ekstraklasy mistrz Polski miał zaledwie trzy zwycięstwa, siedem porażek i zajmował 15. miejsce w tabeli. Wówczas przyblakły nawet wyniki w Lidze Europy, gdzie po pokonaniu Spartaka Moskwa (1:0), Leicester City (1:0) i porażce z SSC Napoli (0:3) Legia miała wielkie szanse na wyjście z grupy.
Dzień po porażce z Piastem Dariusz Mioduski postanowił zwolnić Michniewicza. I choć kryzys zespołu trwał kilka tygodni, nie przygotowano planu B, bo jego miejsce zajął trener rezerw klubowych Marek Gołębiewski. Dalsza część sezonu pokazała, że młodemu trenerowi zrobiono po prostu krzywdę, wrzucając go w środek tornada. Z kolei 13 grudnia nowym-starym trenerem został Aleksandar Vuković, którego na tym stanowisku zastępował... Michniewicz.
Niewiele jednak wskazuje, by historia miała się powtórzyć. A na pewno nie za panowania Mioduskiego na Łazienkowskiej 3.
W grudniu prezes Legii zdecydował się wypowiedzieć szerzej na temat byłego trenera. Zrzucił na niego 90 procent odpowiedzialności za fatalne wyniki zespołu w rundzie jesiennej, atakował za fatalne przygotowanie fizyczne piłkarzy, brak indywidualizacji trenerów, bronił też transferów. W skrócie - Michniewicz dostał, czego chciał, a wszystko popsuł (WIĘCEJ TUTAJ).
"Słyszę, że komuś się bardzo brzydko ulało. Może kiedyś przyjdzie taki czas, że i mi się uleje - odpowiedział na Twitterze 51-letni trener.
Najlepszą odpowiedzią mogą być jednak nie słowa, ale zwycięstwa. Najlepiej 24 marca w Moskwie i pięć dni później w Chorzowie. Już orzełkiem na piersi.
Wielki cios dla Legii? Gwiazda może odejść! Czytaj więcej--->>>